niedziela, 8 maja 2011

Galaktyczna rodzina cz.2


W poprzedniej książce „Galaktyczna Rodzina czyli bardzo starożytna historia ludzkości” przedstawiłem, w jak największym skrócie, dzieje naszego Wszechświata, naszej Galaktyki, naszego Układu Słonecznego oraz Ziemi. Doskonale rozumiem, że nazwanie ponad 500 stronicowej książki „skrótem” może się wydawać trochę niedorzeczne, ale zapewniam, że musiałem zrezygnować z wielu źródłowych materiałów, aby ten „skrót” nie stał się nudny i męczący. Sądzę, że właśnie w takiej objętości, w jakiej napisałem tę książkę można było optymalnie umieścić podstawową wiedzę o powstaniu życia we Wszechświecie, a więc w sposób możliwy do przeczytania i strawienia, nawet dla niektórych sceptycznie nastawionych czytelników. Oczywiście, nie myślałem jeszcze wtedy o napisaniu kolejnej książki, mającej stanowić tematyczne rozszerzenie poprzedniej, ale to się zmieniło. Na moją decyzję wpłynęły namowy moich przyjaciół i znajomych, którzy „Galaktyczną Rodzinę” przeczytali jeszcze przed jej wydaniem. Przekonali mnie o potrzebie takiej kontynuacji, która zarazem byłaby pełniejszym wyjaśnieniem niektórych poruszonych tematów w poprzedniej książce, a ich zdaniem, wymagającym dokończenia. Następna książka jak i pierwsza, także będzie oparta na podobnych źródłach a więc między innymi na niektórych przekazach channelingowych, ale także na kontrowersyjnych wywiadach. Oczywiście, jestem świadom tego, że żaden „channel” nie jest całkowicie wiarygodny i dokładny na 100%, gdyż przekazywana w taki sposób wiedza musi przejść przez filtr zdolności pojmowania medium a i źródło nie zawsze jest dokładne. Ale jest na to jakiś sposób… Mając spore doświadczenie w tym zakresie, a więc i ezoteryczną wiedzę, można dokonać porównań z innymi przekazami i oddzielić ziarna od plew. Jest taka zasada, że jeśli przekazy trafiają do odbiorcy lub czytelnika, to znaczy, że są zawarte w jego subiektywnej prawdzie. Jeśli nie, to należy skorzystać z innych źródeł wiedzy, które intuicja z ochotą przyjmuje. W tej książce będzie również wiele wywiadów oficjalnych i mniej oficjalnych, znanych ludzi, którzy oświecą czytelnika w zakresie utajnionych i sensacyjnych zagadnień. Nie wymagam natychmiastowej wiary w przekazywane hipotezy czy domniemania, ale pragnę zainspirować w czytelniku pewien proces myślenia, który odblokuje nasze stereotypowe reakcje na tematy tabu czy wydające się śmieszne lub niewiarygodne. Jeden z takich tematów dotyczy bardzo trudnego problemu czyli sensu istnienia tzw. „zła”. Ludzie, na ogół, nie mogą się pogodzić z faktem dopuszczenia przez Stwórcę czegoś, co zgodnie z ich logiką nie powinno istnieć. Większość nie może pojąć, że bez „ciemnej strony stworzenia” nie byłoby ewolucji materialnej, a tym bardziej duchowej. Nie wszyscy uznają, że początkowy rozwój w fizycznych wymiarach, może być tylko realizowany na drodze pokonywania błędów i potknięć. A błędy właśnie generują „zło”!

„Złu” towarzyszą wibracje o niskich częstotliwościach, natomiast „dobru” o bardzo wysokich i niezwykle subtelnych. Jak wyjaśnić wibracje, a co za tym pojęcie poziomów istnienia, tego niestety nie da się zrobić w sposób prosty i obrazowy? Ale jest to temat także do przerobienia w tej książce, tym bardziej, że w poprzedniej ledwie został muśnięty. Innym nurtującym problemem są dalsze losy, po globalnych katastrofach, istot stworzonych, przez nibiruańskich genetyków, czyli Homo Sapiens Sapiens na drodze poprawianej ewolucji oraz potomków samych stwórców, czyli ród Adama i późniejsze pokolenia Abrahama… a także związane z tym powstawanie głównych ośrodków cywilizacyjnych. Jeśli już omawiamy pra-starożytne ośrodki kultur powstałe na powierzchni Ziemi, należy także uzupełnić wiedzę o krainach i miastach istniejących w jej wnętrzu. W poprzedniej książce, pobieżnie opisałem w ostatnim rozdziale, co na ten temat mówią różne źródła ezoteryczne i legendy, a także niektórzy naukowcy. Nie unikniemy również tematów związanych z pojawieniem się Nazarejczyka oraz innych proroków i nauczycieli. To właśnie ich nauki zamiast służyć Bogu i ewolucji duchowej człowieka, stały się poprzez zafałszowanie prawdziwych intencji ich Twórców w dzisiejszych czasach palącym problemem dla całego świata oraz przeszkodą dla jego „wyniesienia”. W miarę możliwości, uzależnionych od źródeł i zdobytych materiałów, postaram się także ujawnić pewne ukryte przed ogółem, sfery działalności Światowego Rządu, które kwalifikuje się do grupy tzw. „Spiskowych Teorii Dziejów”. Jest tego taki ogrom, że poświęcę w tej książce sporo stronic na ich opublikowanie, aby czytelnicy, którzy po raz pierwszy spotkają się z tymi tajemnicami, mogli stopniowo oswoić się z możliwością istnienia ukrytych „ciemnych sił” oraz ich wrogich dla nas machinacji politycznych i finansowych. Wiem, że będzie to trudno przełknąć, ale jest to problem dojrzewający, który coraz bardziej przekonuje różnych ludzi o przerażającej możliwości istnienia paskudnego spisku dotyczącego zniewolenia mieszkańców Ziemi, w imię nieludzkich cywilizacji z wyższych wymiarów. Zauważmy, że sprawcą naszego wyobcowania ze świata i natury, naszego zniewolenia jest dławiący lęk. Sprawia on, iż nie czujemy się nigdzie i nigdy dobrze, który jednocześnie uniemożliwia spontaniczność, twórczość oraz prawdziwą radość. Uzależnia on nas od hamulców rozwojowych świata zewnętrznego, czyli od tradycji, religii, konwencji, prawa, a także od konsumpcji i przeróżnych gadżetów. Ludzie są obecnie bardzo zajęci i ciężko pracują, aby utrzymać dach nad głową i zarobić na jedzenie. Tak właśnie wygląda obraz „szczęśliwych” ludzi, który nam się wmawia. Ten lęk ujarzmia wciąż Ziemię, Kosmos i człowieka… Dławiący lęk wciąż próbuje zagłuszyć w człowieku wolną przestrzeń i naturalną swobodę podarowaną przez Stwórcę. Uważam, że nie jest za późno na zmianę filozofii istnienia naszej zniewolonej cywilizacji. Nie chodzi bynajmniej o powrót do technologicznego prymitywizmu, chodzi o przezwyciężenie podstępnego lęku i przejście do innego sposobu życia opartego na strukturach umożliwiających spontaniczną ekspresję i twórczość. Cywilizacja i rozum mogą i powinne być zgodne z przyrodą oraz naszą prawdziwą naturą.

Natomiast akceptacja narzucanej nam paranoi jest niezgodna z wolą Boga! Jakiś czas temu hollywoodzki reżyser, między innymi komedii „Nieoczekiwana zmiana miejsc” oraz autor filmów dokumentalnych, Aaron Russo, powiedział w wywiadzie telewizyjnym, że zwrócił się do niego Nicholas Rockefeller i poprosił go o wstąpienie w szeregi członków Rady Stosunków Zagranicznych (CFR). Russo odmówił, ale zadał temu Iluminatowi kilka pytań, na które otrzymał dość wyczerpujące odpowiedzi. A oto poniżej część tego wywiadu telewizyjnego, który w całości jest umieszczony w późniejszych rozdziałach: Pewnego razu dostałem telefon od znajomej, która zapytała… czy chciałbym poznać jednego z Rockefellerów? Powiedziałem, że z przyjemnością. Zaprzyjaźniliśmy się i zaczął mi opowiadać dużo rzeczy. Pewnego wieczora powiedział: – niedługo będzie wydarzenie. W jego wyniku pojedziemy do Afganistanu, żeby tam pociągnąć rurociągi z Morza Kaspijskiego; pojedziemy do Iraku, żeby zabrać ropę…i usytuować tam bazy na bliskim wschodzie, i do Wenezueli żeby pozbyć się Chaveza. Pierwsze dwa cele osiągnęli. Chaveza nie. I powiedział: zobaczysz gości wchodzących do jaskiń szukających… kogoś, kogo nigdy nie znajdą. Śmiał się z faktu „Wojny z Terrorem” i że tam nie ma żadnego wroga. Mówił o tym, że „wojnę z terrorem” można toczyć wiecznie, że jest potrzebna by można ludziom odebrać ich prawa. Zapytałem: jak zamierzacie przekonać ludzi, że ta wojna jest realna? Odpowiedział – przez media. One każdego przekonają, że to prawda. Jeśli będziesz w kółko to powtarzał – ludzie uwierzą. Oni utworzyli Rezerwę Federalną w 1913 roku, poprzez kłamstwa. Oni stworzyli 9/11, będące kolejną ściemą. Przez 9/11 walczymy na wojnie z terrorem. A potem kolejne kłamstwo i wojna w Iraku. Teraz pojadą do Iranu. Jedna sprawa, potem druga i kolejne… Powiedziałem do niego – po co to robicie? Jaki ma to cel? Macie wszystkie pieniądze świata, władzę…krzywdzicie ludzi…to nic dobrego. Odpowiedział: – A co się martwisz o ludzi? Martw się o siebie i swoją rodzinę. Zapytałem – jaki jest ostateczny cel? Odpowiedział: – ostateczny cel to wszczepienie wszystkim na świecie chipa RFID. I aby pieniądze i inne rzeczy były zapisane na tym chipie…I jeśli ktokolwiek będzie przeciwko nam podskakiwał, po prostu wyłączymy mu chip. Oto prawdziwa buta i bezczelność grupy istot, którym się wydaje, że hodują ludzi jak bezmyślne bydło. Niektórzy, niezaznajomieni z tematem mogą twierdzić, że nie ma takiej możliwości, aby całe populacje zaakceptowały mikroczipowanie, oraz że wszystko to za bardzo przypomina opowiadania z dziedziny fantastyki naukowej czy świat Orwella. Zapewniam jednak, że taki dokładnie jest program elit nazywanych „błękitnokrwistymi”, dążących do utworzenia jednego rządu światowego!

Wobec tego, jaka jest rada na wyjście z tego impasu? Czym więcej będziemy się tym interesowali i zdobywali na ten temat wiedzę, tym bardziej będziemy rozumieli skąd biorą się te nieprawidłowości i tym bardziej staną się one dla nas oczywiste, jak ten system jest kruchy i jak łatwo go zdemaskować! Zaczniemy widzieć wszechogarniające kłamstwa i bzdurne hasła! Kiedy zaczniemy poznawać prawdę, będziemy jej poszukiwali jeszcze więcej i więcej, a to sprawi, że będziemy coraz bardziej wolni. W końcu coraz więcej osób zacznie wierzyć, że cesarz jest nagi! Jest pocieszające, że Internet nie tak łatwo daje się kontrolować a to przyczynia się do omijania cenzury Władców Świata…

Moce ciemności to nie tylko brak wiedzy o światłości, to także wielcy manipulatorzy, oszuści w różnych przebraniach, którzy wciąż poszukują kontroli nad ludzką psychiką…

Czy „zło” musi towarzyszyć ewolucji? – Odwieczna walka „Ciemności” ze „Światłością”
Dobro i zło muszą istnieć obok siebie, a człowiek musi dokonywać wyboru! Czy to zdanie wypowiedziane przez Mahatmę Gandhiego dopuszcza nierozłączność tych równoważących się przeciwieństw, między którymi znajduje się człowiek i jak wahadło zegara wychyla się raz w jedną, raz w drugą stronę? Czy naprawdę jest to konieczne? Co powoduje, że skazani na walkę z pokusami i żądzami często wybieramy tą „ciemną stronę” mimo posiadanego przez nas sumienia? Podobnież sumienie nie powstrzymuje od grzechów, a tylko przeszkadza cieszyć się nimi. Człowiek to istota słaba i uległa, ale również unikalna, gdyż posiada zdolność odróżniania tych przeciwieństw, oczywiście pod warunkiem istnienia w świecie materialnym pewnych moralno – etycznych norm! Tylko wtedy może zaistnieć ta trudna do zauważenia granica między tymi biegunami. Natomiast sumienie najlepiej działa po pozbyciu się ciała fizycznego czyli po „śmierci”. Czym tak naprawdę jest „dobro” i czym jest „zło”? „Jest to sprawa wolnej woli i zagubienia kontaktu z Bogiem.” (Edgar Cayce 95749-14 z dnia14.05.1941) „Zło” jest wszędzie tam, gdzie pojawia się chęć zdobycia bogactwa i żądza władzy. Szczególnie w dzisiejszych czasach, „bogiem” większości ludzi jest pieniądz, którego pożąda się coraz więcej i więcej… nawet mimo już posiadanego pewnego poziomu zamożności. Natomiast, chęć posiadania władzy budzi się z powodu wielkiej atrakcyjności pełnienia funkcji, która umożliwia rządzenie i manipulowanie ludźmi. Chęć bycia kimś wyjątkowym, jest tak ogromna, iż nie tylko etyka traci na znaczeniu, ale nawet pojęcia „dobra i zła”. Niekiedy człowiek popada w chorobliwy nałóg sięgania wyżej niż jest to dla niego właściwe, pragnie za wszelką cenę „urosnąć” ponad swoją rzeczywistość. Nie zdaje sobie sprawy, że wtedy jego dusza oddala się od piękna i przybiera coraz bardziej „zniekształconą formę”. To sytuacja, gdzie występuje brak równowagi… „Zło”, co najwyżej, powinno równoważyć „dobro”, a sąsiadując z nim ma swoje miejsce w światach, gdzie gęstość materii stwarza właśnie tą „ciemność”… czyli niewiedzę o tym, że krzywdzić inną istotę, to tak jak krzywdzić siebie samego i Boga. Złu zawsze towarzyszą, strach i groza. To one są jego esencją, tworzą tzw. „nikczemne czyny”… Czy jednak „zło” jest autonomiczne i czy nie jest tak, że próbując całkowicie je zlikwidować możemy zniszczyć część realnego życia? I czy likwidując je siłą nie tworzymy przy okazji jego potężniejszego „krewniaka”? „Pamiętajcie, ci, których pozytywne podejście do spraw pozbawia ich zdrowego rozsądku, stwarzają tyle samo problemów, co ci, którzy żyją chciwością, gniewem, frustracjami i obawami.” Jedyną Planetą Ziemia – Phyllis V Schlemmer .

Edgar Cayce w swych readingach często powtarzał o potrzebie zachowania równowagi, gdyż nasza inkarnacja „składa się” z fizycznego człowieka i niematerialnej duszy. Każda z tych części osobowości ma swoje potrzeby i misje do spełnienia. Jezus powiedział, że to co cesarskie należy oddać Cesarzowi, a to co boskie oddać Bogu. Mając na uwadze zasadność inkarnacji w ludzkie ciało można dojść do wniosku, że swój okres życia na Ziemi i uwagę należy poświecić dla obydwu części. Jeśli będziemy nadmiernie materialistyczni, tracimy kontakt z życiem wiekuistym wykształcając zarazem silne własne „ego”. Natomiast, jeśli poświęcimy się całkowicie życiu duchowemu, marnujemy szansę spełnienia potrzeb inkarnacji, podczas której chcieliśmy zastosować w życiu codziennym wszystko to co dusza chciałaby rozwiązać i spełnić. Gdyby życie duchowe było jedynym celem duszy, to zapewne nie musiałaby się inkarnować! Wobec tego jak zorientować się kiedy nasze działania są prawidłowe i miłe Stwórcy? Wtedy, kiedy spełniając jakąś misję czy nawet drobny uczynek wobec człowieka lub zwierzęcia odczuwamy z tego autentyczną i nieegoistyczną radość, którą mamy olbrzymią chęć podzielenia się z innymi. Jej źródło znajduje się poza osobą, pozwala złączyć się choćby na chwilę z Bogiem! Często słyszymy wewnętrzny głos, który nas ostrzega, że podążamy błędną drogą. Ale zagłusza go niejednokrotnie rozum i tzw. „logika”, która sądzi, że przywraca ład, bredząc o prawach naukowych i mistycznym szaleństwie. Mało kto wie, że w ludzkim mózgu ośrodek strachu sąsiaduje obok ośrodka odczuwania przyjemności. Ciekawe, że towarzystwo tych dwóch przeciwieństw stworzyła sama natura! A więc także „zło” musi mieć jakąś rolę do spełnienia! Niektórzy twierdzą jeszcze …o zgrozo…że „zło” uszlachetnia! Jeśli cierpienie jest złem, to wiemy z doświadczenia, że tak może być… Ciężko jest człowiekowi pojąć głębie „zła i dobra”, a czasami jest to w ogóle niemożliwe, szczególnie, gdy nieszczęścia dotyczą naszych bliskich. Czyż niszczycielska i gwałtowna nawałnica z piorunami i z deszczem nie przynosi tak potrzebnej wilgoci spragnionej ziemi, czy to nie po burzy powstaje tęcza? Czy asteroida i kataklizm, nie spowodowały wymieranie dinozaurów, a dzięki temu powstały warunki do rozwoju innych gatunków i do skolonizowania Ziemi przez ludzi? I tu wyłania się sedno ewolucji… Siły „zła” są motorem ewolucji mimo swej niejednokrotnie niszczycielskiej natury! Tak, tak… ewolucja niekiedy, w sposób destrukcyjny, dąży do „dobra”! Weźmy jako przykład wichurę, która niszczy słabe i chore drzewa tworząc dodatkowe miejsca dla innych? Człowiek nie dostrzega pozytywów różnych gwałtowności i żywiołów, bo jego umysł został tak „zaprogramowany”, aby je odrzucać. Zauważmy, iż każde „zło”, które nas spotyka nie tylko zabiera, ale i daje. Szczególnie daje doświadczenie, a często uczy współczucia dla innych cierpiących.. „Zło” niekiedy wzbogaca, uszlachetnia i rozwija w nas nowe cechy… Czy w związku z tym słusznie dążymy do zlikwidowania tej równowagi, chcąc przewagi „dobra”, i co się stanie jeśli ją zakłócimy? Jedno jest pewne, zarówno nadmiar „zła” jak i przewaga „dobra”, to brak równowagi! W przypadku zanikania „ciemności” brakuje wyzwań oraz podniet do rozwoju, natomiast w przypadku zalewu „zła”, wszystko chyli się ku upadkowi i ruinie, gdyż moc pozbawiona pierwiastka miłości prowadzi do katastrofy i zniszczeń. Aby jednak dusze, zgodnie z wolą Boga, mogły się indywidualnie rozwijać, muszą najpierw wykształcić w sobie „ego”. A mogą to tylko zrealizować, wchodząc w gęstość fizycznej materii, która powoduje amnezję o wiedzy dotyczącej wspólnego duchowego pochodzenia. Jedynymi poziomami Istnienia, w których można utrzymać iluzję „zła i dobra” i w których można się czuć oddzielonym od Ducha oraz od innych istot, to poziomy fizyczne oparte na materii: trzeci, w którym istniejemy i czwarty do którego ewoluujemy. Tylko w materii spotykają się światło i ciemność. Właśnie tylko tu, ciemne energie tworzą pokusę i zagrażają rozwojowi duszy. Tylko na poziomach fizyczności siły demoniczne mogą opóźniać rozwój duchowy człowieka. Kusząc, sprowadzając na złą drogę a także karmiąc się naszymi niskimi emocjami i burząc nasz spokój. I tak, jak wyspy na oceanie, które na powierzchni mogą „sądzić”, że są oddzielnymi tworami, tak nasze dusze zanurzone w ciałach materialnych nabierają indywidualizmu i wrażenia swej odrębności oraz niepowtarzalności. Oczywiście, na pewnym początkowym etapie, nie jest im potrzebna świadomość o wspólnocie duchowej i łączności z Bogiem, która mimo tej niewiedzy jednak istnieje, tak jak wspólne podłoże wysp na dnie oceanu. Mam świadomość, że nie są to spostrzeżenia popularne ani rozstrzygające, a jedynie tworzą stanowiska przybliżające zrozumienie tego problemu. Należy je najwyżej traktować jako hipotezy, bądź punkty widzenia. Myślę, że pogląd na celowość istnienia „zła” może się nam zmieniać wraz z upływem naszego życia i zdobywania wiedzy, także tej pochodzącej z poprzednich wcieleń, którą nazywamy wrodzoną mądrością. Jest to oczywiste wtedy, gdy zrozumiemy, że przed nami jest „wieczność’ a nie krótkie nasze materialne życie, które może być piękne lub brzydkie! Ogarniając wszystko z wyższego poziomu, pojęcie „zła” może mieć zupełnie inny wymiar… „Każda dusza zna swój przyszły los, jednak w momencie narodzin traci tę wiedzę… główne elementy naszej ziemskiej egzystencji są określane z góry, a jednak schemat ten możecie wypełnić pięknem lub brzydotą, wedle woli”. Pierre Bonnier Przekaz medialny z książki Francoise Brune „Powiedzcie im, że śmierć nie istnieje”. „Dobro i zło istnieją wyłącznie w umyśle obserwatora. Są wynikiem jego ignorancji i braku zrozumienia oraz widzenia rzeczy w niewłaściwym świetle.” Robert A. Monroe

Materia jest iluzją, którą tworzą wibracje energii
„Tak naprawdę to nawet niczego nie dotykacie. Nigdy nie dotknęliście czegoś stałego. Ściana jest tak naprawdę pusta w środku. Praktycznie, prawie 100% atomu to pusta przestrzeń, a w zasadzie to 100% jeżeli ktoś się uprze.”

Co to są wibracje, wymiary, poziomy istnienia oraz równoległe światy?

Naukowe i ezoteryczne wyjaśnienia
Cały holograficzny Wszechświat oraz wszystkie zdarzenia można określić jako bezustanny ruch energii i jej widzialnej odmiany, materii. Nawet fizyka kwantowa postrzega atom bardziej jako potencjał energetyczny, niż ciało stałe. Drgania energii tworzą iluzję czegoś trwałego, co stanowi budulec elementarnych drobin składających się z kolei, na atom. Atom też nie stoi w miejscu. Jest w ciągłym ruchu, drgając zgodnie ze swoim energetycznym potencjałem. Zresztą, każdą cząstkę materialną, zgodnie z fizyką, można opisać jako energetyczną falę. Znaleźliśmy się w miejscu, gdzie można przejść do pojęcia wibracji. Wibracja jest częstotliwością, z jaką drga określone skupisko energii. Wszechświat to nieskończony obszar wibracji energii o różnych częstotliwościach, które się wzajemnie nakładają. Wszechświat jest „zbudowany” wyłącznie z mikroskopijnych wibracji lub fal energii, które wędrując równocześnie w wielu różnych kierunkach, wcześniej czy później spotykają się i przecinają ze sobą. Gdy do tego dochodzi, ich gęstość w punkcie przecięcia wzrasta. Jeśli nastąpi przecięcie odpowiedniej liczby fal, powstaje materia albo zbiór mikrofal dostatecznie gęstych, by można je zaobserwować. W procesie formowania materii niektóre jej części stają się bardziej zwarte od innych, co sprawia, że we Wszechświecie występują różne pierwiastki. Współczesna fizyka już wie o tym, że jeśli je rozłoży się na elementy składowe, to w końcu elementarnym „budulcem” będą fale energii, nie mające rzeczywistej, stałej postaci. To właśnie one są wytworem bardzo inteligentnej i potężnej myśli. To dlatego myśli są takie ważne, ponieważ wszystkie jednoczą się ze Wszechświatem i czynią go takim, jakim jest. W swej istocie Wszechświat jest bowiem jedną, wielką, inteligentną myślą i w miarę jak świadoma myśl rozwija się oraz ekspanduje w nim, ekspanduje także sam Wszechświat. WSZYSKO CO JEST opisuje jedną wielką Uniwersalną Myśl, którą możemy nazywać różnie, Bogiem, Stwórcą czy Jednią… Energie wibrujące, to psychiczne tworzywo Ducha a także jego aspektów, czyli nieskończonej ilości stworzonych dusz. Wibracje tej psychicznej energii są przyczyną i podstawą wszelkich kreacji Boga oraz jego duchowych pomocników. W pewnym „momencie” Bóg powiedział – Niech się stanie światłość!… Z przekazów ezoterycznych wiemy, że każda materia we Wszechświecie powstała ze światła. Światło jest pierwotnym jej tworzywem jako fala energetyczna, która także może się zachowywać jak subtelna materia. Ze szkoły wynieśliśmy wiedzę, że światło ma naturę dualistyczną. Ma właściwości falowe i korpuskularne czyli „czysto” energetyczne lub materialne. Najmniejsza porcja energii światła, to foton, który czasem zachowuje się jak fala, a niekiedy jak drobina materii. Światło podobnie jak materia ulega wpływom grawitacji. Poziom fizyczny, w którym żyjemy, tworzą atomy. Jest on najbardziej zwarty, gęsty i trwały. Wibracje materii fizycznej są w nim najbardziej spowolnione i tworzą największy stan skupienia. Nasze zmysły rozróżniają tylko trzy stany skupienia: ciał stałych, ciekłych oraz gazowych. Natomiast, już częstotliwości drgań, które tworzą obszar eteryczny, nie są przez nas poznawalne, ponieważ są bardziej subtelne, o wyższych wibracjach. To samo odnosi się do świata astralnego, który wibruje jeszcze na wyższym poziomie. Bardziej różnorodne i skomplikowane wibracje także towarzyszą różnym emocjom żyjących istot! Wiemy, że energie wibrujące z wysoką częstotliwością towarzyszą wyższym emocjom istot czujących, a najwyższej jakości są uczucia wysoko-wibracyjne zwane „miłością”. Natomiast, nisko-wibracyjne energie utożsamia się ze strachem, zawiścią czy nienawiścią. W ten sposób powstała zasada określania wysoko-wibracyjnych energii jako „dobrych”, a nisko-wibracyjnych jako „złych”. Przykro mi, ale muszę tu niektórych czytelników zaskoczyć… Żadna wibracja czy energia nie jest „zła” ani „dobra”! Określenia te mogą mieć tylko znaczenie w sensie opisania częstotliwości, a nie oceny etycznej. Każda wibracja ma swój sens istnienia oraz składa się na całość Stworzenia i ma swoje miejsce. Trzeba pamiętać, że stwierdzenia, co jest „dobre” a co „złe”, są ocenami subiektywnymi pochodzącymi z poziomu świata fizycznego, gdzie nie można wiedzieć o dalszych skutkach danego zdarzenia czy uczynku. Trzeba także pamiętać, że odbieramy dane wydarzenie z punktu widzenia naszego „ego”, mało wiedząc o jedności Ducha. Przysłowia ludowe mają mądrość wykształconą przez wielowiekowe ludzkie doświadczenia i myślę, że najlepiej zobrazuje moje stanowisko w tej sprawie zdanie: „Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.” Oczywiście nie namawiam do szukania czy przyjmowania wibracji o niskich częstotliwościach. Są one nieprzyjemne i trudne do zaakceptowania. W ogóle odradzam, poszukiwanie i badanie „ciemnej strony”… nawet z ciekawości. Chcę tylko zauważyć, że są one niekiedy niezbędne, jako kontrast innych przyjemniejszych doznań oraz jako bodźce do działań. Na ogół, objawiają się one w naszym świecie jako stresy. Bez tych nieprzyjemnych wibracji nie bylibyśmy w stanie stwierdzić, że istnieją emocje wyższego rzędu. W ogóle, emocje mogą tylko zaistnieć wśród różnorodności wibracyjnej! Ludzie duchowo rozwinięci i medytujący, intuicyjnie odczuwają jakość wibracji poszczególnych energii. Dlatego są świadomi do czego dążą i co jest dla nich korzystniejsze. Natomiast Istoty, pochodzące z obszarów o bardzo wysokich wibracjach, widząc większą część Wszechświata i postrzegając ją z innego poziomu, we wszystkim stwierdzają przejaw boskości. Mają więc świadomość, że „zło” i „dobro” składają się z tej samej energii, różniącej się tylko częstotliwością, czyli wibracją. Poziomy wibracyjne od pierwszego do czwartego tworzą świat fizyczny, gdzie mamy do czynienia ze skupioną energią zwaną „materią”. Piąty poziom jest sferą Świetlanego Ciała, w którym osiągamy świadomość istoty wielowymiarowej, oddanej Duchowi i służącej Światłu. W tym wymiarze istoty porzucają Ciemność. Szósty poziom charakteryzuje się tworzeniem za pomocą myśli. Tutaj istoty mają do dyspozycji wzory DNA dla wszystkich gatunków, w tym również ludzkiego. Są też

zakodowane wszystkie języki Światła. Istoty te, na ogół nie posiadają ciała, chyba że sobie jakieś stworzą. Są raczej „żyjącymi myślami”. Siódmy poziom, nieskończenie wysublimowany, charakteryzuje się energią tworzenia, czystym światłem, ekspresją. Jest to ostatni poziom, gdzie można doświadczać siebie indywidualnie. Ósmy poziom, to sfera „świadomości zbiorowej”. Istota, która osiąga ten poziom spotyka większą część samego siebie. Zanika indywidualizm. Dziewiąty poziom, to poziom kolektywnej świadomości różnych obszarów Wszechświata. Świadomość własnego Ja jest tak obszerna, że wszystko jest Tobą! Następne dwa poziomy, dziesiąty i jedenasty stanowią wyższy Poziom Stworzenia, gdzie projektowane są nowe plany kreacji, które są przekazywane do średniego Poziomu Stworzenia. Poziom dwunasty jest sferą Jedni, gdzie jest zawarta jedność ze Wszystkim – Co – Jest. Poziom trzynasty i dalej są „obszarami” Boga, o których mało wiemy, o których nawet istoty z poziomu dwunastego niewiele mogą nam przekazać, poza swoimi przypuszczeniami i doznaniami bliskości Ducha. Jedynie docierają do nas określenia wysokorozwiniętych świadomości jak czują obecność Boga. Najlepiej wyobrażać Go sobie jako gwiazdę, której blask spływa na ludzkość i inne sfery duchowe. Przebywając w wysokich wibracjach, nie widzi się Boga, ale czuje się Jego obecność w sobie, albowiem Jego światło przenika wszystkich w pobliżu i napełnia szczęściem, niewyobrażalnym na Ziemi. Roztopić się w Bogu to ostatnia przemiana, kiedy w jej wyniku całe Boże piękno staje się naszym… Jest tylko jedna Świadomość. A każda dusza jest Jej częścią. Ci, którzy mają dostęp do Niej, mogą się podłączyć do wszelkiej wiedzy.

Model dwunastowymiarowy
Jak wcześniej stwierdziłem, Wszechświat to nieskończony obszar wibrujących energii, także tych materialnych i w zależności od ich częstotliwości istnieją „sektory”, które odróżniają się subtelnością tych drgań. Tak się składa, że istoty z obszarów o niższych wibracjach nie mają wglądu do obszarów z wyższymi częstotliwościami. Wynika z tego wniosek, że ewolucja polega na podnoszeniu wibracji i dążeniu do tej najwyższej pochodzącej bezpośrednio od Stwórcy. Wyznacza to określony kierunek rozwoju. Podczas tej wędrówki uczymy się uwalniać od własnego ego i egoistycznych myśli. Ta „duchowa podróż” wymaga odpowiedniej ilości inkarnacji aby dusza mogła się wyzwolić z materialnych struktur oraz przekroczyć granicę ciemności i dostać się w sferę światła. Od tego momentu dusza może rozpocząć nowy wielki etap, proces oświecenia. Jednak, zanim dusza osiągnie swój cel, musi pokonać jeszcze sporo przeszkód i przeżyć wiele „upadków” oraz powrotów”. Musi zejść z wielu dróg aby odnaleźć tą właściwą, pnącą się pod górę, aż do samego szczytu. Próbowanie wielu dróg często oddala ją od tego celu i wydłuża ten proces, ale właśnie dla tej ewolucji powstały poziomy istnienia, zwane inaczej poziomami wibracyjnymi lub gęstościami światów. Niekiedy określa się je pomocniczo „wymiarami”,ale nie jestem pewien czy jest to jednoznaczne z matematyczną nazwą przestrzeni. Dopuszczam jednak możliwość, że istnieje jakiś związek między tymi pojęciami? Ogólny podział tych poziomów Istnienia, to dwanaście „wymiarów” oraz ten trzynasty, niepoznawalny, zarezerwowany, jako „siedziba” Boga. Każdy poziom dzieli się na szereg pomniejszych sfer, które różnią się także rodzajem drgań poszczególnych światów, istniejących niezależnie „ obok siebie”. Musimy wiedzieć, że jest to niedoskonały podział, specjalnie przystosowany do naszego postrzegania i naszej prymitywnej logiki, zanurzonej w iluzji linearnego czasu oraz materii. 1 wymiar 2 wymiar 3 wymiar 4 wymiar świat mineralny i roślinny świat zwierzęcy fizyczność ziemska i pewnej ilości planet poziom astralny – jeszcze materialny, rzeczywistość fizyczna Felinian, Karian, niektórych Galaktycznych Ludzi i Gadów 5 – 9 wymiar średni Poziom Stworzenia, rzeczywistości eterycznych Plejadian, Arkturian, Kasjopejan i rozgrywających, czyli aspektów z 12 wymiaru, 10 wymiar poziom kolektywnej świadomości planet, gwiazd, galaktyk i wymiarów rzeczywistości, poziom działalności Rady Dwudziestu Czterech czyli Obserwatorów i Kontrolerów Gry, 11 wymiar poziom lekko uformowanego Światła, wyższy poziom Obserwatorów i Kontrolerów Gry, 12 wymiar poziom Jedni, Dusze Pierwszego Źródła, Rada Dziewięciu, Rada Dwunastu, czyli Założyciele i Zarządcy Gry, 13 wymiar i dalej poziomy Boga Pierwsze trzy poziomy dotyczą naszej ziemskiej rzeczywistości bazującej na materii. Czwarty poziom fizyczny jest także nazywany sferą astralną. Trzeci i czwarty poziom to tzw. Dolny Świat Stworzenia. Są to poziomy, w których rozgrywa się gra w „oddzielenie”. Tylko w nich utrzymuje się iluzja „zła i dobra” i tylko w nich może się nam wydawać, że jesteśmy oddzieleni od Boga i jego Duchowych Pomocników. Poziomy te także zawierają niezliczoną ilość podobnych światów równoległych, które różnią się tylko nieznacznie częstotliwością wibracji lub są trochę przesunięte w czasie.

Pojęcie światów równoległych
Nasz Wszechświat składa się z jedenastu różnych poziomów podstawowych wymiarów oraz częstotliwości dźwięku i koloru. Natomiast to, co postrzegamy jako Wszechświat to ostatni dwunasty poziom stworzenia, który „dostrzegamy” z naszej płaszczyzny istnienia. Innymi słowy, czwarta gęstość jest naszym kolejnym poziomem w naszej ewolucji, aż dotrzemy do 11 gęstości i ostatniego poziomu tej gęstości. Biorąc pod uwagę rodzaj wibracji, na nasz świat składają się setki, tysiące, może miliony światów równoległych, dziejących się w tej samej chwili na osi czasu, oddzielonych w przestrzeni policzalną

liczbą jednostek odległości. Działają oraz istnieją one równolegle w tej samej wirtualnej przestrzeni i w tym samym czasie, oparte o ten sam układ współrzędnych odniesienia. Światy te mogą tworzyć grupy światów, połączone wspólną cechą mierzalną lub niemierzalną, połączone układem w przestrzeni. Grupy z kolei mogą tworzyć kolejne grupy, i tak dalej, aż do świata jako całości. Pomimo tej hierarchicznej struktury przestrzenno grupującej światy równoległe, mimo że istnieją w jednym i tym samym układzie czasoprzestrzennym, mimo że ocierają się o siebie, nie zazębiają się i nie wchodzą ze sobą w interakcje. Co więcej, nawet bardzo istotne wydarzenia dotyczące jednego świata mogą mieć bardzo nikły wpływ na wydarzenia zachodzące wewnątrz świata drugiego. Mówiąc językiem nauki…współczynnik korelacji zdarzeń pomiędzy równoległymi światami, pomimo ich nawet bliskiego „sąsiedztwa” oraz teoretycznej zależności, może dążyć do zera. Mniej skomplikowane zdanie twierdzi, że prawdopodobieństwo możliwości wpływania na zdarzenia równoległego świata jest bardzo nikłe… Nie mówię tutaj o światach równoległych, które od naszego świata różnią się wartością wektora czasu, jak np. niewidoczny dla naszych oczu, zamieszkały przez Plejadian obszar gwiazdozbioru wraz z planetą Erra! Istnieje kilka sprzecznych i nakładających się teorii odnośnie równoległych wszechświatów, ale większość bazuje na prostej zasadzie nieskończoności Wszechświata, zakładającej, iż wszystko co może się wydarzyć miało już albo dopiero będzie miało miejsce. Rozpatrzyć można to na podobnym przykładzie: istoty będące naszymi kopiami mogą żyć w podobnym do naszego systemie słonecznym a nawet czytać w tej chwili podobne słowa, w tym samym języku. Światy nie są przestrzennie podzielone, ale istnieją jakby na zasadzie „równoległych wszechświatów”. Nie wiem czy czytelnicy zdają sobie z tego sprawę, że pewien rodzaj równoległych światów sami tworzą w każdej postępującej chwili swojego życia! Istnieje niezliczona ilość wariantów ciągłości życia, przez które przesuwa się nasza świadomość. Wola człowieka decyduje o wariancie dalszego etapu istnienia w każdej danej chwili i o wejściu do alternatywnego świata. Istnieją także ścieżki najmniejszego oporu, przebiegające przez te światy. Zmieniając własne myślenia można zmienić kierunek ścieżki, stwarzając nową ścieżkę najmniejszego oporu, związaną z tymi światami. Komuś doświadczającemu takiej zmiany kierunku, wydaje się, że istnieje tylko jedna rzeczywistość. Zmieniając ścieżkę i stając się świadomym innych wyborów, buduje się własną, indywidualną rzeczywistość. Światy równoległe nie są usytuowane w przestrzeni obok siebie, lecz raczej są hologramami „upakowanymi” jeden w drugim. Wola nasza jest świadoma lub w pewnych wypadkach nie całkiem! Jasnowidztwo nie zawsze się sprawdza lub sprawdza się niedokładnie, bo jest ono następstwem wejrzenia w przyszłość jakiegoś jednego wariantu, z którego człowiek może jednak zrezygnować i wybrać inny, zdeterminowany swoimi pragnieniami oraz myślami. Człowiek nie idzie przez życie według z góry ustalonego programu. Oczywiście trzeba tu pominąć program karmiczny przed samym wcieleniem, który jest z grubsza zadany, ale i tak nie jest do końca sztywny. A więc w zasadzie nie ma fatalizmu… Jedynie Uniwersalny Nieskończony Rozum, Twórca wszystkiego może przewidzieć drogę życia poszczególnego człowieka, gdy wejrzy we wszystkie przyczyny

i skutki. Ale w readingach Edgara Caycego znalazłem bardzo zastanawiające stwierdzenie: W przypadku wolnej woli przewidywanie, nawet dla Istoty Wszechmocnej i Wszechobecnej, możliwe jest jedynie wówczas, kiedy dusza, która jest częścią Boga, podejmuje wybór, wówczas Bóg zna jego zakończenie. (95749-14 z dnia 14.05.1941) Znając wszystkie prawa natury można nawet przewidzieć swobodną drogę poszczególnej cząstki w „ ruchach Browna ”, zwłaszcza, gdy ktoś będzie miał możliwość panowania nad czasem! A można przypuszczać, że jest możliwe rozszyfrowanie drogi życia człowieka przez Stwórcę, tym bardziej, że każdy z nas jest jednym z jego aspektów. Z każdej chwili – klatki filmowej życia – rozwidla się nieskończona ilość klatek następnych, z których rozwijają się niezliczone ilości równoległych światów. Oczywiście mowa tu o klatkach trójwymiarowych zanurzonych w czasie… Człowiek wybiera w nich odpowiedni dla siebie wariant życia i jest całkowicie odpowiedzialny za jego wybór. Gdy ktoś mówi słowo „ przyszłość ”, ma na myśli przede wszystkim niezliczoną ilość alternatywnych przyszłości. Jednak tylko jedna spośród nich rzutowanych w nasz świat ma szanse się w nim urzeczywistnić. I ta obszerna oferta możliwości, te półki z pseudo-przyszłościami sprawiają, że przy podróżach w czasie nie powstają tak zwane paradoksy i anachronizmy, jak np: „Paradoks Dziadka”. Tak więc, istnieje linia świata w którym żyjecie i inna, do którego udaliście się, aby zabić swojego pseudoprzodka. W tym wypadku cofając się w przeszłość i zabijając alternatywnego dziadka nie powodujemy wymazania w przyszłości swojej osoby lecz naszego sobowtóra z innego wariantu, gdyż tworzymy zgodnie z powyższymi zasadami równoległą alternatywną przyszłość i zarazem równoległy świat. …Zdarzenia nie występują, one już istnieją, wraz z furtkami do innych równoległych światów, a my tylko poruszamy się w ich kierunku… Prawdopodobieństwa, zarówno w przeszłości jak w przyszłości, są rzeczywiste. Prawdopodobne przeszłości już faktycznie się wydarzyły, a możliwe przyszłości rzeczywiście też istnieją a my tylko je wybieramy. Pojawiają się jako prawdopodobieństwa, tylko dlatego, ponieważ w każdym pojedynczym świecie nie są postrzegane inne światy. Nie zauważamy ich, ponieważ są one wciąż odfiltrowywane przez naszą świadomość podczas okresu czuwania. Z tego powodu pojawiają się one jako prawdopodobne, zaoferowane dla nas możliwe światy. Do obejrzenia filmy o tej tematyce:
http://www.youtube.com/watch?v=k-nJlo5HP7g

Nie będę już więcej złorzeczył Ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości (Rdz 8,21).

Ośrodki powstawania ziemskich kultur po potopach
Rasy Ziemian i ich genetyczne ulepszanie
Przed przejściem do tematu dotyczącego powstawania, po ogólnoświatowych katastrofach, pierwszych ośrodków cywilizacji ziemskich, poza tymi najważniejszymi jakimi były mocarstwa Mu i Atlantydy, pragnę przedstawić urywki z channeligu Phyllis V. Schlemmer z książki Jedyną Planetą Ziemia, w którym między innymi, brał udział słynny twórca filmów z serii Star Trek, Gene Roddenberry: GENE: A czy jest też prawdą i to, że niektórzy z nich pozostali na Ziemi mieszając się z ludzką rasą? TOM: Istniały cywilizacje, które skolonizowały planetę Ziemię. Pierwsze istoty, które rozwinęły się na Ziemi należały do rasy, którą nazwalibyście czarną. GENE: Czy mam przez to rozumieć, że rasy inne niż czarna są wynikiem mieszania się czarnych z ludźmi z tych cywilizacji? TOM: Nie. Mieszkańcy Wschodu, biali i czerwoni byli kolonizatorami, pochodzili z innych cywilizacji. GENE: Czy są oni potomstwem zrodzonym na Ziemi czy też zostali przysłani na Ziemię? TOM: Są potomstwem zrodzonym już na Ziemi. GENE: Ponieważ biali, czerwoni i żółci reprezentują potomstwo cywilizacji zaawansowanych, czy to oznacza, że czarni są rasą niższą w stosunku do innych, czy też po prostu inną? Czy możesz wytłumaczyć na czym polega ta różnica? TOM: Czarni są rasą równą innym na Ziemi. Kolonizatorzy z innych cywilizacji (a cywilizacja Jastrzębia miała w tym swój udział) próbowali... jak moglibyśmy to wyjaśnić? Przed rokiem 32.000 przed Chrystusem, na Ziemi pozostawiono nasiona. Potem, około roku 32.000 przed Chrystusem, nasiona te rozwinęły się w istoty ludzkie. Potem, inne cywilizacje przybyły na tę planetę z istotą, którą moglibyśmy nazwać Jastrzębiem, aby wymieszać ludzi z istotami z innych cywilizacji. Czarni rozwinęli się z tej planety. To był eksperyment: zobaczyć w jaki sposób rdzenni, którzy nie zostali ‚posiani’, rozwiną się w porównaniu z kolonizatorami. Kolonizatorzy po jakimś czasie, ponieważ pochodzili z innych cywilizacji, które prawdopodobnie posiadały bardziej zaawansowana technologię, zaczęli odczuwać wyższość nad czarnymi. Pragnęli nad nimi dominować. To, co zostało zaplanowane dla Ziemi, nie stało się. Okazało się, że Ziemia jest najpiękniejsza ze wszystkich planet w całym Wszechświecie, że jest jedyną planetą z taką różnorodnością form życia, jedyną, która ma taką gęstość – większą niż jakakolwiek inna planeta we Wszechświecie. Okazało się też, że ci, którzy istnieli na Ziemi odznaczają się wielką fizycznością i zmysłowością, niespotykaną na innych planetach, a koloniści zaczęli żyć pragnieniem fizyczności, zaczęli bez końca reinkarnować się na Ziemi. Powracając, zaczęli utrzymywać pierwotnych mieszkańców Ziemi w niewoli.

A więc przed rokiem 32 000 p. Ch. na Ziemi pozostawiono potomków kolonizatorów oraz istoty w postaci wyselekcjonowanych po interwencjach genetycznych humanoidów, którzy potem rozwinęli się w ciemnoskórych Ziemian. Mowa tu o linii rodowitych Ziemian, z której powstał po poprawkach hodowlanych Homo Rapitecus, następnie Homo Erectus, Homo Sapiens i Homo Sapiens Sapiens. Ta linia Ziemian jest bardzo ważna nie tylko dla całej populacji naszego świata ale także ma szczególne znaczenie dla duchowych Syrian, którym właśnie przeznaczono te ciała dla celów reinkarnacyjnych. Jak wiemy dusze Syrian utraciły w systemie Syriusza swoje ciała jak i ojczyste planety na wskutek galaktycznej wojny z Gadami, a na Tiamat powtórnie pozbawiono te duchowe istoty szansy na rozwój w ciałach Pre– Cetaceans … Temat ten poruszali jeszcze i inni rozmówcy: STEVE: Chciałbym zapytać o historyczne dane, które nam przekazałeś dotyczące bytności różnych cywilizacji na Ziemi przed rokiem 32.000 przed Chrystusem. Rozumiem, że czarne rasy były jedynymi wówczas ludźmi na Ziemi, czy tak? TOM: Byli tymi, którzy rozwinęli się na Ziemi. Taki był początek Ziemi. STEVE: Nie byli tylko w jednym miejscu na Ziemi, w Afryce, prawda? Ponieważ, jak rozumiem, odnaleziono też pewne ślady na Syberii i w Chinach. TOM: Rozwinęli się na wszystkich masywach lądowych na Ziemi. STEVE: A jednak mieszkańcy Chin, Syberii i Ameryki Południowej nie mają cech negroidalnych. TOM: Kiedy mówisz o innych, czerwonych, żółtych i białych... oni są potomkami kolonizatorów z innych cywilizacji, które przybyły tu wiele tysięcy lat temu. To nie to samo, co kolonizatorzy z wyższych cywilizacji z roku 32.400 przed Chrystusem. Pierwotni mieszkańcy byli czarni. JOHN: Ale, czy prawdą jest, że czarni są jedyną rasą, która przeszła całkowitą ewolucję tu, na Ziemi? TOM: Tak. Ci, którzy mają czarną naturę, są rdzennymi mieszkańcami tej Ziemi. Mogą, jeśli tylko chcą, jako dusze przejść na inne planety dla dobra swojej ewolucji, albo też rozwijać się dalej w innych sytuacjach na tej planecie. To zależy od ich wyboru. W innym momencie tej dyskusji Tom stwierdza: TOM: Tragedia polega na tym, że przez kolonizację, istoty te i całe gatunki uważają, że są czymś lepszym. Nie tak to miało być: to jest brak równowagi. Powinni byli włożyć swe dłonie w dłonie innych. Nasienie Abrahama powinno było się rozprzestrzenić po całej powierzchni Ziemi – wtedy ta sytuacja nigdy by nie zaistniała. Ale ponieważ tak się nie stało, ponieważ byli inni [„ciemna strona”], którzy w ogromnym stopniu zaszkodzili kolonizatorom, zazdrościli im ich sytuacji, kolonizatorzy zaczęli się trzymać ściśle swego kręgu, co zapewniło im ochronę i przeżycie. Pod tym względem, tak, istnieje brak równowagi.

W dalszych fragmentach jest mowa o genetycznych problemach powstawania ras: JOHN: Na jakim stadium rozwoju znajdowali się ludzie kiedy Jastrząb przybył na Ziemię? Nie mieli wcześniej jakiegokolwiek kontaktu z żadnymi innymi cywilizacjami. Czy byli tym, co nazwalibyśmy ‚barbarzyńcami’, czy...? TOM: Moglibyście ich nazwać społeczeństwami o prostej strukturze. JOHN: Tak, a potem zaczęło się mieszanie genów...? TOM: Tak. Taki był początek bardziej zaawansowanej kultury na planecie Ziemi.. ANDREW: Z jaką rasą zaczęliście zajmować się tą bioinżynierią? Czarną, białą czy żółtą? TOM: Cywilizacje nigdy nie zmieszały się z pierwotną ziemska rasą, czyli rasą czarną. Lecz inne istoty zostały zesłane na Ziemie przez inne cywilizacje – cywilizacje, o których powiedzielibyście, że są znacznie od was inteligentniejsze, ale nie pracują one bezpośrednio z Dwudziestoma Czterema – które przywiozły grupy istot będących wyrzutkami [pewnie mowa o rozbitkach z planety Malona]. Ci z kolei rozwinęli się jako ludzie. To właśnie z tą rasą zmieszali się ci, którzy wylądowali w roku 32.400 p.n.e. Osadzono ich tu. Nie możemy tu użyć słowa ‚posiano’, gdyż nie jest ono właściwe. No cóż, nie jest prostym zadaniem rozszyfrowanie przekazów Założycieli czyli Rady Dziewięciu. Z powyższego tekstu zrozumiałem, że istnieli kolonizatorzy z gwiazd, których przedstawiciele należeli do rasy żółtej, czerwonej i białej. Według mnie, pominięto w nim jeszcze inną rasę czarnych, która razem z rasą żółtych skolonizowała niektóre tereny Ziemi około 1 350 000 lat temu. Wspomniani przeze mnie Czarni, nie są tymi samymi Czarnymi, którzy na drodze inżynierii genetycznej zostali stworzeni z linii Homo Erectusa! Jak omawiałem to w swojej poprzedniej książce, Czarni wywodzący się z rejonów Australii i pobliskich wysp, Drawidowie w Indiach, oraz tylko niektórzy z Afryki, mają nieco inny wygląd niż większość czarnych plemion osadzonych na Czarnym Lądzie. Ci pierwsi, charakteryzują się obfitym zarostem, innymi rysami oraz nieco mniej wydatnymi wargami, w porównaniu do czarnej linii powstałej na wskutek interwencji pozaziemskich genetyków. Także rasa przedstawicieli czerwonych kolonizatorów nie jest jednolita i poza karnacją, jej populacje różnią się nieco wzrostem, kształtem, wielkością oczu, rozmiarami nosów i innymi cechami. Najważniejszymi przedstawicielami czerwonych kolonizatorów, którzy odegrali wiodącą rolę w rozwoju ziemskich cywilizacji byli ludzie z planety Aremo, twórcy Imperium Mu oraz Toltekowie, elita I Imperium Atlantydy. Natomiast, biała rasa wywodzi się częściowo od Gigantów ze zniszczonej Hyperbornei oraz od późniejszych uciekinierów z planety Malona, która jak wiemy została zniszczona około 75 tysięcy lat temu, potomków Plejadian, a jeszcze inni z rodu Adama. Ocalałe populacje z Malony oraz potomkowie kosmicznych przestępców, którzy przez tysiące lat byli za karę osiedlani na Ziemi, to prawdopodobnie wymienione przez Toma: „istoty będące wyrzutkami”.

Po ostatnich dwóch potopach, kolonizatorzy z gwiazd w większości wyginęli, a ich nieliczne populacje wymieszały się z bocznymi liniami rodu Adama i Abrahama. Jak wiemy, przodkami rodu Adama byli Enki i jego przyrodnia siostra Ninhursag. Dalsze pokolenia Adama, także były wzmacniane genami nibiruańskich bogów poprzez romanse z ładnymi Ziemiankami. I tak Noah był synem Enki’ego, a Abraham, Enlila. Jak wiemy, potomkowie Abrahama to także olbrzymia ludzka grupa różnych innych ras semickich, w tym arabskich i beduińskich. A oto co na temat rozprowadzenia nasienia Abrahama twierdzi Tom: …Żyją na całym świecie, a jako przykład niech posłużą ci, którzy są w Afganistanie, Etiopii, niektórzy żyją w Północnej Ameryce – żyją w rdzennych ludach Białego Ducha – w Fenicjanach, w ludach posługujących się melodyjnym językiem, o których pisał Cezar, i w ludach Orientu… Najważniejszą rolę we wprowadzeniu genów na kontynenty Ameryki, pochodzących od tego wielkiego patriarchy, miały w dalekiej przeszłości ludy Fenicjan, oraz dwa zaginione plemiona Izraela, opisane w Księdze Mormona. Zarówno Fenicjanie jak Izraelici przyczynili się w dużym stopniu do wymieszania swych genów wśród czerwonych amerykańskich populacji, zwanych Indianami, szczególnie na kontynencie północnym. Natomiast, Żydzi, wywodzący się z pozostałych dziesięciu plemion Izraela, zaczęli wprowadzać swoje geny do innych ziemskich populacji, dopiero po utracie swej ojczyzny oraz emigracji i rozproszeniu się po całym świecie. Długo, stanowili grupę strzegącej swej genetycznej czystości, co doprowadziło do pierwszych oznak rasizmu. Znamy, nie od dziś, pogardliwą nazwę „Goj” i związane z tym problemy rasowe. Trzeba jednak sobie uświadomić, że plemiona izraelskie były już wymieszane z niedobitkami wywodzącymi się z rasy Hebra, pochodzącymi także ze zniszczonej planety Malona, jako potomkowie Lobonana. W innych miejscach tego fascynującego channelingu, Tom wypowiada znamienne zdania: …Otóż: mamy jedno ostrzeżenie dla ludzi, którzy pracują z wyższą świadomością, niech będą bardzo ostrożni, jeśli chodzi o wasz stosunek do Hoovidów [tak Tom określa narody Izraelitów]; bo bardzo możliwe, że i wy sami jesteście Hoovidami, tak. Próbujemy powiedzieć, że większość ludzi mających coś wspólnego z duchowym wzrastaniem, ma w sobie geny Hoovidów – więc baczcie na to, co mówię, a dopiero potem znajdźcie w tym wszystkim miejsce dla siebie. …ogromna większość rodzaju ludzkiego ma w sobie cząstkę narodu Izraela, a więc ma te same cechy, które przypisywane są temu narodowi. Powracając do rasy czarnej, powstałej na wskutek interwencji pozaziemskich „inżynierów genetycznych”, możemy wywnioskować z tekstów channelingowych, że plany stwórców zostały mocno pogmatwane przez różne okoliczności. Stworzona czarna linia Ziemian, po przekształceniu Homo Erectusa w niewolnika–robotnika, zwanego Lu.Lu, jakby już na samym początku została przeznaczona do służenia innym kolo-

nizatorom. Po przyspieszonej genetycznej ewolucji, Lulusów przekształcono w końcu w Homo Sapiens Sapiens, z którego wyszła ziemska linia czarnego Ziemianina. Z historii starożytnej i nowożytnej, wiemy do jakich celów inne rasy Ziemian używały te istoty. Technologiczna przewaga kolonizatorów stworzyła przekonanie ich potomków, co do swojej wyższości nad rasą czarną i prawa do ich wykorzystywania. Szczególnie rozpowszechnione były te nadużycia wśród „białych panów”, w większości pochodzących od jasnoskórych Malonian. Tak więc, plany stwórców, mające na celu wymieszanie się ras gwiezdnych kolonizatorów ze stworzonymi Ziemianami, „wzięły w łeb”. Zamiast oczekiwanej hybrydyzacji otrzymano rasizm i niewolę... A kim była istota wymieniana, w channelingu Phyllis V. Schlemmer, jako Jastrząb? Przyznam się, że przez dłuższy czas miałem kłopot z ustaleniem tej tożsamości… Natomiast od razu podejrzewałem, że był to jeden z przywódców Anunnaków lub innych nibiruańskich kolonizatorów. Po dłuższych poszukiwaniach i porównaniach z różnymi ezoterycznymi źródłami, doszedłem do wniosku, że to plejadiańskiego pochodzenia syn Anu i zarazem młodszy przyrodni brat Enki’ego, czyli Enlil. Z dedukcji tej wynika także wniosek, że plejadiańska rasa, z której pochodził Enlil, to linia pochodząca od cywilizacji Hoova. Ponieważ Enlil posiadał kombinezon, jakiego używały istoty zwane Anunnakami, czyli z hełmem orła oraz innymi cechami drapieżnego ptaka, po kataklizmach cofnięci rozwojowo Ziemianie uważali go za boga, nazywając go Jastrzębiem. Szczególnie, ta nazwa była popularna w Egipcie, gdzie się pojawił po I potopie. TOM: Biorąc pod uwagę bliski zwierzętom poziom tych ludzi, jego strój był wykonany na podobieństwo ptaka. Aby oni mogli zrozumieć. Zobaczmy, na podstawie dalszej rozmowy channelingowej, jak realizowały się zamiary Enlila i innych ziemskich bogów, dotyczące genetycznego poprawiania zmutowanych ziemskich ras oraz zakładania ośrodków cywilizacji: JOHN: Dziękuję. Jest pytanie, które rodzi się z tej dyskusji, a dotyczy tego, że 34.000 lat temu Neandertalczykowi nie urósł nagle mózg – przynajmniej nic o tym nie wiemy – za to Neandertalczyk nagle wymarł i zastąpił go Człowiek z Cro-Magnon. Czy możesz wyjaśnić tę szczególną kwestię? TOM: Neandertalczycy nie byli początkiem rodzaju ludzkiego. JOHN: I wymarli – skąd więc się wziął Człowiek z Cro-Magnon? Powszechnie się sądzi, że jeden prowadził do drugiego, ale teraz wydaje się, że są oni dwoma różnymi gatunkami. TOM: Jak jeden mógł prowadzić do drugiego, skoro pochodzili z różnych cywilizacji, a nie z tej planety? Próbujecie osadzić ich w miejscu, które starają się zrekonstruować wasi uczeni antropolodzy, eliminując jednocześnie nasienie.

Czaszki neandertalczyka (z lewej) i cromagnończyka, Horniman Museum, Londyn.

Jak widać, niektóre przekazy jednak są zgodne z najnowszymi hipotezami naukowymi, które kategorycznie odrzucają bliskie pokrewieństwo Neandertalczyka z człowiekiem z Cro-Magnon. Neandertalska rasa, jak też gatunki Wielkiej Stopy, zostały przeniesione z wymierającej planety Mars, przez cywilizację Szarych z Syriusza B. Były to istoty, w których ciała zaczęły się wcielać straumatyzowane dusze Malonian tuż po swej fizycznej śmierci, będącej konsekwencją zniszczenia ich ojczystej planety. W roku 1974 Andrew i Tom przeprowadzili rozmowę, która łączy się z poprzednim wątkiem: ANDREW: Jak przebiegła pierwsza kolonizacja? TOM: Na Ziemię przybyła niewielka liczba istot, które założyły pierwszą cywilizację – a kiedy mówię pierwszą cywilizację, to właściwie nie całkiem to mam na myśli, ale było to pierwsze przybycie naszych ludzi na Ziemię – a stało się to ponad 32.000 lat p.n.e. ANDREW: A gdzie to było? TOM: W Akisu, koło miejsca, które nazywacie dorzeczem Tarim [pisze się Aksu, Tom wymawia to jak ‚Akisu’. Aksu leży w Chinach w prowincji Xinjiang, 41,01N i 80,20E] ANDREW: Rozumiem. Sądzę, że cywilizacjom ostatecznie nie całkiem się udało i sprawy nie potoczyły się po ich myśli. TOM: To nie była wina tych, którzy wylądowali. ANDREW: Zastanawiam się tylko, co było przyczyną niepowodzenia, czy może wszystko było przedwczesne? TOM: Wszystko stało się za wcześnie. Umysły i dusze duchów były zbyt gęste. To była wysoko rozwinięta cywilizacja, nie najlepiej przystosowana do życia na Ziemi. ANDREW: Czy zostało coś po tej cywilizacji? TOM: Sprawdzę, poczekacie? Mówią mi, że tak, ale nie można ich dostrzec. Znajdują się pod powierzchnią [Agharta?].

A więc, około 34 400 lat temu, kiedy nastąpił koniec zlodowacenia, pod przewodnictwem Istoty zwanej Jastrzębiem, grupa ludzi z Kosmosu – Malonianie, zainicjowała nowe struktury państwowości na ujgurskich terenach dzisiejszej Azji. Od około 50 000 lat temu, po ogólnoświatowym kataklizmie, wywołanym przez Atlantów, którzy uruchomili potężną broń przeciw olbrzymim zwierzętom, niektóre tereny te zamieszkiwały plemiona ludzi cofnięte w rozwoju, które Rzecznik Dziewiątki, Tom, delikatnie określa, jako ludzi o prostej strukturze rządzenia. Oprócz działalności Jastrzębia, tego pozaziemskiego kolonizatora, mającej na celu ucywilizowanie i genetyczne wyniesienie upadłych po zniszczeniach ras ziemskich, powstał jeszcze na tych obszarach bardziej zwarty ośrodek państwowości. W pewnej części dawniejszego Uighuru, w dorzeczu Tarim, w pobliżu dzisiejszego miasta Aksu, została założona przez innego przywódcę, Murasa, wspaniała struktura państwowa. Muras wraz ze swą córką i zarazem żoną Atlanta, przybył tutaj i założył cywilizację na wzór Imperium Mu. Aby utożsamić się z zasadami ustrojowymi tej starożytnej kultury, założył miasto o tej samej nazwie czyli Mu, którą zaczęto używać także dla całego tego państwa. Zresztą, tereny te dawniej były pod zarządem Matki Ojczyzny, jako jej najwierniejsza kolonia. Wybudował również, jakby przewidując dalsze kataklizmy, dwa podziemne miasta Agharta Alfa i Agharta Betha. Pierwsze z nich zostało zaprojektowane jako miasto mocy, gdzie zainstalowano przetworniki energii, wykorzystujące właściwości kryształów. Agharta Alfa, która znajduje się kilkaset metrów poniżej pustyni Gobi, jest sześciokrotnie mniejsza od dzisiejszego Zurychu natomiast Agharta Betha, umieszczona pod Himalajami, jako siedziba starożytnego rządu, była wybudowana w większych rozmiarach. Dzisiaj także pełni rolę metropolii tego podziemnego państwa, zarazem stanowiąc siedzibę Regenta, ukrywającego swą tożsamość przed Ziemianami. Aghar-

tianie prowadzą niezwykle ostrożną politykę, ochraniającą byt swoich obywateli przed wścibskością niektórych wtajemniczonych oraz przed współczesnymi mocarstwami. Są po swych ciężkich doświadczeniach pokojową rasą i nie odpowiada im wojowniczy oraz zaborczy charakter Ziemian. Agharta Betha, jeszcze przed wojennymi zniszczeniami, obejmowała także ogromne przestrzenie systemów podziemnych jaskiń, które były wcześniej zamieszkane aż do katastrofy. Oba miasta połączono długimi poziomymi ciągami komunikacyjnymi, wbudowanymi w tunel o szerokości 60 m i wysokości 40 m. Dzisiaj, tunel ten jeszcze istnieje, nie do końca naprawiony, częściowo zniszczony. Jest mało przepustowy, pozwalający tylko na niewielki ruch w obu kierunkach. Zresztą na dziś, Aghartianie osiągnęli tak niezwykły poziom technicznego rozwoju, że opisywany rodzaj podróżowania jest dla nich bardzo niewygodny i zacofany. Po globalnej katastrofie ok. 25 000 lat temu, spowodowanej niepohamowaną żądzą władzy Atlantów, podziemne królestwo wybudowane przez Murasa posłużyło jako schronienie dla elit Imperium Uighuru i uciekinierów ze zniszczonego kontynentu Mu, zatopionego na Pacyfiku. Jak wiemy, były to czasy, kiedy na wskutek wojennych działań został częściowo uszkodzony firmament wodny i Ziemia, oprócz skażenia radiacją wytworzoną wskutek użycia broni, była także bombardowana szkodliwym dla zdrowia twardym kosmicznym promieniowaniem oraz słonecznym. Co prawda, firmament został potem naprawiony przez Atlantów, ale było to przyczyną dalszego zdegenerowania pozostających na Ziemi ludzkich ras oraz ich duchowego upadku i powrotu do poziomu, prawie zwierzęcego. Średnia długość ich życia zaczęła się zmniejszać od kilkuset do niespełna dwudziestu lat. Niektóre, zmutowane populacje, były tak zdziczałe, że oficjalna nauka uważa je, ze względu na dużą pojemność mózgu i proporcjonalne kształty, za naszych pierwszych przodków. To co zapoczątkował Muras w postaci dwóch podziemnych miast, z czasem rozwinęło się po ucieczce mieszkańców z kontynentu Mu i z ujgurskich terenów, w potężne państwo Agharta połączone siecią tuneli biegnących pod prawie całą powierzchnią planety. Potem, z podziemnej cywilizacji Agharty wyszedł i pojawił się na terenach Południowej Azji wielki prawodawca oraz przywódca Ra-Ma, który na parę tysięcy lat przed zniszczeniem Poseidii, zjednoczył oraz stworzył potężne Imperium Doliny Indusu aby potem jeszcze raz się ujawnić w 8 324 roku p. Ch., podbić Indie i ponownie ustanowić mocarstwo. Imperium Ramy, z przerwą, trwało aż do zniszczenia firmamentu oraz II Potopu zwanym Wielkim, około 11 000 lat… Analizując przekazy Toma, rzecznika Rady Dziewięciu, zauważyłem, że zniszczenia na Ziemi spowodowane przez agresywne ziemskie kolonie, nie są przez niego entuzjastycznie opisywane i jakby z niechęcią wspomina o tych faktach, szczególnie tych dotyczących zatopienia Poseidii, do którego przyczynili się także bogowie. Zobaczmy jak Tom opisuje dalsze losy zmutowanych, przez promieniowanie, ludów zamieszkujące te tereny. TOM: Ta cywilizacja upadła – a w każdej cywilizacji, która upada są małe grupki, które nie giną, lecz odchodzą bardzo daleko, aby oddalić się od swego terenu. ANDREW: Tak, ale dokąd udali się ci ludzie? To znaczy, w jakiej kulturze znajdziemy ich teraz, jeśli w ogóle?

TOM: Oni nie istnieją. Ale podążyli do trzech obszarów. To była wielka cywilizacja, a poza cywilizacją Aksu była jeszcze inna, pomocnicza cywilizacja. Jastrząb próbował również ustanowić zasadę jednego przywódcy. ANDREW: Jak się nazywał ten jeden przywódca w ich języku, jakie to było słowo? TOM: To będzie H i K, ale jest tam też samogłoska. ANDREW: Coś jak Akh [może Ptah?]? TOM: Tak, ale nie całkiem. Zapewne, mowa tu o przyrodnim bracie Jastrzębia, zwanym Ptahem, czyli dawniejszym Enkim. Jak wiemy, po ogólnoświatowych katastrofach wywołanych agresją Atlantów około 25 000 lat temu, ten genetyczny stwórca ziemskich linii odbudował Egipt i próbował zaprowadzić tam rządy, które były sprawdzone na kontynencie Mu. Niestety, tuż przed zatopieniem Poseidii, odebrał mu zwierzchnictwo nad Egiptem, jego syn Marduk. Wracając do trzech grup, które wyszły z Aksu, to jedna populacja udała się na dalsze tereny dzisiejszych Chin i wymieszała się z tamtejszą ludnością pochodzącą od żółtych Bakaratinian. Dzisiejsi Chińczycy, podobnie jak Japończycy, to krzyżówka rasy białej i mongolskiej… A oto jak w skrócie, rzecznik Dziewiątki wyliczył cywilizacje, które powstały po zniszczeniu II Imperium Atlantydy. TOM: W czasach, gdy została zniszczona Atlantyda, istniały kolonie. Najpierw był Sumer, potem przyszły Chiny – czasami te dwie kolonie spotykały się, rozumiecie? W tym czasie był też Egipt. Na końcu, po Egipcjanach, nastała kultura Greków. Nie istniała ona jednocześnie z kulturą Ur i Egiptu. Przed Sumerem, którego znamy już z historii, najpierw były dwie wojny piramidowe, zniszczenie firmamentu wodnego i 40-dniowy Wielki Potop… Egipt, jak wiemy, był pierwotnie kolonizowany około 16 000 lat temu przez dwie grupy. Jedna pod przywództwem Thota pochodziła z Atlantydy, która zagospodarowała północne ziemie, czyli późniejsze dorzecze Nilu, znajdujące się pod patronatem jego ojca Ptaha a druga pochodząca z Indii zajęła tereny Górnego Egiptu, oddzielonego w tych czasach od Dolnego Egiptu Morzem Saharyjskim. Podczas pierwszych kolonizacji Egiptu, Nil wpadał poprzez Morze Saharyjskie do Atlantyku. Po potopie Noaha i zatopieniu Poseidii, w Egipcie, począwszy od Marduka została ustalona Boska Dynastia a po zniszczeniu firmamentu bogowie oddali tron ludzkim królom, sami jednak uzurpując sobie nadrzędną boską władzę. Kultura Ur, powstała na ruinach cywilizacji sumeryjskiej, która upadła na wskutek śmiercionośnego promieniowania po atomowych wojnach, rozpętanych przez bożych synów. Największym awanturnikiem i najbardziej zachłannym na władzę był Marduk. Nawet kilka razy ogłosił się największym bogiem – stwórcą, dwa razy w Egipcie i raz w Babilonie.

Szczególnie, zniszczenia miast Sodomy i Gomory miały przerażające skutki dla terenów Dwurzecza. Właśnie w wymienionych miastach zbuntowany Marduk przechowywał tajemnice wyniesione ze zniszczonego Nibiru związane z bronią totalnego niszczenia wraz z kodami uruchamiającymi tą broń. Bogowie przerażeni taką sytuacją postanowili zniszczyć te ośrodki i przy okazji uśmiercili ludność zamieszkującą te tereny. Promieniowanie radioaktywne, przeniesione wraz z wiatrem i chmurami, na długo zniszczyło życie na terenach Dwurzecza, a ziemie te zostały skażone i wyjałowione, które dopiero po długim czasie zagospodarowali akadyjscy Semici.

Mapka, na podstawie źródeł starohinduskich, jeszcze przed zniszczeniem Atlantydy. Widać, że Afryka jest rozdzielona dużym Morzem Saharyjskim a w środku Azji jest morze śródlądowe.

Oczywiście, oprócz wymienionych ośrodków ziemskich kultur istniały również kolonie na terenach obu Ameryk. Różni bogowie i plejadiańscy renegaci przygotowali plan, aby po zniszczeniach wywołanych potopami i wojnami atomowymi ustanowić nowe ośrodki państwowości. Pierwszym takim obszarem był oczywiście rejon Dwurzecza, na którym powstał Sumer. Drugie takie miejsce mieściło się w centralnej dolinie Meksyku, gdzie powstała pierwotna cywilizacja mezo-amerykańska. Trzeci region, to obszar zajmujący dawne tereny Imperium Ramy, powyżej delty rzeki Indus oraz północno – centralny region Chin, w pobliżu współczesnego miasta Xian. Czwarte
miejsce było w pobliżu basenu rzeki Nil, dawne miejsce władców Imperium Libijsko-Egipskiego. Wszędzie, ustanowiono najwyższe stanowiska kapłanów i królów, którzy reprezentowali nieograniczoną władzę bogów, domagających się czci i uwielbienia w otoczce strachu i przerażenia. Wpływ bogów na życie zmutowanych Ziemian stał się niejawny i pośredni, w przeciwieństwie do rządów dawniejszych boskich dynastii. O pierwotnych sprawdzonych strukturach rządzenia wywodzących się z dawniejszego Imperium Mu czy I Imperium Atlantydy zaginęła pamięć po potopach, tym bardziej, że były one niewygodne dla kosmicznych bogów, przyzwyczajonych do decydowania o życiu i śmierci cofniętych w rozwoju Ziemian. Lecz nie było to po myśli Duchowej Hierarchii… Były różne próby wyniesienia mieszkańców Ziemi na wyższy poziom, a ostatnią z nich był po Exodusie, biblijny naród Izraelitów. Duchowa Hierarchia pokładała w nim nadzieję na odnowienie społecznego stylu życia Mu, przez zastosowanie koncepcji sędziów, wiodącej ludzi do społecznych idei, przekazanych prorokom przez duchowe istoty. Była to nadzieja, że kiedy się zetkną się z prawdziwymi Energiami Potęgi Boga oraz Ziemską Duchową Hierarchią, nowa cywilizacja mogłaby odnowić pierwotne pojęcia, choćby w bardzo ograniczonych formach świadomości, które mają w sobie.

Pierwszy król żydowski Saul i jego następca Dawid.

Jednak Izraelici, zazdroszcząc innym pobliskim narodom jak Filistynom czy Egipcjanom, wciąż pragnęli ustanowienia królestwa, dążąc do pojęć dotyczących brutalnej siły oraz różnych form zniewalania i zdobyczy. Toteż eksperyment zastosowania przewodnictwa sędziów w społecznym stylu rządzenia zakończył się niepowodzeniem. W Starym Testamencie jest to dość wiernie opisane, jak Izraelici zażądali od proroka

Samuela by wyznaczył im króla. Konsekwencją tych nacisków, był wybór pierwszego monarchy Izraelitów Saula, a po nim Dawida. Saul wkrótce zapomniał o tym, że dostając władzę od proroka, winien wypełniać boskie zobowiązania. Ulegając podszeptom „Ciemności” zaczął bardziej zabiegać o wywyższenie siebie niż Boga. Wkrótce zginął w walce i jego następcą został pogromca Goliata oraz innych wrogów, Dawid. Panowanie Dawida oraz jego syna Salomona to najwspanialszy okres narodu żydowskiego. Jednak, po śmierci Salomona, króla – mędrca, nastały podziały oraz walki. Tak to bywa z dziedziczną monarchią, kiedy następcy tronu nie dorównują swemu poprzednikowi. Izrael upadł pod ciosami wrogów… Sytuacja ta, przyczyniła się, ok. 2 000 lat temu, do powstania potrzeby wprowadzenia Chrystusowej Świadomości, wzorca mądrości, mająca na celu przynieść sukces dla pozostałej resztki duchowości Ziemian oraz energii jaką dodatkowo miała dostarczyć Duchowa Hierarchia. Według Edgara Caycego Świadomość Chrystusowa to: …świadomość, która jest „wdrukowana” w umyśle archetypu każdego człowieka i czeka na swoje przebudzenie przez akt woli duszy, pragnącej zjednoczenia się z Bogiem. Po Potopie spowodowanym zniszczeniem wodnego firmamentu, był okres przerażającego negatywizmu i ciemności, będącym następstwem nieludzkiej kontroli plejadiańskich renegatów. Jednak, mimo tego zniewolenia i zacofania, można było zauważyć powolne duchowe wznoszenie się na tej planecie. Zmutowani katastrofami Ziemianie, mimo wszystko, byli zdolni osiągać drobne doskonalenia świadomości. To ułatwiało, okresowe interwencje, powracających do ziemskiej cywilizacji syriańskich przodków, którzy popierali wielkie światło Chrystusa. Wcześniej, pojawienie się w Ameryce Quetzalcoatla – Thota a potem w Azji Siddharthy Gautamy i Zoroastra, utorowało drogę późniejszemu największemu duchowemu nauczycielowi, Jezusowi. Wszyscy Ci, naznaczyli erę na tej planecie, jako czas wprowadzania miłości i współczucia dla innych istot. Ta potężna miłość i światło są teraz całkowicie wykorzystywane do stworzenia sieci świadomości reprezentowanej przez przybywające, niektóre duchowo wysokorozwinięte galaktyczne cywilizacje. Syrianie mieli nadzieję, że wzbudzając czystą energię Chrystusa, spowodują ponowne uzyskanie pełnej świadomości ziemskich ludzi jako planetarnych strażników. To dlatego, od czasu do czasu, wciąż wysyłają proroków w różne części globu, mających za zadanie wyjaśniać, że ludzie powrócą do ponownego odkrywania swojej świadomości i duchowej orientacji. Największą rolę w tym procesie uświadamiania Ziemian mieli do spełnienia Żydzi. Zostali narodem wybranym, który miał pociągnąć za sobą wszystkich mieszkańców naszej planety. Będąc pod szczególną opieką posłańców Boga otrzymali wielu proroków, którzy nieustannie wskazywali właściwą drogę postępowania, drogę prowadzącą do zbawienia, do życia wieczystego. „Ty bowiem jesteś narodem poświeconym Panu, Bogu twojemu. Ciebie wybrał Pan, Bóg twój, byś spośród wszystkich narodów które są na powierzchni ziemi, był ludem będącym Jego szczególną własnością. (Ks. Po. Pr. 7:6)”

Te nowe koncepcje miłości i mądrości, w postaci wzorca energii, które przychodzą teraz na Ziemię i dojrzewają na początku XXI wieku, przynieśli wcześniej wymienieni, Budda, Jezus oraz inni, ujawniając już jej siłę. Ta duchowa energia przyniesiona, jeszcze raz na Ziemię przez cywilizacje galaktycznych ludzi, stworzyła sieć wysokiej świadomości, która niesie pomoc Duchowej Hierarchii. W przypadku Hinduizmu, są to pozostałości po wielkich historiach o Atlantydzie i Mu oraz ich korzeniach. Po Wielkim Potopie, nastąpiło przejście do sytemu wielobóstwa i bogiń. Budda jest darem dla ludzi, który przybył do tego regionu niosąc wielką przemianę miłości w światłość. W tym czasie jego eksperyment odniósł spory sukces… Dusza Buddy jeszcze raz podjęła się roli rozsiewania energii Chrystusa, wcielając się w ciało Jezusa – Księcia Pokoju, około 20 wieków temu. Jakkolwiek, później powstało Chrześcijaństwo, które zostało zmutowane w formalną koncepcję religii, przez co wiele pierwotnych nakazów Buddy nie dotrwało. Niefortunnie, potem proces ten trafił do Muhammada, który wrzucił do Islamu koncepcję wielkich zmian, przekształceń wraz z wieloma aspektami miłości oraz światłości. Niestety, główne zasady tych trzech wspomnianych bogobojnych filozofii zostały połączone z religiami oraz proroctwami wyłonionymi z obudzonych miejscowych narodów, mające służyć pomocą sieci świadomości, która oplata teraz całą naszą planetę. Jak widać, w rezultacie, przyniosło to tyle pożytku co strat, a raczej więcej rywalizacji pomiędzy głównymi religiami oraz krwawe wojny. Ziemianie, pochodzenia kosmicznego, przed potopem oraz podczas istnienia Mu, Atlantydy z I okresu, Imperium Ramy i wszystkich innych postępowych cywilizacji, mieli eteryczne ciała i byli bardzo uduchowieni. Większość z nich posiadała, w tych czasach, paranormalne zdolności, potrafiąc siłą umysłu materializować obiekty i przeprowadzać manifestacje wielu rzeczy z astralnego planu. Nie było specjalnych ostatecznych granic w ich życiu i posiadali zdolność wykorzystywania funkcjonalności całego swego mózgu. Oprócz linii wywodzącej się od Homoerectusa i Aremonian z Mu oraz potomków Lobonana, ich przedstawiciele mieli wzrost od 3,0 do 4,5 m. Co światlejsi mogli się porozumiewać za pomocą telepatii oraz używać zjawiska telekinezy. Niestety, ludzkie istoty, które przeżyły potop, były w znacznym stopniu jedynymi, którzy posiadały pełną świadomość. Plejadiańscy renegaci i ich sojusznicy uświadomili sobie, oraz zrozumieli, że ta grupa ludzi, częściowo świadomi mutanci, byli tymi, których trzeba bardziej kontrolować i obserwować. Ten niefortunny postępek doskonale jest opisany na tej planecie w długiej i smutnej historii o religiach, niestety pozbawionych duchowości. Historia znów się powtórzyła i jeszcze raz podstawa duchowej esencji ludzi została kompletnie z nimi zerwana. Rezultatem tego były wcześniejsze rządy hierarchicznych imperiów i niezliczone wojny między różnymi miastami – państwami, które rządziły ludzkimi cywilizacjami, podczas pierwszych dwóch tysięcy lat po zniszczeniu firmamentu i Potopie. Te małe kolonie zaczęły tworzyć większe imperia, ucząc się używania technologii, które w pierwszym rzędzie przyczyniały się do krwawych wojen. Te okropne zbrojne najazdy naznaczyły następne trzy tysiące lat, po początkowym okresie odnowy cywilizacji, i przeniosły Ziemian do dzisiejszego okresu atomowych bomb oraz do mentalności nuklearnej wojny. Cywilizacje zmieniały się od wielkich barbarzyńskich praktyk i masakry do wysoko-technologicznych działań wojennych,

wznoszenia się i upadku jednych kultur po drugich. Ziemianie przeszli od wielkich barbarzyńskich praktyk, poprzez pamięć starożytnego Egiptu i Indii, jak też aspekty religijnych Ameryk i Oceanii, oraz kanibalistycznych obrządków do współczesnych form rządzenia i walki. Jednak, rzeź i destrukcja w naszych czasach daleko przewyższa, w wielu przypadkach, najgorsze barbarzyńskie praktyki stosowane po potopach przez starożytnych Egipcjan, Sumerów, Hindusów lub starożytnych Amerykanów. Plejadiańscy renegaci zrobili z pewnością wszystko, żebyśmy nie poznali prawdziwej historii. W tym celu, przyczynili się do przeróbek Biblii, częściowo ją redagując oraz dokonując pewnych zmian, w miejscach, gdzie są tymi jedynymi grającymi rolę Boga. Ojciec, Syn i Święty Duch są dla tych spraw ich personifikacjami. Potrzebowali Ziemian, przez wszystkie ich generacje, dla tego kłamstwa i żyjącego w nich dramatu, nawet w dzisiejszych czasach. Przeznaczyli Biblię do kontroli następujących po sobie pokoleniach. Potem, w przyszłości, Reptilianie zauważyli w tym okazję do tworzenia regularnego szkodzenia Ziemianom, przez wykorzystanie tego dramatu kłamstw. Problemem naszego Systemu Słonecznego jest to, że w znacznym stopniu, w celu naszej ochrony, podlegamy siłom zbrojnym innego sektora. To pozwoliło różnym grupom, takim jak renegaci, przeniknąć do niego i utworzyć zbrojną grupę, z ramienia Galaktycznej Federacji. To stworzyło renegatom sposobność przejęcia władzy. Warunki były nienaturalne, przez fakt, że Plejadianie, Centaurianie i niektóre inne grupy, które w pierwszej kolejności założyły w tym systemie planetarnym placówki organizacyjne, posiadały religijny pomysł, zwany przez nich rozwojową karmą. Ta koncepcja umożliwiła tym grupom utrzymywać w tym rejonie energetyczne wzorce, o charakterze buntowniczym lub zdradzieckim, stworzone przez te organizacyjne placówki. Oto dlaczego obecna historia 100 000 lat przytrafiła się Ziemianom, chociaż przeznaczona była do osiągnięcia poziomów, gdzie niektóre zmiany, w tym sektorze, miały być realizowane w sposób pokojowy. Ciekawe, czy to było w planie Boga? Jak sądzę, „spoglądając” z wyższego poziomu energii Wszechświata, ma to jakiś ostateczny cel korzystny dla Ziemian i dla innych istot, mogąc się w końcu przyczynić do zrównoważenia oraz integracji obu biegunów polaryzacji.

Rola Jezusa
Albowiem Dziecię narodziło się nam, Syn jest nam dany i spocznie władza na Jego ramieniu, i nazwą go: Cudowny Doradca, Bóg Mocny, Ojciec Odwieczny, Książę Pokoju. Księga Izajasza 9:6 Jezus był Pozaziemską Istotą a jego dusza Posłańcem z wyższego wibracyjnego poziomu. Według readingów Edgara Cayce’go dusza Księcia Pokoju już wcześniej inkarnowała się na Ziemi rozpowszechniając prawdziwe nauki o Bogu i Jego planach. Nie będę w tym miejscu poruszał tych bardzo kontrowersyjnych tematów dotyczących inkarnacji tej Świetlanej Duszy, choćby z takich powodów, że nie wszystkie źródła ezoteryczne są całkowicie zgodne w szczegółach tego zagadnienia. Najważniejsze, żeby wiedzieć, że Jezusa nauką było duchowe posianie ewolucyjnego wzorca DNA, w celu jego uleczenia, w naszej ziemskiej rzeczywistości materialnej. Po upadku rodzaju ludzkiego, od Wielkiego Potopu, cały jego poprzedni rozwój zmył się i zaginął. DNA Ziemian zostało bardzo uszkodzone, skręcone w dwie nici zamiast dawniejszych dwunastu. Powstała konieczność naprawy przyszłości, co wymagało przyspieszenia naszej duchowej ewolucji przez posłanie Jezusa. Celem Księcia Pokoju było nasze duchowe uzdrowienie oraz rozpoczęcie procesu naprawy astralnego DNA, które posiadali przodkowie. Jak to bywa w grze, realizowanej w całym Wszechświecie, muszą być dwie strony. Oprócz Światła, które niósł Książe Pokoju, były także nieludzkie zespoły, które życzyły nam inaczej, niż Jezus. Tak więc, przeciwne drużyny także posłały trochę swych własnych genetycznych manipulacji, wypaczając wszystkie pozytywne rzeczy. Bliski Wchód jest głównym centrum kontrolnym ich działalności. Gdziekolwiek, obojętnie gdzie, gdy dobra wola jest tłumiona, pojawia się brudna robota popleczników ciemnej strony, w postaci prania mózgu i współpracy z gatunkiem Reptilian. Istnieją sprzeczne poglądy co do tego, kim był Jezus. Jedni uważają go po prostu za wyjątkowego człowieka, który trwale zapisał się w historii. Drudzy natomiast czczą go jako Boga Wszechmocnego. Zdaniem pewnych hinduskich myślicieli Jezus przypomina boga Krysznę, a wielu widzi w nim wcielenie samego Boga. No cóż, przecież wszyscy w końcu jesteśmy aspektami Stwórcy będącymi w rożnych punktach drogi do Jego Serca. Co by się jednak nie mówiło o tym Największym Duchowym Nauczycielu, Jezus to jednak postać powszechnie znana. Nie ulega wątpliwości, że wywarł on ogromny wpływ na dzieje rodu ludzkiego na Ziemi. Na przykład, kalendarz używany w większości krajów bierze za punkt wyjścia domniemany rok jego urodzin. Kim właściwie był, człowiekiem czy może kimś, kogo należy czcić? Skąd przyszedł? Jaką miał osobowość? I gdzie jest teraz? Jak wynika z przekazów z tamtego świata na podstawie książki katolickiego francuskiego księdza Francoisa Brune „Powiedzcie im, że śmierć nie istnieje”, w Jezusie były odrębne natury. Natura materialna – gdy ją przybrał, nosiła imię Jezus – i natura boska, która czyniła go wysłańcem Boga. Niektórzy uważają go za wielkie medium. Pomniejszają jednak w ten sposób wspaniałą postać, która pozostaje i musi pozostać Przewodnikiem Ludzkości. Jezus – człowiek… Chrystus – Bóstwo… lecz nie Bóg… Trzeba było zjednoczyć te elementy, stworzyć z nich jedno, aby powstał właściwy obraz. Chrystus czynił cuda za pośrednictwem swej ziemskiej powłoki, Jezusa. Należy to rozróżniać. Jednak wedle ludzkiej miary na Ziemi, dusza i ciało tworzą jedno. Ciało – chwilowe opakowanie, dusza nieśmiertelna. Jedno jest pewne, Jezus nie był Najwyższym Bogiem ani nikim mu podobnym. Po prostu, pomijając duszę, wciąż jest i był ludzką istotą, posłaną ze swoim DNA o 12 helisach, takim jakie mieliśmy przed mutacją. Jak wspomniałem, to był Największy Nauczyciel Duchowy wszechczasów. Jest czczony prawie przez wszystkie największe religie. Nawet w islamie zajmuje zaszczytne miejsce czwartego proroka, przed Mahometem, który był piątym i ostatnim, na liście pięciu największych. Muzułmanie wielce szanują Jezusa oraz oczekują jego powtórnego przyjścia. Uważają go za jednego z najważniejszych wysłanników Boga. Muzułmanin nigdy nie wypowie imienia „Jezus” bez dodania: „pokój niech będzie z Nim”. Koran potwierdza jego cudowne narodziny w rozdziale o nazwie „Maryja”, a Marię uważa za niepokalaną dziewicę.

Zapis biblijny życia Jezusa mówi, że narodził się z dziewicy, wiódł bezgrzeszne życie, nauczał po całej Palestynie przez około trzy lata, został ukrzyżowany i następnie przywrócony do życia trzy dni po śmierci. Biblia twierdzi, że ponad 500 ludzi widziało Go żywego po ukrzyżowaniu. Potwierdza ten fakt także reading Edgara Cayce’go: Było tam około pięciuset, którzy widzieli Go jak wstępował w chwale, i widzieli aniołów, słyszeli zapowiedź wydarzenia, które ma nadejść – i będzie tylko dla tych, którzy wierzą, którzy mają wiarę, którzy szukają i oczekują zobaczyć Go takim, jakim On jest. (36515-1) Czy zwykły człowiek mógłby żyć w taki sposób? Cuda, których Jezus dokonał, Jego śmierć na krzyżu, zmartwychwstanie, wstąpienie na wyższy poziom energetyczny, wszystko to wskazuje na fakt, że nie był tylko zwykłym przywódcą. Jezus został stworzony przez genetykę, nie urodził się naturalnie. W Jego narodzinach i opiece we wczesnym dzieciństwie miały udział różne obce rasy, z których największą rolę odegrała cywilizacja TJehooba, wraz ze swoją zaawansowaną technologią. Jakie zadanie i jaką rolę miał do spełnienia Jezus? Bo przecież nie pokazywanie samych cudów i dokonywanie uzdrowień… Jezusa, uwydatniało samo jego życie jako doskonały wzorzec do którego wszyscy powinni dążyć, ilustrujący, co może zostać przez nas osiągnięte. Dobrze znamy słowa

Mistrza, dotyczące kochania innych jak samego siebie, przebaczania oraz życia duszy w Miłości i Świetle. I rzeczywiście, chodzi tu o życie w najwyższej jego formie wraz z umiejętnością wyrażania bezwarunkowej miłości do każdej innej formy życia. Wydaje nam się, że lekcje, które odbieramy od życia są bardzo trudne, gdyż mamy tendencję do zapominania o nich w momentach złości. Ale wystarczy tylko iść za Jego przykładem a będzie coraz lepiej i lepiej w przyjmowaniu Chrystusowej Energii Światłości. Pamiętajmy, że dla ludzi rozwijających się duchowo mniej ważne jest czy Jezus był postacią historyczną, ponieważ oprócz Ewangelii istnieją o nim tylko niewielkie zapisy znanych ludzi. To co jest nieśmiertelne i przetrwało do naszych czasów to jego uniwersalne nauki, pochodzące z jego nabytej wiedzy i od duchowej Świadomości Chrystusowej przesyłanej od Boga! Nabyta wiedza Jezusa pochodziła z podróży po świecie pomiędzy dwunastym a trzydziestym rokiem jego życia. Poznawał religię i kulturę narodów ówczesnego świata, studiował stare pisma i rozprawiał z mędrcami wielu krajów. Najpierw krótko był w Egipcie, później odbył podróż do Persji i Indii, gdzie go znano jako Issa. W Persji został wtajemniczony w nauki zoroastryzmu a w Indiach poznał ścieżki oświecenia Buddy oraz inne filozofie. Po śmierci ojca Józefa udał się ponownie do Egiptu, gdzie spotkał się ze swoim krewnym znanym później jako Jan Chrzciciel. Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać. (Jan 21:25) Jezus, mimo podstępnych pytań, zawsze dawał do zrozumienia, że nie żywił ambicji politycznych ani nie utożsamiał się z żadnym ze stronnictw religijnych w judaizmie, choć nauczanie Jezusa właśnie wyrastało z rodzimej żydowskiej religii i było spokrewnione z ówczesnymi jego nurtami. Budziło ono jednak sprzeciwy, zwłaszcza wśród uczonych w Piśmie i faryzeuszy, którzy podejrzewali Jezusa o podważanie prawa Mojżeszowego i przywłaszczanie sobie Boskiego autorytetu. W kręgach władzy widziano w jego działalności zarzewie buntu. Jezus nauczał w formach prostych, spokrewnionych z żydowską literaturą mądrościową ale zawierających także wiedzę o wielkich wschodnich religiach i o ich wielce humanistycznych filozofiach. Bardzo charakterystycznym gestem modlitwy, który pokazał swoim uczniom ten Książe Pokoju, było składanie dłoni wzięte z obyczajów z terenów Indii, które potem zaakceptowała liturgia chrześcijańska. Jego nauki były zawarte w maksymach, odpowiedziach na pytania oraz przypowieściach, które w formie obrazów wziętych z przyrody i życia codziennego objaśniały naturę Królestwa Bożego i uczulały na potrzebę przemiany życia. Niektórych czytelników, zapewne interesuje także wygląd Jezusa, tym bardziej że w Biblii nie ma opisu o tym jaki miał wzrost, kolor oczu, karnację czy włosy. Jest jednak jakaś szansa na zdobycie takich danych dzięki Piłatowi, który jako rządca z ramienia cesarza wysyłał szpiegów aby dostarczali mu meldunki o grożących niebezpieczeństwach i rozruchach. Ziemia izraelska przyjęła dorosłego Jezusa entuzjastycznie. Tłumy wiwatowały na cześć prawie legendarnego nauczyciela. Mówili o dziwnym proroku, który zapowiada zmianę dotychczasowych władz i rekonstrukcję królestwa Izraela.

W bibliotece Kongresowej w Waszyngtonie znajduje się odpis listu Piłata, którego oryginał jak inne apokryfy są przechowywane w Bibliotece Watykanu jako szczególne curiosum. Do Tyberiusza – Cezara W Galilei zjawił się młody człowiek i w imię Boga, który go wysłał, naucza nowych praw pokory. Sądziłem pierwotnie, że ma zamiar wzniecać rewoltę wśród ludzi przeciwko Rzymowi, ale podejrzenie okazało się bezpodstawne. Jezus z Nazaretu wyrażał się przyjaźniej o Rzymianach niźli o Żydach. Pewnego dnia zaobserwowałem tego człowieka w gronie innych skupionych pod drzewem. Poinformowano mnie, że to jest właśnie ów Jezus, co wydawało mi się na pierwszy rzut oka oczywiste, gdyż ogromnie różnił się od otoczenia. Jego jasne włosy i takaż broda sprawiały wrażenie naprawdę…boskie. Miał chyba lat ze trzydzieści i nigdy przed tym nie oglądałem tak miłego i ujmującego oblicza. Jakaż przepastna była różnica pomiędzy jego jasną postacią a czarnobrodymi towarzyszami. Nie chcąc im przeszkadzać pojechałem swoją drogą, zleciwszy sekretarzowi pozostać i nasłuchiwać, co mówią. Sekretarz doniósł mi później, że wszystko, co słyszał dotąd od różnych filozofów, nie da się porównać z naukami Jezusa. W żadnym wypadku nie wolno go posądzać o jaką bądź agitację ani wyprowadzanie ludzi na manowce. Wobec tego zdecydowałem się protegować tego człowieka. Pozwoliłem mu nawet swobodnie zwoływać ludzi i swobodnie przemawiać bez skrępowania. Ten przywilej nieograniczonej swobody sprowokował Żydów, którzy byli oburzeni. Zauważyłem, że postępowanie Jezusa nie irytuje ubogich, a tylko bogatych Żydów. Wezwałem tedy Jezusa, aby się stawił na Forum. Kiedy się zjawił i ja go mijałem, spostrzegłem, że patrząc na niego byłem jakby sparaliżowany, nogi przykuło mi do podłogi, drżałem na całym ciele, jakbym był czemuś winny. Podczas gdy on zachowywał się nadzwyczaj spokojnie. Oceniłem pozytywnie tego oryginalnego człowieka. Nie widziałem nic przykrego w jego wyglądzie ani w charakterze. Budził we mnie raczej pewien respekt i szacunek. Wydawało mi się, że otacza go jakaś specyficzna aura, a prostota bycia sugestywnie wywyższa go nad innych filozofów. Dzięki swoim miłym i ujmującym manierom wywarł głębokie, przyjazne wrażenie na całym otoczeniu. Takie są fakty dotyczące Jezusa z Nazaretu, w najbliższym czasie poinformuję o dalszych detalach tej sprawy. Według mnie człowiek, który potrafi obracać wodę w wino, który leczy chorych, wskrzesza zmarłych i uspokaja wzburzone morze, nie może być posądzony o zdradliwą akcję. Jak inni twierdzą, tak i ja muszę nadmienić, że wygląda jakby naprawdę był synem Boga. Wasz Oddany Sługa Ponucius Piłat. Zachował się także inny opis wyglądu Jezusa zawarty także w liście pewnego rzymskiego dygnitarza do Cezara.

„Ave Cezar! Spieszę cię zawiadomić, że pojawił się w Palestynie człowiek, który tu jeszcze przebywa i którego moc jest niezwykła. Nazywają go Wielkim Prorokiem, a jego uczniowie zwą go Synem Boga. Wskrzesza umarłych i uzdrawia z wszelkich chorób. Jest wysokim, o ładnych proporcjach, mężczyzną, zauważa się także lekki powiew surowości w jego twarzy, co wzbudza jeszcze większą miłość i poważanie tych, którzy go obserwują. Jego włosy są koloru świeżego wina, opadają na uszy, i falami spływają na ramiona. Na czole rozdzielają się na dwie części, w sposób jaki noszą je Nazarejczycy. Czoło ma gładkie i jasne, twarz bez znamion czy defektów, ozdobiona wspaniałą ekspresją. Jego nos i usta są bardzo piękne, foremne, broda gęsta i koloru włosów. Oczy ma szare, niespotykanie przenikliwe i żywe. W wymówkach jest nieporadny, lecz w napominaniu miły i troskliwy. Jest coś cudownie czarującego w jego twarzy, z namiastką powagi i godności. Nie zauważono nigdy, aby się śmiał, widziano go jednak, jak płakał. Ma prostą sylwetkę, ręce smukłe, swobodne w ruchu, piękne ramiona. Mówi znakomicie, choć niewiele, i jest najprzystojniejszym mężczyzną na ziemi.” Twój sługa i poddany: Publius Lentulus Wspomniany już wcześniej Edgar Cayce szczegółowo opisuje w swych readingach przebieg ostatniej wieczerzy Mistrza. Także w nich Jezus jak w innych źródłach jest podobnie opisywany i przy okazji można dowiedzieć się jak wyglądali niektórzy jego uczniowie. Paschę spożyto w domu Zebeusza, wuja Jezusa. Do stołu podano gotowaną rybę, ryż z porami, wino i przaśny chleb. Mistrz ubrany był nie w białą, lecz jednoczęściową szaroperłową tunikę podarowaną przez Nikodema dla Pana. Najbardziej z dwunastu zadbany był oczywiście Judasz. Najmłodszym był Jan – o owalnej twarzy ciemnych włosach, gładkim licu, tylko jeden z krótkimi włosami. Piotr, szorstki i szybki, zawsze z krótką gęstą brodą i nie zawsze czysty. Andrzej – jego przeciwieństwo – rzadka, na bokach i na policzkach dłuższa broda, i nad górną wargą – jego szata była zawsze prawie szara albo czarna, natomiast Filipa i Bartłomieja szaty czarne i brązowe. Włosy Mistrza przeważnie kasztanowe, częściowo kręcone, nie kobieco czy delikatnie – skręcone mocno, przenikliwe spojrzenie, oczy niebieskie albo szarostalowe. (5749-1) Jak widać z tych opisów, Jezus nie wyglądał jak przeciętny Żyd, gdyż wyróżniał się wzrostem a także karnacją, która raczej upodabniała Go do Europejczyków. Pozostanie tajemnicą, skąd się wzięły geny decydujące o takim wyglądzie naszego największego duchowego nauczyciela…

Podziemny świat jest skomplikowaną plątaniną wielopoziomowych, wydrążonych przez tytaniczne moce jaskiń, które sięgają każdego miejsca pod powierzchnią naszego współczesnego świata.

Podziemne cywilizacje
Przyczyny powstania podziemnych państw
Po różnych katastrofach w postaci potopów i zniszczeniu ochronnej warstwy wodnego firmamentu populacje tak się zdegenerowały, że musiano na nowo odtwarzać w różnych miejscach na Ziemi, cywilizacje. Także zaistniała potrzeba interwencji genetycznej, gdyż pozostałe przy życiu grupy ludzi zostały zmutowane szkodliwą radiacją po atomowych wojnach oraz intensywnym promieniowaniem słonecznym i kosmicznym. Również wzrost grawitacji, z powodu użytych w wojnach olbrzymich ciał niebieskich, które spadły na Ziemię, spowodowały skarłowacenie ludzkich ras. Niektóre cywilizacje ratowały się ucieczką do podziemnych tuneli i jaskiń… W poprzedniej mojej książce Galaktyczna Rodzina czyli bardzo starożytna historia ludzkości w jej ostatnim rozdziale poruszyłem temat podziemnych cywilizacji oraz pustej Ziemi. Z początku odniosłem się do tych zagadnień trochę nieufnie, raczej spełniając obowiązek poinformowania czytelnika o tym, że istnieją takie hipotezy. Nie sądziłem, że jest to problem obejmujący prawie cały świat, ukryty w niezwykle ogromnej ilości podań, mitów, przekazów słownych i legend. Doszedłem do wniosku, że szydzenie z tych hipotez, sugerujących istnienie ras ludzkich żyjących wewnątrz Ziemi, jest świętokradztwem i wygodnym omijaniem przeszkód, stworzonych przez oficjalną naukę, religie oraz sfery rządzące. Wszyscy badacze tajemnic dotyczących wewnętrznych cywilizacji, zgodnie twierdzą, że podziemne krainy są zamieszkane przez ludzi, którzy osiedlili się tam na długo przed początkami pisanej historii. Są w większości, oprócz niektórych gadoidalnych istot i ich popleczników, rasami kochającymi pokój, dbającymi o czystość życia i w miarę możliwości, wywierającymi łagodzący wpływ na Ziemian żyjących na powierzchni. We wnętrzu skorupy naszej planety można odnaleźć pozostałości siedlisk ludzkich, nie zwykłych chat czy jaskiń, lecz olbrzymich miast, których ruiny świadczą o wysokim poziomie cywilizacji narodów kwitnących przed czasami Noego. Niektóre populacje ukryły się pod powierzchnią ziemi w panice, natomiast inne rasy, mające wiedzę o przygotowanych przez wcześniejsze cywilizacje schronach lub, które same przezornie przygotowały podziemne miasta i tunele, świadomie zrealizowały ewakuację swych obywateli. O tym, że była katastrofa i próbowano przed nią uciec, są nawet wzmianki sprzed około 500 lat. Świadczy o tym stary tekst, umieszczony w historycznej książce zatytułowanej „Oera Linda Boek”, w której jest zawarty przekaz z 803 roku mieszkańca Fryzji Ovira Lindy o ostatnich chwilach Atlantydy: „…drżała ziemia, ciemność zaległa na niebie, słyszało się głośne wybuchy i hałas piorunów”. Wtedy król Atlantydy: „…poprowadził ocalałych do kraju Wotan [Ameryka Środkowa] przez olbrzymie i prastare tunele”.

Niektóre przekazy twierdzą, że Ziemia jest wyjątkowo porowata w swych wewnętrznych warstwach. Istnieje tam mnóstwo szczelin i nieregularności, którymi przepływają wiatry i prądy powietrzne, zaś ciepło może być przenoszone i emitowane na wiele sposobów. Przypuszcza się jednak, że na pewnej głębokości temperatura jest już zbyt wysoka, aby mogły ją wytrzymać wyższe organizmy, takie jak ludzkie. Zielona poświata pochodząca od mocy „vril”, która wyparła wszystkie inne oświetlenia, spowodowała, że barwy kwiecia i liści stały się tam jaskrawsze, a rośliny lepiej rosną. Według Heleny Blawatskiej, „vril” to straszliwa moc astralna, znana Atlantom, którą nazywali Masz-Mak. Sama nazwa „vril” może mieć pochodzenie nowożytne i fikcyjne, jak np. Lemuria – od lemurów, nazwa zaginionego kontynentu, jednak w istnienie samej tej siły nikt w Indiach nie wątpi. Zdaniem tej słynnej rosyjskiej okultystki, jest to siła wibracji, którą posługiwali się w przedpotopowych wojnach, kapłani. Te zaciekłe wojny, w których używano broni atomowej oraz inny ludobójczy arsenał, miały tak wysoki morderczy poziom, że aż współczesnym badaczom z przerażenia jeży się włos na głowie. W alegorycznej formie przedstawiono je w Wisznu Puranie, w Ramajanie i innych dziełach. „Zmieniała w popiół sto tysięcy ludzi i słoni tak łatwo, jak zdechłego szczura.” Lamowie tybetańscy są zdania, że w Ameryce, w olbrzymich jaskiniach, mieszkają ludzie, którzy przeżyli katastrofę Atlantydy, oraz że groty te są ze sobą połączone poprzez tunele biegnące nieprzerwanie pomiędzy obydwoma kontynentami, Azją i Ameryką. Są też zdania, że groty te są oświetlone przez zielony blask, wspomagający podziemną wegetację i wydłużający okres ludzkiego życia. Natomiast, pod stolicą Tybetu podobnież istnieje podziemna droga komunikacyjna prowadząca do Szambali. Wszyscy, którzy wierzą w istnienie podziemnych cywilizacji, są przekonani, że obecne populacje tych krain dysponują nauką, która przewyższa wszelką spotykaną na powierzchni Ziemi wiedzę. Dzięki niej można władać siłami natury, o jakich nam nic nie wiadomo. Ich cywilizacje mają jakoby być kontynuacją innych starych powierzchniowych imperiów, które wyzbyły się agresji i właśnie między innymi przed nią ukryły się pod powierzchnią Ziemi. Najbardziej szokującym twierdzeniem lamów i innych wtajemniczonych, jest teoria, że mieszkańcy podziemnego świata podróżują w tych tunelach w pojazdach, które czasami wylatują do atmosfery ziemskiej i pojawiają się na naszym niebie jako UFO…

Tajemnicze królestwo Agharti
W 1945 roku w Londynie badacz, historyk, Harold T. Wilkinson [1891-1959] złożył w Londynie następujące oświadczenie: „Wśród plemion Mongolii Środkowej nawet dziś jeszcze można usłyszeć przekazy o tunelach i podziemnych światach, niebrzmiące wcale bardziej fantastycznie niż wątki zawarte we współczesnych powieściach. Jedna taka legenda, – jeżeli to istotnie legenda – twierdzi, iż tunele te prowadzą do podziemnego świata pochodzącego sprzed potopu, a znajdującego się w którymś z zakątków Afganistanu lub w rejonie Hindukuszu. Jest to Shangri-la, miejsce, gdzie nauka i sztuka, nigdy niezagrożone wojnami światowymi, rozwijają się w atmosferze pokoju, pielęgnowane przez rasę o nieograniczonej wiedzy. Miejsce to ma nawet nazwę: Agharti. Legenda dodaje, iż labirynt tuneli i podziemnych przejść rozwija się w sieć łączącą Agharti ze wszystkimi podobnymi podziemnymi światami. Lamowie tybetańscy zapewniają nawet, że w Ameryce – nie powiedziano jednak, czy w Ameryce Północnej, Południowej czy Środkowej – w bezkresnych podziemnych jaskiniach, dostępnych poprzez tajemne tunele, żyją starożytne ludy, które uniknęły w ten sposób skutków olbrzymiego kataklizmu sprzed tysięcy lat. Zarówno w Azji, jak i w Ameryce uważa się, iż owe fantastyczne i prastare narody rządzone są przez dobrotliwych władców, czy też królów-przywódców. Podziemny świat, jak mówią, jest oświetlany dziwną zielonkawą poświatą, która pozwala rozwijać się roślinom oraz umożliwia ludziom życie zdrowsze i dłuższe niż wszędzie.” Agharti, Asgartha czy Agharta, według legend jest podziemnym królestwem, znajdującym się pod powierzchnią Azji Środkowej, które jest połączone z pozostałymi kontynentami gigantyczną siecią tuneli. Te ciągi komunikacyjne, są częściowo tworami naturalnymi, a po części tworami podziemnych mieszkańców, którzy ukryli się pod powierzchnią i stworzyli tam cywilizacje. Bezkresne tunele oraz pomocnicze podziemne konstrukcje jaskiń istnieją do dziś, częściowo uszkodzone przez kataklizmy. Dokładne usytuowanie tych korytarzy i wejść oraz sposób dostania się do nich, są znane tylko nielicznym wtajemniczonym, ponieważ królestwa podziemne posiadają niewyczerpane zasoby wiedzy tajemnej, w postaci kronik i urządzeń technologicznych, zachowanych z okresów świetności powierzchniowych Imperiów, istniejących przed kataklizmami. Stan drapieżności i zachłanności dzisiejszych światowych rządów na Ziemi, wyklucza udostępnienie tych technologii, artefaktów oraz zabytków, gdyż mogłyby one stać się zagrożeniem dla całej ziemskiej populacji. Wiedza ta, między innymi, dotyczy zaginionej cywilizacji Atlantydy, a także pochodzi od jeszcze wcześniejszych ludów, których członkowie byli pierwszymi inteligentnymi istotami zamieszkującymi Ziemię. Plemiona zamieszkujące Mongolię Wewnętrzną opowiadają, że Agharti to cywilizacja pochodząca od innej przedpotopowej kultury, wywodzącej się z Afganistanu. Twierdzą także, że jej tajemnicza podziemna metropolia ma połączenie z tunelami schodzącymi się ze wszystkich stron świata. Natomiast Hindusi zwali ją krainą

Aryavatha, czyli ziemią prawdziwych Aryan, ziemią zacnych i najbardziej wartościowych. Z tej krainy pochodzą Vedy, które są teraz, świętymi księgami dla ludów zamieszkujących Półwysep Dekański. Agartha była także pożądaną do rozwiązania tajemnicą przez Hitlera, który zorganizował wyprawę niemieckich badaczy w Himalaje w poszukiwaniu zaginionego królestwa. Ponoć jest ona zamieszkiwana przez potężnych mistrzów – mahatma – duchowych liderów wpływających na losy ludzi. Jednym z wielu wejść do tego podziemnego królestwa jest ukryta brama w Lhasie w Tybecie. Królestwo Agharti jest według legend i opowiadań tybetańskich lamów, położone głęboko we wnętrzu planety i zamieszkane przez tysiące łagodnych, pokojowo nastawionych ludzi. Są oni rządzeni przez mądrą i niewiarygodnie potężną istotę, znaną jako Rigden Jyepo, Król Świata, który mieszka we wspaniałej siedzibie w stolicy Agharti nazywanej Szambalą. „Utrzymuje on stamtąd kontakt z przedstawicielami świata wyższego i jest przez to w stanie wpływać na obyczaje człowieka z powierzchni”. O Królu Świata mówi się też, że kontaktuje się on bezpośrednio z tybetańskim Dalajlamą. Pewne wiadomości o Królu Świata zdobył od pewnego lamy, opiekuna biblioteki należącej do Bogdo-Chana w mongolskim mieście Urga, znany polski pisarz, dziennikarz, podróżnik, nauczyciel akademicki, członek Akademii Francuskiej, działacz polityczny, naukowy i społeczny, Ferdynand Ossendowski: „Znajduje się on w kontakcie z myślami wszystkich, którzy wywierają wpływ na losy i życie rodzaju ludzkiego… Z królami, carami, chanami, wodzami, arcykapłanami, naukowcami i innymi potężnymi ludźmi. Jest on świadom wszystkich ich myśli i planów. Jeżeli są one miłe Bogu, Król Świata dopomaga im w niewidoczny sposób; jeżeli jednak są Mu one niemiłe, Król doprowadza do ich unicestwienia. Moc ta jest dana Agharti za pośrednictwem tajemniczej nauki zwanej ‘Om’, którym to słowem my rozpoczynamy wszystkie nasze modlitwy. ‘Om’ jest imieniem starożytnego świętego, pierwszego Goro, który żył trzysta trzydzieści tysięcy lat temu. Był pierwszym człowiekiem, jakiemu dane było poznać Boga; nauczał on rodzaj ludzki wiary, nadziei i walki ze Złem. Potem zaś Bóg dał mu władzę nad wszystkimi siłami rządzącymi światem widzialnym. Inny zaś, słynny rosyjski podróżnik i zarazem malarz, Mikołaj Roerich, napisał: „Niczym diament żarzy się światło na wieży Szambali. On przebywa tam Rigden-Jyepo, niestrudzony, zawsze czujny w służbie ludzkości. Jego oczy nigdy się nie zamykają. W swoim magicznym zwierciadle widzi wszystkie ziemskie wydarzenia. Moc jego myśli przenika do dalekich krain. Nie istnieje dla niego odległość; może natychmiast nieść pomoc ludziom tego godnym. Jego potężne światło potrafi przebić największą ciemność. Jego niezmierzone bogactwa są po to, aby wspomóc wszystkich potrzebujących, aby przysłużyć się sprawiedliwości. Wolno mu nawet ingerować w karmę istot ludzkich…”

W Lhasie Mikołaj Roerich natknął się na pewnego Wysokiego Lamę o nazwisku Tsa-Rinpoche, który odpowiedział na najbardziej nurtujące podróżnika pytania. A oto jedna z tych odpowiedzi: „Zaprawdę powiadam ci, że ludzie zamieszkujący Szambalę wychodzą czasem na powierzchnię ziemi. Spotykają się z ziemskimi pomocnikami Szambali. Działając dla dobra ludzkości, przesyłają cenne podarunki, godne uwagi pamiątki. Mógłbym ci opowiedzieć wiele historii o tym, jakie cudowne dary otrzymywano. Nawet sam Ridgen-Jyepo ukazuje się od czasu do czasu w ciele ludzkim. Pojawia się nagle w świętych miejscach, klasztorach, i wyznaczonych porach wypowiada proroctwa.”

Ferdynand Ossendowski (1876-1945) i Mikołaj Roerich (1874-1947).

Podobnież, Szambala to potężne wewnętrzne miasto, stanowiące zakończenie jednego z odgałęzień podziemnej, podoceanicznej sieci tuneli. Z powodu obsunięć mas ziemnych przez potopy, a także pogrążeniu się całych kontynentów, większość tych przedhistorycznych ciągów komunikacyjnych, ma obecnie zniszczone początki i wyjścia. Niektóre tunele znajdujące się w Tybecie, na Syberii, Afryce, Ameryce Południowej i Północnej oraz na odległych wyspach stanowiących niegdyś szczyty górskie Atlantydy, są podobnież wciąż dostępne. A oto jak opisuje tą podziemną krainę francuski badacz tajemnic, Luis Jacolliot: „Ten nieznany świat, którego otwarcia nie była w stanie spowodować żadna ludzka moc nawet wtedy, gdy kraj ponad nim został zmiażdżony przez najazdy mongolskie i europejskie, znany jest jako świątynia Asgartha… Ci, którzy tam przebywają, władają mocami i posiadają wiedzę o wszystkich sprawach świata. Mogą oni podróżować z miejsca na miejsce korytarzami tak starymi jak samo królestwo.”

Pozostał nam jeszcze jeden obszar, na którym wielokrotnie odnawiała się, po różnych wojnach i globalnych kataklizmach, potężna prastara cywilizacja, gdzie można spotkać wiele przekazów o Agharcie. Mowa tu o subkontynencie indyjskim, który także według legend i mitów jest podziemną siedzibą ludzkiej rasy. Cytuję z książki Erica Normana „The Hollow Earth – Pusta Ziemia”: „Wśród Hindusów krąży starożytna legenda o cywilizacji niezwykłej wspaniałości, ulokowanej pod powierzchnią Azji Środkowej. Mówi się, że na północ od Himalajów, prawdopodobnie w Afganistanie lub na obszarze Hindukuszu, leży kilka podziemnych miast. Ta podziemna kraina Shangri-la jest zamieszkana przez rasę złotych ludzi, którzy rzadko komunikują się ze światem powierzchni. Od czasu do czasu odbywają podróże do naszych krain rozciągających się w wielu kierunkach tunelami. Wejścia do tuneli, zgodnie z wierzeniami, mają być ukryte w niektórych starożytnych miastach wschodu, na przykład w Elurze lub w jaskiniach Adżanta w paśmie górskim Czandoru w Indiach.” Jak widzimy, gdzie tylko zaczniemy poszukiwać dane na temat podziemnych przejść i podziemnych miast, wszędzie na całej kuli ziemskiej napotykamy mity, legendy, przekazy przodków różnych plemion o tych zjawiskach. Ten podziemny labirynt ma obejmować cały świat… Zachodnia sieć tuneli zaczyna się pod pustynią Atacama w Chile, biegnie do Tiahuanaco – Cusco – góry Shasta w Kalifornii, Grand Teton, wzdłuż zachodniego wybrzeża USA i Brytyjskiej Kolumbii w Kanadzie aż do Alaski, także od Cieśniny Beringa poprzez Syberię. Mongolię i Chiny, Tybet, Azję Mniejszą i kończy się w Egipcie. Drugi system tuneli biegnie na wschód USA, następnie pod Oceanem Atlantyckim w kierunku góry Atlas w zachodniej Afryce, dalej pod pasmem górskim Aghagbar/Tibesti i kończy się w Wielkiej Piramidzie w Gizie. Jednym z ważnych punktów w zachodniej sieci jest centrum Mato Grasso na pograniczu Boliwii – Paragwaju i Mont Shasta w Kalifornii. Druga trasa himalajska, bardzo ważna, zajmowała terytorium pustyni Gobi, która w tym czasie była kwitnącym rajem. W himalajskiej sieci znane są ważne centra: Taklamakan, Pamirs, Altai, Karacoram, Baltistan. Ważne połączenia są pod płytą Chang Tang i Kulus w Himalajach. Po zatopieniu Atlantydy wiele grup zamieszkało w podziemnych tunelach. Rozbitkowie wynieśli niezwykle wysoką naukową wiedzę, z czasów rozkwitu swojej ojczyzny. Toteż nie było im trudno wykorzystać stare maszyny Atlantów, przystosowując je do nowych podziemnych warunków i naprawić podziemne ciągi komunikacyjne oraz rozbudować podziemne miasta. Oczywiście, także wykorzystali wiedzę o kryształach, które w przeszłości stały się ich zgubą, a teraz miały uruchomić podziemne rzeki energetycznych strumieni. Pozwoliło im to uzyskać „darmową energię”, która umożliwiła połączenia podziemnym ludzkim skupiskom i rozwinięciu dziedziny transportu, znanego nam tylko z filmów s-f, czyli teleportacji. Odtworzyli sprzed katastrofy technikę podróży międzyplanetarnych i założyli bazy na Księżycu, Marsie i innych księżycach olbrzymich gazowych planet, a później uruchomili galaktyczną flotę gwiezdną. Podczas zagłady Atlantydy, zostały poważnie uszkodzone podziemne połączenia z Afryką, ale sporo źródeł podaje, że wielu podróżników oraz kolonistów ze sta rożytnej Grecji przedostawało się podziemnymi korytarzami pod Atlantykiem do Brazylii i na tereny dzisiejszego USA a także sporadycznie kontaktowali się z Aghartianami. Według Aleca MacLellana, dzięki Ferdynandowi Ossendowskiemu i Mikołajowi Roerichowi, mamy także jasny obraz stanu rosyjskiej wiedzy na temat Agharti, możemy, zatem udać się od razu do jednego z najważniejszych miejsc Rosji, rejonu rzeki Kołymy w paśmie Gór Czerskiego. Tu właśnie, kilkaset kilometrów od Cieśniny Beringa, istnieje sieć tuneli podziemnych, ledwie zbadana od momentu ich odkrycia w zeszłym stuleciu. O korytarzach tych wiedziano od setek lat, traktowano je jednak zawsze jako wielkie groty, dopóki badacze nie stwierdzili wreszcie, że ciągną się one bez końca pod górami w kierunku południowo-zachodnim. Oględziny tuneli na sporym odcinku pokazały, że choć po części zostały one uformowane przez siły natury, to niektóre ich fragmenty zostały ewidentnie obrobione rękami ludzkimi. W tych miejscach powierzchnia ścian była niemal gładka, jak gdyby tunel drążono za pomocą maszyn. Tunele te, które prowadzą do Mongolii i dalej, bardzo przypominają inny system, odkryty nie dalej niż ćwierć wieku temu w Azerbejdżanie. Tam właśnie dziwne odgłosy i światło, jakie zdawały się wydobywać z bezdennej studni, skłoniły naukowców rosyjskich do zbadania korytarzy. Natrafili oni, jak pisze Piotr Kołosimow w książce „Odwieczna Ziemia (1968)”, na „…całą sieć tuneli, które okazały się połączone z innymi korytarzami w Gruzji i w dalszych okolicach Kaukazu”. Oto jak Kołosimow opisuje owo odkrycie: „Początkowo uważano, że są to prehistoryczne jaskinie; w pobliżu ich wylotów znaleziono malowidła skalne i szczątki ludzkie, po dokładnych oględzinach okazało się jednak, że kości były znacznie starsze, niż rysunki na skale. Odkryto też, że większość jaskiń prowadzi do tuneli wydrążonych w zboczu góry… Jeden duży tunel, który udało się prześledzić na sporym odcinku, wiódł do obszernej podziemnej sali, czy może placu, o wysokości ponad dwudziestu metrów. Oczywiste było, iż jest ona dziełem istot inteligentnych, jakiemu celowi jednak miała służyć? Nie odkryto do tej pory żadnych wskazówek na ten temat; odpowiedź na to pytanie leży być może gdzieś indziej, w którymś z zablokowanych fragmentów tunelu.” Dalej stwierdza: „Główne wejścia prowadzące do tych tuneli mają regularną formę, eleganckie proste ściany i wąskie łuki. Najciekawsze jest przy tym, że są prawie identyczne z podobnymi tunelami Ameryki Środkowej”. Czyli tunele stanowią część olbrzymiej całości, sieci rozpościerającej się w kierunku Iranu z połączeniami z przejściami podziemnymi odkrytymi w pobliżu Amu Darii

w Turkmeni aż do granicy rosyjsko-afgańskiej czy nawet z podziemnymi ciągami komunikacyjnymi Chin Środkowych i Zachodnich oraz Syberii i Mongolii. Większość przekazów opisuje, że głównym węzłem wszystkich podziemnych połączeń jest Agharti, podziemne królestwo leżące głęboko pod powierzchnią ziemi, gdzieś pod obszarem Azji Środkowej. Jej mityczna stolica Szambala jest sytuowana raz wśród Hindukuszu, innym razem pod piaskami pustyni Gobi, w Afganistanie, na terenie Chin a także w Tybecie. Myślę, że wszystkie przekazy opisują położenie Szambali dość wiarygodnie, jeśli przyjmiemy hipotezę, że Ziemia jest pusta w środku, i że istnieją tam prawdziwie wewnętrzne cywilizacje, oprócz tych ukrytych w jej skorupie w wydrążonych jaskiniach i tunelach. Wtedy to, twierdzenie różnych plemion zamieszkujących ogromny obszar Azji Środkowej, że Szambala jest pod ich stopami nie mija się z prawdą, biorąc pod uwagę ogromną odległość do tej metropolii.

Ameryka Południowa i jej tajemnice
Badając różnego rodzaju legendy dotyczące podziemnych tuneli w Ameryce Południowej, można się przekonać, że istnieją w tych rejonach przekazy w dostatecznej ilości i co najmniej tak stare jak te z Azji, a w szczególności z Tybetu. Oprócz tego, w przeciwieństwie do rejonów Azji, występuje tam dużo więcej argumentów „namacalnych” na rzecz tych teorii, pod postacią rzeczywistych do zlokalizowania takich podziemnych przejść. Cechą wspólną tych wszystkich przesłanek jest przekonanie, że tunele południowo – amerykańskie, choć oddzielone ogromną przestrzenią oceanu od Agharti, były kiedyś połączone z tą metropolią. Połączenia te, stanowiły przed kataklizmem atlantycką drogę do zamorskich posiadłości tego wielkiego podziemnego królestwa. Nawet prastara legenda południowoamerykańska opisująca początki potężnego imperium Inków sugeruje, że zostało ono założone przez ludzi, którzy wydostali się z głębi ziemi. Czterej bracia z czterema siostrami wyszli z tunelu znajdującego się w Peru, w okolicach Pacami-Tambo na wschód od Cusco. Byli oni ludźmi o jasnej skórze i o wyższym wzroście niż przedstawiciele okolicznych plemion. Sami opowiadali, że pochodzą z rodziny rządzącej podziemnym światem, a niektóre przesłanki sugerują, że byli dziećmi Króla Świata. Miałby on wysłać ich w celu założenia struktur państwowych na tych terenach i zorganizowania tam potężnego Imperium. W innym miejscu tego kontynentu, w Gwatemali, Hiszpański kronikarz Francisco Antonio de Fuentes y Guzman, około 1689 roku, przebywając kilka lat na tych terenach, opisał pewne indiańskie plemię Lancadone. Uważał on, że Lancadonianie są potomkami prastarej wspaniałej rasy, która była strażnikiem, a może nawet budowniczym podziemnych tuneli. „Wspaniała struktura tuneli Puebla Puchata, zbudowanych przy użyciu trwałej i solidnej zaprawy, biegnie pod powierzchnią na taką odległość, że dociera do Puebla Tecpan w Gwatemali. Stanowi to dowód potęgi starożytnych królów i ich poddanych.”

Następna historia posiada już cechy bardziej konkretne, o ile uważa się niestrudzonego Ericha von Dänikena za wiarygodnego badacza. Osobiście, jestem przekonany o jego rzetelności mimo oczerniających go różnych komentarzy na temat jego książek. Otóż, tym razem w Ekwadorze, zbadał on dość długi tunel, do którego wchodzi się tajnym wejściem w pobliżu miasta Gualaquiza. Opisując to zdarzenie w książce „The Gold of The Gods (Złoto bogów, 1972)”, twierdzi, że tunel ten stanowił część gigantycznego systemu długości tysięcy kilometrów, zbudowanego przez nieznanych budowniczych w niewiadomym czasie i ukrytego głęboko pod kontynentem południowo-amerykańskim. Däniken sądzi, że tunele Ekwadoru łączą się z tunelami Peru. Podziemne przejście, w którym przebywał ten podróżnik i badacz tajemnic, ma mieć gładkie, szlifowane ściany oraz płaski sufit, pokryty warstwą wykończeniową i nic nie wskazuje, że przejścia te zostały utworzone przez siły naturalne. Podobnież w tunelu znaleziono wiele złotych kosztowności, a wejście doń jest strzeżone prze dzikie indiańskie plemię. Sam Däniken dostał się do tego podziemