niedziela, 8 maja 2011

Dziciece dusze

Jasnowidz i nauczyciel duchowy to mało typowe zawody, ale właśnie tym zajmuję się od ponad dwudziestu lat. Ludzie niewiele wiedzą o takim powołaniu i stąd wynikają ich pytania o to, jak zacząłem i jak wyglądało moje dzieciństwo: „Czy od zawsze wiedziałeś, że masz zdolność uzdrawiania i jasnowidzenia?”. Aby odpowiedzieć na te pytania, spisałem doświadczenia, które kształtowały moje życie i doprowadziły do tego, kim jestem i czym się zajmuję.

Dzieciństwo

Wychowywano mnie w tradycji katolickiej, więc postaci świętych i anioły zawsze były dla mnie czymś realnym; widziałem je. To nie była jedynie wyobraźnia. W dzieciństwie nie przyszło mi nawet do głowy, że to coś nadzwyczajnego. Wydawało mi się, że wszyscy widzą anioły równie wyraźnie, co ja. Kiedy podczas niedzielnej mszy opowiadał o nich ksiądz, byłem pewien, że wszyscy odczuwali ich obecność w kościele. Widziałem te istoty unoszące się pod sufitem i oczywiście byłem pewien, że nie jestem w tym odosobniony. Dziwiło mnie, gdy ludzie nie uważali podczas mszy, rozmawiali lub zachowywali się niepoprawnie. Nie rozumiałem, jak mogą to robić, skoro te święte postaci patrzyły na nich z góry.

Szybko się dowiedziałem, że widzenie świętych i aniołów nie jest czymś powszechnym. Inni także dostrzegali mój dar. Pamiętam, że dzieci, często same z siebie, przychodziły do mnie i szeptały, że udało im się zobaczyć Maryję Dziewicę. Tak jakby wiedziały, że nie uznam tego za wariactwo. Przyciągałem ludzi, którzy zwierzali mi się z tego typu sekretów. Pamiętam kolegów z klasy, mówiących o tym, jak zobaczyli anioła. Opowiadanie o wizjach zawsze odbywało się w konspiracji. Ludzie twierdzili, że nie odważyliby się powiedzieć nikomu innemu o tym, co ujrzeli. Zacząłem sobie uświadamiać, że bezustannie widzę coś, czego inni ludzie nigdy nie doświadczają.

Nie mogę powiedzieć, żebym w dzieciństwie postrzegał swoją zdolność widzenia jako coś znaczącego. Jednak gdy miałem dziesięć lat, zobaczyłem coś, co wywarło na mnie ogromne wrażenie. Byłem wówczas ministrantem i fascynowała mnie myśl, że podczas mszy chleb i wino zmieniają się w prawdziwe ciało i krew Chrystusa. Zastanawiałem się, czy to prawda; z tego, co pamiętam, ta przemiana to jedyna rzecz, nad którą się zastanawiałem, będąc dzieckiem.

Pewnego zimnego i deszczowego marcowego poranka, kiedy miałem dziesięć lat, spieszyłem się na mszę, rozpoczynającą się o szóstej rano. Około piątej trzydzieści jechałem na rowerze, w strugach deszczu, żeby zdążyć na czas. Jeden z księży był starszym mężczyzną. Nie przypominał nowych księży w hipisowskim stylu, którzy zaczęli się pojawiać w latach sześćdziesiątych. Był staromodnym irlandzkim księdzem, uprzejmym, łagodnym i oddanym Bogu. Za każdym razem, gdy służyłem do mszy razem z nim, czułem, że uczestniczę w jakimś świętym rytuale. Odnosiłem wrażenie, że z kolei inni księża po prostu wykonują swoją pracę.

Tego dnia nie skupiałem się zbytnio na mszy i automatycznie odpowiadałem po łacinie. Jednak gdy starszy ksiądz uniósł hostię, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem ciało moje”, pokój wypełniło wyraźne ciepło. Ujrzałem wielką, złota chmurę wypełniającą kościół. Nie był to blask świecy, ale wyraźna, rozlewająca się na wszystko wokół energia, która skupiała się głównie wokół starszego księdza. Widziałem strumień światła, którego źródło znajdowało się w górze, poza kościołem. Wpadało przez sufit i wpływało w uniesioną w górę hostię. Miałem wrażenie, że wraz ze złotym światłem pojawiła się obecność człowieka – ciepłej, oddychającej istoty.

Przyglądając się temu, coś we mnie powiedziało: „Powinienem się tym zająć, powinienem być księdzem i się tego nauczyć”. Nagle, w tym samym momencie, pojawił się głos, który powiedział: „To nie dla ciebie”. Po tych słowach uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie należę do fenomenu, którego byłem świadkiem. Chociaż wiedziałem, że doświadczam cudu – czegoś, co leży u podstaw wiary chrześcijańskiej, którą wówczas wyznawałem, nie czułem się częścią tego zdarzenia. Nie było ono przeznaczone dla mnie. Poczucie, że jestem zewnętrznym obserwatorem, miało się przyczynić do rozwoju mojej duchowości.

Patrząc wstecz, nie wiem, czy dziesięcioletnich chłopców w ogóle zajmują tego typu zagadnienia. Od czasu tego deszczowego poranka przyglądałem się księżom podczas każdej mszy, by przekonać się, czy w momencie ofiarowania hostii światło wypełni kościół. Fakt, że czasami się pojawiało, podczas gdy innym razem nie widziałem nic, stanowił dla mnie zagadkę. Nie potrafiłem stwierdzić, czy to jedynie niektórzy księża umieli przywołać złote światło, czy to może ja jedynie czasami byłem je w stanie dostrzec.

Spędziłem wiele godzin, rozmyślając o złotym świetle. Chciałem zrozumieć to zjawisko. Zacząłem czytać żywoty świętych, by się przekonać, jakiego typu wizji doświadczali. Złote światło lub ukazujące się pod postacią światła istoty były dość powszechne. Ponadto zdolność widzenia świętych i aniołów skłoniła mnie do zainteresowania się nowenną – modlitwą odmawianą określoną ilość razy, o tej samej porze każdego dnia, dzięki której można wyprosić pomoc u świętego. Dorastałem wśród ludzi, dla których jej odmawianie było chlebem powszednim. Po mszy w kościele zawsze znajdowałem obrazki świętych z tekstem tej modlitwy. Moje największe zainteresowanie wzbudzała nowenna do świętego Franciszka z Asyżu. Od momentu gdy ją usłyszałem, intryguje mnie ona i wydaje się magiczna. Ta modlitwa była katalizatorem pierwszego uzdrowienia z ciężkiej choroby.

Kiedy miałem jedenaście lat, hodowałem papużkę. Bardzo ją kochałem. Nauczyłem ją mówić i gwizdać. Stała się moim nieodłącznym towarzyszem. Po kilku latach, jak to często bywa w przypadku ptaków, papużka poważnie zachorowała. Wydaje mi się, że miało to coś wspólnego z oddychaniem. W tamtych czasach raczej nie leczyło się ptaków u weterynarza. Przyglądałem się, jak z dnia na dzień mój ptak marnieje w oczach. Wiedziałem, że umiera. Czułem, jak ulatuje z niego siła życiowa i czułem się bezradny.

Pewnej niedzieli, po powrocie z kościoła, zobaczyłam papużkę leżącą na boku na dnie klatki. Dziadek popatrzył na nią i powiedział: „Ptak umiera, możesz ulżyć mu w cierpieniu”. Ze łzami w oczach pobiegłem do swojego pokoju. Kiedy leżałem na łóżku, przypomniałem sobie modlitwę do świętego Franciszka. Modliłem się, a wizerunek świętego pojawił się tuż przede mną. Wtedy powiedziałem mu, że mój ptak umrze, jeśli nikt nie udzieli mu pomocy. Pamiętam, że jakaś część mnie bezustannie odmawiała modlitwę, podczas gdy inna rozmawiała ze świętym. Nie pamiętam nic poza tym, że tej nocy ze smutkiem przykryłem na noc klatkę z ptakiem z poczuciem, że być może widzę go po raz ostatni.

Rano bałem się zajrzeć do klatki, ale kiedy w końcu mi się udało, papuga siedziała na żerdzi, jadła i piła; była w pełni zdrowa. Wierzę, że uratowała ją modlitwa. Nie czułem jednak, że to wydarzenie było związane z katolicyzmem. Odniosłem wrażenie, że papużka wyzdrowiała dzięki osobistej relacji między mną a świętym Franciszkiem.

Jako dziecko umiałem też przewidzieć czyjąś śmierć. Gdy ludzie z sąsiedztwa trafiali do szpitala, potrafiłem określić, czy wrócą do domu. Moje uczucia często były sprzeczne z tym, co mówili lekarze czy moi rodzice.

Nigdy nie martwiłem się, kiedy babcia trafiała do szpitala. Pewnego dnia to się zmieniło. Chociaż lekarze twierdzili, że wszystko z nią będzie w porządku, czułem, że umrze. Podczas jej ostatniego pobytu w szpitalu powiedziałem mamie, że chcę odwiedzić babcię, mimo iż dzieciom nie wolno było tego robić. Nalegałem tak długo, aż mama mnie do niej zabrała. Kiedy zostałem z babcią sam, poczułem, że chce wyznać, iż nadszedł jej czas. Popatrzyła na mnie i powiedziała:
– Teraz wrócę do domu.
Wiedziałem, że miała na myśli śmierć. Powiedziałem o tym mamie, gdyż lekarze wciąż twierdzili, że wszystko będzie dobrze. Kiedy byliśmy sami, powiedziałem:
– Wiesz, mamo, myślę, że tym razem babcia umrze.
Mama spojrzała na mnie i się ze mną zgodziła:
– Też mi się tak wydaje.
Nagle „wszystko będzie dobrze” przestało istnieć. To był jeden z ciekawszych momentów dzieciństwa. Poczułem, że ktoś odsłania przede mną prawdziwe oblicze sytuacji. Problem mojej zdolności jasnowidzenia polegał na tym, że to, co widziałem, różniło się od tego, co słyszałem, szczególnie gdy ludzie starali się udawać, że nie są zdenerwowani. Bez względu na to, co mówili, ich podenerwowanie było dla mnie oczywiste, gdyż dosłownie widziałem ognistą czerwień, energię skupioną wokół ich głów niczym burza. Kiedy ktoś zajadle upierał się, że nie jest zły, obserwowałem czerwoną burzę energii.

Już jako dziecko nauczyłem się, że istniała akceptowalna rzeczywistość „publiczna” oraz rzeczywistość „prywatna”, czasami zupełnie inna. Gdy mama przyznała, że babcia umrze, nastąpił jeden z niewielu momentów, kiedy zatarła się granica między tymi rzeczywistościami. W tamtej chwili nie dzieliła nas iluzja świata fizycznego. Takie momenty z dzieciństwa mocno zapadły mi w pamięć.

Miałem także zdolność uzdrawiania za pomocą rąk. Teraz mnie to śmieszy, ale kiedy siostrę bolała głowa, po prostu przykładałem dłonie. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Kiedy siostra miała ból głowy, przychodziła do mnie i pomagałem jej za pomocą dotyku. Kiedyś zauważyła nas mama i zapytała, co robimy. Nie chciała mi uwierzyć, dopóki siostra nie przyznała, że to prawda.

Studia i młodość

Pierwszy rok studiów był tak trudny, że zastanawiałem się, czy w ogóle warto poświęcać im czas. Pod koniec pierwszego roku studiów, kiedy pisałem pracę na zajęcia, pojawili się moi od dawna nieżyjący ukraińscy dziadkowie. Powiedzieli, że powinienem kontynuować naukę, gdyż wszystko będzie dobrze i pomogą mi pokonać trudne momenty. Od tej chwili nie czułem już takiego osamotnienia na studiach. Poprawiły się moje wyniki w nauce. Poszerzył się także mój krąg przyjaciół. W tym czasie za każdym razem, gdy miałem problem, pojawiali się moi dziadkowie; mówili, żebym się nie poddawał, i wszystko mi się udawało. Ich odwiedziny podnosiły mnie na duchu i pozostawiały we mnie poczucie, że mogę się bardziej przyłożyć do pracy. Było to tym ciekawsze, iż oni także całe życie ciężko pracowali. To leżało w ich naturze. Ich obecność poniekąd motywowała mnie do pracy.

Gdy nadszedł czas składania dokumentów na studia magisterskie, większość moich profesorów doradzała, abym udał się na Stanford lub Yale. Postanowiłem jednak złożyć podanie także na Uniwersytet w Berkeley. Nie wiem, dlaczego podjąłem akurat taką decyzję. Nie interesowały mnie ruchy społeczne lat sześćdziesiątych. Zebrałem dokumenty w ostatniej chwili. W ciągu dwóch dni udało mi się wypełnić podanie, napisać pracę i zebrać listy polecające.

Do tej dokumentacji dołączył się nawet profesor, od którego przez trzy miesiące starałem się odebrać list polecający. Było to dość dziwne, gdyż nigdy wcześniej nie byłem w stanie go złapać, a w dzień składania podań wpadłem na niego na klatce schodowej. Jako że był jednym z ważniejszych profesorów, lekko zdenerwowany poprosiłem o list, a on zgodził się napisać go od ręki. Ostatecznie przyjęto mnie na uniwersytet, któremu poświęciłem najmniej uwagi, pomimo iż przyjmowano tam około trzydziestu studentów z czterystu zainteresowanych. Nie zostałem przyjęty na uniwersytety, na których, według moich profesorów, powinienem studiować. Wyjechałem z Filadelfii i udałem się do Berkeley. Od tamtej pory moje życie toczyło się w najmniej oczekiwany przeze mnie sposób.

Nie przywiązywałem większej wagi do duchowości czy uzdrawiania do czasu rozpoczęcia nauki na Berkeley. Wówczas przeszedłem koszmarny atak woreczka żółciowego. Skręcałem się z bólu i zabrano mnie do szpitala. Dostawałem zastrzyki, które miały uśmierzyć ból, ale kamień ani drgnął. Przez wiele kolejnych dni ból powracał co godzinę. Wtedy to odwiedziła mnie jedna z sekretarek wydziału filologii angielskiej, którą znałem jedynie z widzenia i powiedziała: „Pracuję z grupą, która uzdrawia za pomocą nakładania rąk, być może nie brałeś tego pod uwagę, ale kiedy usłyszałam, że chorujesz, pomyślałam, że może chciałbyś spróbować”.

Ból był tak ogromny, że chętnie się zgodziłem. Położyła dłonie na moim brzuchu i poczułem ciepło. Pojawiła się złota energia, którą widziałem w dzieciństwie, ale szybko zniknęła. Kobieta przeprosiła mnie, stwierdzając, że zabieg się nie powiódł. Odpowiedziałem, że nie ma sprawy i że doceniam jej dobre chęci. Kiedy wyszła, ból powrócił. Co gorsza, pielęgniarka odmówiła mi przepisania dodatkowych leków, gdyż brałem ich już zbyt dużo. Ból narastał.

Nagle wpadł mi do głowy szalony pomysł. Pomyślałem, że mógłbym wysłać złote światło z szóstej czakry, znajdującej się na czole, w kierunku miejsca, z którego rozchodził się ból, i przesunąć go z prawej strony nerki do pępka. Wyobraziłem sobie, że wyjmuję go stamtąd. Ból zniknął. Moje ciało się odprężyło, bardziej niż po zastrzykach z demerolu. Po przeprowadzeniu procesu samouzdrawienia zawołałem pielęgniarkę i powiedziałem: „Już mnie nie boli. Chcę wrócić do domu”.

Nie uwierzyła mi i zmuszono mnie do pozostania w szpitalu przez kolejny dzień, dopóki personel szpitalny się nie przekonał, że ból rzeczywiście minął. Kiedy opowiedziałem tę historię sekretarce, stwierdziła, że z pewnością mam szczególny dar uzdrawiania. Zaintrygowany tematem znalazłem na uniwersytecie kurs medytacji i uzdrawiania.

Wtedy jeszcze zupełnie nie myślałem o tym, że mógłbym zostać uzdrowicielem. Chciałem się jedynie nauczyć uśmierzania bólu, żeby przestać zażywać aspirynę i pozostałe leki. w dzieciństwie pomagałem siostrze i pomyślałem, że uzdrawianie jest zdolnością, którą chciałbym rozwijać.

Nauka medytacji pomogła mi uświadomić sobie subtelne energie. Zainteresowałem się także zajęciami z jasnowidzenia, które oferowano w szkole medytacji, oraz odczytami. Pewnego dnia przybyłem trochę wcześniej na medytację i zobaczyłem, że w pokoju obok ktoś przeprowadza odczyt. Słuchając, myślałem: „To nieprawda, osoba wróżąca bardzo się myli”. Po skończonej sesji usłyszałem słowa klienta: „W tych słowach nie ma krztyny prawdy”.

Później rozmawiałem o tym doświadczeniu z moim nauczycielem. Zapytał, co widzę, gdy na niego patrzę. Opisałem swoją wizję, a on powiedział: „To, co mówisz, jest właśnie odczytem”.

Po tym doświadczeniu zdecydowałem się na zajęcia, które miały za zadanie „wydobyć zdolności jasnowidzenia”. Poznawałem różne kanały energetyczne, czakry, aury i ich kolory.

Chodziłem na zajęcia, ale uświadomiłem sobie, że nie uczę się niczego nowego. Potwierdzałem jedynie to, co wiedziałem od zawsze. Na przykład, wokół ludzi zawsze widziałem światło, więc nie dostrzegałem nic nadzwyczajnego w widzeniu aury. Uświadomiłem sobie, że to, co zaskakiwało innych ludzi, było dla mnie oczywiste.

W tym czasie mieszkałem w Berkeley przy University Avenue nad sklepem z minerałami. Przygotowywałem się do ustnego egzaminu doktoranckiego z filologii angielskiej. Zacząłem pisać doktorat i miałem już umówiony egzamin ustny. Pewnego dnia, około piątej popołudniu, gdy przechodziłem obok sklepu z minerałami, zauważyłem mężczyznę, którego od lat widywałem w mieście. Był zawsze ubrany na biało, a z zasłyszanych w biegu rozmów wiedziałem, że jest wyznawcą islamu. Podpierał się laską, a jego szaty były dość wyjątkowe. Za każdym razem, gdy go widziałem, jego twarz wyrażała niezadowolenie; mężczyzna nigdy się nie uśmiechał.

Pewnie bym go nie zauważył, ale tego dnia wyjątkowo przyciągnął mnie jego wzrok. Odwróciłem się i spojrzałem mu prosto w oczy. Popatrzył na mnie i powiedział: „Allach”. Zwykle po prostu poszedłbym dalej, gdyż w Berkeley nie brakuje szaleńców. Jednak z jakiegoś powodu powiedziałem: „Jesteś pięknym człowiekiem. Niech Cię Bóg błogosławi”.

W tym momencie na jego twarzy pojawił się najbardziej błogi uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. Złożył dłonie i uniósł je do góry. Wywnioskowałem, że gest oznacza, że wszyscy należymy do Boga lub coś w tym stylu. Działo się coś dziwnego i pomyślałem, że jednak ten gest oznacza coś, czego nie rozumiem.

Wchodząc po schodach uświadomiłem sobie, że mężczyzna wskazywał mój pokój. Wydało mi się to dość dziwne. Kiedy wszedłem do mieszkania, zobaczyłem lśniącą, białą energię, w kształcie tego mężczyzny. Dzisiaj uznalibyśmy, że wyglądał jak hologram. Mężczyzna odezwał się:
– Przybyłem, żeby ci powiedzieć, że nie będziesz zdawał ustnego egzaminu z języka angielskiego. Zamiast tego zaczniesz używać zdobytej wiedzy o jasnowidzeniu i uzdrawianiu do pracy z ludźmi.

Byłem w szoku. Odpowiedziałem, że od dwóch lat uczę się do tego egzaminu.
– Studiuję od pięciu lat. Nie mam teraz zamiaru odwoływać egzaminu. Jeśli chcesz, możemy porozmawiać po egzaminach.
Podczas rozmowy dziwiłem się, jak w ogóle można porozumiewać się z lśniącą postacią. Jednak ona pokręciła głową i powiedziała:
– Nie przystąpisz do egzaminów. Jeden z profesorów trafi do szpitala. Egzamin będzie odwołany i będziesz musiał zmienić jego datę. w ten sposób przekonasz się, że to, co mówię, jest prawdą.
Wszyscy profesorowie cieszyli się dobrym zdrowiem, więc trudno mi było sobie wyobrazić, żeby któryś z nich miał nagle zachorować.
– Jeśli tak się stanie, uwierzę ci – powiedziałem.
– Cóż, jak mawiają, błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli – odpowiedziała postać. – Jasne.
– Tak naprawdę to jestem tutaj, gdyż Chrystus chce z Tobą porozmawiać.
W tym momencie białą figurę zastąpiła złota postać bez twarzy. Była jedynie płynną, lśniąca, złotą energią. Pomyślałem: „Niesamowite, czy powinienem iść w ślady Jezusa?”
– Pamiętasz, jak byłeś ministrantem i powiedzieliśmy ci, że to nie twoja ścieżka? Będziesz pracował z ludźmi poszukującymi własnej duchowości. Stworzysz sposób nauczania ludzi o nich samych – usłyszałem.
– Jak?
– Będziesz uczył ludzi samouzdrawiania i pracy z systemem energetycznym.
– Ale jak mam się utrzymywać? Całe życie poświęciłem nauce zawodu profesora angielskiego.
– Nie powinno cię to niepokoić. Powiem tylko tyle: masz zdolność pracy z dziećmi i wielu duszom pomożesz przyjść na ten świat. Pomożesz innym ludziom mieć dzieci, ale w tym życiu nie zostaniesz ojcem. Zamiast mieć własne dzieci, będziesz z nimi pracował.

Poczułem, że coś chwyta mnie za ręce i obraca dookoła. Przypominało to taniec wirowy. Zataczałem kręgi, aż wszystko wokół mnie wypełniło się złotym światłem. Nagle wszystko ustało, a postać zniknęła. Siedziałem na podłodze w moim pokoju, chociaż nie pamiętałem, żebym siadał. Pomyślałem: „Ojej, cóż to, u diabła, było?”. W tym momencie zadzwonił telefon. Dzwoniła sekretarka z wydziału anglistyki z wiadomością, że jeden z profesorów z mojej rady egzaminacyjnej trafił do szpitala i w ciągu kolejnych trzech tygodni nie będzie mógł mnie egzaminować. Egzamin mógł się odbyć dopiero w przyszłym roku.

Pomyślałem wtedy: „Cóż, jak na razie ci kolesie się nie mylili. Wciąż nie wiem, jak mam zarabiać na życie”. Ponownie zadzwonił telefon i usłyszałem Sandy, studentkę z jednej z grup, które uczyłem. Powiedziała: „Nie wiem, dlaczego do Pana dzwonię, ale dwa dni temu zostałam zgwałcona i czuję, że Pan mi może pomóc”.

Nie miałem pojęcia, w jaki sposób mógłbym jej pomóc, ale usłyszałem głos, że jestem w stanie to zrobić. Zaprosiłem Sandy do siebie. Kiedy weszła do mieszkania, obejrzałem jej aurę. Wypełniały ją obrazy splądrowanego domu, którego ściany pokrywało graffiti. Sandy stała na zewnątrz, wściekła i zapłakana. Powtarzała: „Nie ujdzie mu to płazem”. Przywracałem równowagę energetyczną w jej czakrach, ale w aurze wciąż powracał obraz twarzy mężczyzny. Powiedziałem jej o tym, a ona rzekła: „To on. Dobrze się przyjrzałam jego twarzy. Czy wie Pan, gdzie on teraz jest?”.

Gdy zadała to pytanie, zobaczyłem obraz zniszczonej knajpki na rogu ruchliwej ulicy. Przez okno widziałem mężczyznę pijącego kawę. Sandy zapytała, czy jestem w stanie określić dokładną lokalizację. Kiedy opisywałem knajpkę i okolicę, dziewczyna powiedziała: „Wiem doskonale, gdzie to jest. Jadam tam dwa, trzy razy w tygodniu”. Po tych słowach podziękowała i wyszła.

Następnego dnia zadzwoniła. Oświadczyła triumfalnie: „Złapali go. Kiedy opisał Pan knajpkę, przypomniało mi się, że widywałam go tam czasami, gdy jadłam tam śniadanie. Zadzwoniłam na policję i podałam zapamiętane szczegóły. Razem stworzyliśmy portret i pokazaliśmy go ludziom w knajpce, którzy zgodnie stwierdzili, że mężczyzna spędził tam cały poranek, ale właśnie wyszedł. Później, tego samego dnia, gdy tylko wrócił, właściciel zadzwonił na policję i gwałciciel trafił do aresztu. Dziękuję Panu bardzo”.

Kilka miesięcy później dowiedziałem się od Sandy, że mężczyzna przyznał się do winy. To doświadczenie było początkiem mojej pracy w zawodzie jasnowidza; było inspiracją, nie dlatego, że określiłem lokalizację mężczyzny, ale dlatego, że moja zdolność jasnowidzenia pomogła Sandy dotrzeć do tej części w niej samej, która znała odpowiedź. Pomogłem jej znaleźć zakończenie sprawy, a to wydarzenie rozpoczęło proces uzdrawiania.

Potem ludzie po prostu zaczęli do mnie dzwonić. Mój numer zdobywali nawet ci, których spotkałem przelotnie. Obecnie profesjonaliści, tacy jak psychologowie, akupunkturzyści, prawnicy i lekarze, którzy postrzegają moją pracę jako uzupełnienie ich fachu, przysyłają do mnie swoich pacjentów. Potrzeby ludzi otwierają nowe wymiary moich zdolności. Pewnego razu odkryłem dzięki temu zdolność komunikacji z duszami, które są poza fizycznym ciałem. Przyszła do mnie kobieta, której mąż zginął w wypadku. Chciała za wszelką cenę z nim porozmawiać. Początkowo powiedziałem, że nie wiem, czy będę w stanie jej pomóc, ale ona twierdziła, że z pewnością tak.

Francie przyszła do mnie zalana łzami. Nigdy nie próbowałem świadomie skontaktować się z duchami, chociaż swobodnie rozmawiałem ze złotym duchem, który odwiedził mnie w mieszkaniu. Intuicja mi podpowiadała, że będę w stanie skontaktować się z Jackiem – mężem Francie. Francie siedziała naprzeciwko mnie, gdy poprosiłem ją, aby na głos wypowiedziała imię męża. Między nami pojawiła się forma energii w bardzo złym stanie – chaotyczna, poszarpana i w częściach. Powoli zaczęła się składać w mężczyznę, ubranego w dżinsy i flanelową koszulę. Kiedy spróbowałem się skontaktować z duchem, poczułem, że mam ściśnięte gardło, jak gdyby ktoś mnie za nie złapał. Nie mogłem wykrztusić słowa. Kręciło mi się w głowie, jakbym tracił krew, i uświadomiłem sobie, że przechodzę przez doświadczenie śmierci Jacka. Duch połączył się z moją drugą czakrą za pomocą nici energetycznej. Druga czakra jest miejscem empatii. Odciąłem nić, zniknął ból w gardle i poczułem, że znów jestem sobą. Telepatycznie zapytałem Jacka, czy ma jakąś wiadomość dla Francie. Usłyszałem:
– Powiedz jej, że jest mi przykro z powodu kłótni i że ją kocham. Powiedz, że to nie była jej wina.
Odniosłem wrażenie, że Jack nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Wiedziałem, że jego duch wciąż próbuje się odnaleźć w śmierci, która nastąpiła kilka godzin wcześniej, i potrzebuje czasu, aby się z nią pogodzić. Kiedy przekazałem Francie słowa Jacka, zaczęła spazmatycznie płakać.
– Proszę, powiedz mu, że mi także jest przykro i że go kochałam. Nikomu nie mówiłam, że zanim Jack wsiadł na motor, pokłóciliśmy się. Wiedziałam, że mi pomożesz. Dziękuję. Chciałam mu tylko powiedzieć, że jest mi przykro – powiedziała po chwili.

Czułem satysfakcję, że mogłem pomóc Francie w tym trudnym momencie życia.

Po tym doświadczeniu zauważyłem, że z łatwością kontaktuję się z istotami, zarówno tymi, które umarły, jak i tymi, które miały się narodzić. Szczególnie zafascynował mnie świat istot oczekujących na wcielenie. Nazwałem je dziecięcymi duszami. W ciągu ostatnich kilku lat zgłosiło się do mnie wiele par, pytając o poczęcie, przeszłe wcielenia, poronienia i wszystko, co jest związane z przyjściem dziecka na świat. Tak rozpoczęła się moja praca z królestwem dziecięcych dusz.

Moje jasnowidzenie polega na przyglądaniu się czy też „czytaniu” systemu energetycznego danej osoby. Czym jest system energetyczny? Każdego człowieka otacza „energia”, która świadczy o wyjątkowej duszy i osobowości. Ta energia nie tylko identyfikuje nas w oczach innych, ale zbiera informacje dotyczące emocjonalnego i mentalnego stanu ludzi wokół nas. Pole energetyczne funkcjonuje tuż pod świadomym umysłem, ale ma istotny wpływ na podejmowane przez nas decyzje i relacje z innymi. Na przykład, czy kiedykolwiek zauważyłeś, że w zależności od tego, kto siedzi obok ciebie w kinie, czujesz się lepiej lub gorzej? Jak to możliwe, że matka, która jest w innej części domu, natychmiast „wie”, że jej dziecko robi coś, czego nie powinno? To są przykłady działania systemu energii. Składa się on z czakr. Zrozumienie ich działania w dużej mierze pozwoli pojąć, co widzi jasnowidz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz