niedziela, 8 maja 2011

Globalna destabilizacja

Sytuacja w Fukushimie wprawiła mnie w takie przygnębienie, że przestałem na chwilę zwracać uwagę na to, co dzieje się w świecie. A dzieje się ostatnio aż za dużo i doskonale wpisuje się to w technologię destabilizacji opisywaną uprzednio na NA. Oto saudyjski książę Bandar udał się z wizytą do Pakistanu co oznacza, że Arabia Saudyjska czuje się poważnie zagrożona przez destabilizację, tak w Jemenie jak i Bahrainie. Książę Bandar jest saudyjskim ministrem obrony a w Pakistanie szuka wsparcia w obliczu zbliżającej się wojny w jego kraju. Pakistan jest atrakcyjnym sojusznikiem, bo posiada broń nuklearną.
Prezydent Obama strasznie się tą wizytą zdenerwował i natychmiast posłał do Arabii specjalnego wysłannika, którego zadaniem było natychmiastowe przerwanie wizyty księcia Bandara i jego powrót do kraju. Tak nerwowo zareagował też na wyjazd prezydenta Afganistanu Karzaja do Pekinu.
Przymierze pakistańsko – saudyjskie byłoby zjawiskiem bardzo niepożądanym dla USA. Michael Scheuer, były pracownik CIA, człowiek, który ścigał bin Ladena i doskonale zna sytuację na Półwyspie Arabskim uważa, że destabilizacja Bahrajnu przebiega według planu. Na początku chodziło głównie o utrzymanie bazy morskiej na terenie tego kraju (władca Bahrajnu kazał się Amerykanom z niej wynosić więc ci sprawili, żeby miał poważniejsze problemy niż baza), ale obecnie wmieszał się w sytuację Iran, który wspiera tamtejszych szyitów.
Dalszy rozwój wypadków nietrudno jest sobie wyobrazić. Książęca rodzina Al-Kalifa już teraz krwawo tłumi powstanie szyitów przy pomocy saudyjskiego korpusu ekspedycyjnego. Jeśli sprawy wymkną się spod kontroli i dokonana zostanie masakra szyitów, Iran wystąpi zbrojnie w ich obronie co wywoła natychmiastową odpowiedź Amerykanów. Wojna jaka z tego wyniknie będzie miała trudne do wyobrażenia proporcje.

W Libii z kolei Cameron i Sarkozy domagają się od NATO bardziej energetycznych bombardowań (Obama im chętnie przytakuje), co daleko przekracza uprawnienia nadane interwencji militarnej przez rezolucję ONZ. Francuski minister obrony domaga się również użycia wojsk lądowych (pod pozorem pomocy humanitarnej).
W Egipcie armia, która jeszcze nie tak dawno bratała się z demonstrantami, obecnie sama rozgania demonstracje, co potwierdza tezę, że ani w Egipcie ani w Tunezji nie było żadnej rewolucji a tylko przewroty pałacowe. Ludzie na ulicach, którzy wierzyli, że są motorem zmian dziś zdają sobie sprawę, że był to naiwny idealizm. Demokracji nie da się zbudować na bagnetach armii. W momencie, gdy armia zaczyna kontrolować sytuację, zazwyczaj pojawia się jakiś nacjonalistycznie nastawiony pułkownik czy generał, który zechce przejąć władze w kraju.
W Rosji z kolei zwalczają się dwie opcje polityczne. Jedną reprezentuje Miedwiediew, który jest za podporządkowaniem międzynarodowemu systemowi finansowemu i budowaniem ekonomii na wzór amerykański. Jego przeciwnikiem jest Putin, który wierzy, że Rosja może stać się potęgą gospodarczą o własnych siłach.
Zaognia się także sytuacji w Syrii, ale postęp w tym kraju uzależniony jest od rozwoju wypadków w Libii. Jednak już teraz wyznaczone są następne miejsca w których ma mieć zastosowanie technologia destabilizacji. Takim miejscem w najbliższym czasie stanie się najprawdopodobniej Kazachstan a także… Białoruś, co wciągnie Polskę w wir tych zdarzeń. Tak właśnie wygląda nowa faza imperializmu.

Nowa odsłona w nieustannym teatrze globalnej destabilizacji to coraz wyraźniej rysujący się sojusz saudyjsko-pakistański z Rosją i Chinami w tle. Sytuacja ta ma oczywiście bezpośredni związek z ostatnią wizytą saudyjskiego księcia Bandara w Pakistanie. Książę to poważna figura polityczna, jest przewodniczącym Rady Bezpieczeństwa Narodowego Arabii Saudyjskiej. Jego wizyta w Islamabadzie wywołała natychmiastową reakcję w Waszyngtonie, co można było stwierdzić choćby po tonie komentarzy we wpływowym „Washington Post”.
Martin Indyk, Australijczyk z amerykańskim obywatelstwem i były ambasador USA w Izraelu z wielką zajadłością wypowiadał się o Arabii Saudyjskiej mówiąc, że monarchia jest na skraju rewolucji a władza szejków słabnie. Wyraźnie przez to widać, że Arabia Saudyjska powoli wymyka się spod amerykańskiej kontroli.
Książę Bandar zabiegał w Islamabadzie o to, by na terenie jego kraju mogła stacjonować co najmniej jedna z pakistańska dywizja piechoty, która byłaby zdolna powstrzymać zastosowanie technologii destabilizacji do wywołania kolorowej rewolucji w królestwie. Rewolucja ta zostałaby najpewniej wywołana przez rozwój wypadków w Jemenie i Bahrajnie, które już w tej chwili wymknęły się spod kontroli tamtejszych władz.
Wiele wskazuje na to, że Arabia Saudyjska intensywnie szuka swojego własnego, niezależnego nuklearnego straszaka, który spełniłby właściwą rolę w przypadku konfliktu z Iranem. Saudyjczycy chcą pozyskać do tego celu chińskie rakiety balistyczne średniego zasięgu Dongfeng-3. Rakiety te miałby prawdopodobnie zamontowane pakistańskie głowice nuklearne (oczywiście jest to czysta, lecz możliwa spekulacja).
Książę Bandar zabiega o pakistańskie względy, chcąc wzmocnić obustronne realacje pomiędzy tymi państwami. Premier Pakistanu w odpowiedzi nazywa oba kraje braterskimi i kto wie, być może pakistański parasol nuklearny sięga już teraz nad Arabię Saudyjską, studząc skutecznie ewentualne irańskie ambicje.
Amerykański admirał Mullen – Przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów (najwyższe stanowisko wojskowe w amerykańskiej armii) wizytując Pakistan, udzielił kilku prowokatorskich wywiadów dla prasy pakistańskiej, mówiąc m.in., że rząd pakistański wspiera terroryzm lub że wspomaga organizację Haqqaniego w Afganistanie. Takie wypowiedzi z pewnością nie zostały przyjęte z sympatią przez Pakistańczyków.
Mullen spotkał się z głównodowodzącym armią pakistańską – generałem Kayanim, który otwarcie zażądał od Mullena,  aby Amerykanie zaprzestali ataków dronów na terenie Pakistanu. Zdalnie sterowane drony, które są w posiadaniu CIA, każdego dnia wykonują loty bojowe nad Pakistanem pod pretekstem pościgu za Talibami. W jednym z ostatnich ataków od rakiety wystrzelonej z drona zginęła cała 40-osobowa rada wioski, bo została zinterpretowana przez CIA jako grupa Talibów.
Założyciel Al-kaidy, obecny sekretarz obrony Robert Gates, osobiście przyleciał do Islamabadu na wieść, że znajduje się tam saudyjski książę Bandar. Kilka dni później pojawił się tam Tom Donilon, doradca prezydenta Obamy w kwestiach bezpieczeństwa, który osobiście miał dać odczuć Bandarowi niezadowolenie USA z jego wyprawy do Pakistanu.
Sami Pakistańczycy nie tylko nie dają się zastraszyć, ale oprócz żądania wycofania dronów, chcą także listy wszystkich agentów CIA działających na terenie ich kraju. CIA wypierała się, że posiada tam jakichkolwiek agentów aż do czasu aresztowania Raya Davisa, który w biały dzień, w akcie samoobrony zastrzelił na ulicy Lahore dwóch Pakistańczyków, którzy najprawdopodobniej zamierzali go porwać. Okazało się wówczas, że Davis jest powiązany z najemnikami z Blackwater i pracuje w Pakistanie dla CIA. Podczas śledztwa wyszło na jaw, że Davis ma jakieś powiązania z pakistańskimi organizacjami antyrządowym, które chciały detonować w tym kraju tzw. dirty bomb – bombę konwencjonalną rozsiewającą swoim wybuchem skażenie radioaktywne. Taka eksplozja byłaby idealnym pretekstem dla Amerykanów, aby przejąć pakistańskie instalacje nuklearne. Tak więc USA ściga Al-kaidę w Afganistanie i Pakistanie ale wspomaga tą samą organizację w Libii, gdzie walczy ona przeciwko Kadafiemu.

Głównym celem USA w Pakistanie jest stworzenia warunków do wybuchu wojny domowej, wyeksportowanie jej z Afganistanu do Pakistanu. Prezydent Obama mówił o tym niemalże bez ogródek w swoim przemówieniu do kadetów z West Point w 2009 r. Konsekwencją takiej wojny miałby być podział tych krajów na maleńkie państewka plemienne uwikłane ze sobą w wieczne wojny.
Dziel i rządź – jak mawiali Rzymianie. Dzięki temu korytarz energetyczny pomiędzy Iranem a Chinami zostanie w sferze pomysłu. Wydaje się jednak, że zupełnie inny – ważny tym razem dla US Army korytarz energetyczny nie jest odpowiednio zabezpieczony. Co jakiś czas konwoje zaopatrzeniowe jadące do Afganistanu przez Pakistan z towarami i zaopatrzeniem przywiezionym do portu w Karaczi, są atakowane i systematycznie niszczone. Do tej pory nie udało się ustalić kto za tym stoi. Droga ta jednak jest niezwykle dla Amerykanów ważna, bo bez niej cała armia amerykańska może być zamknięta w Afganistanie jak Niemcy w Stalingradzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz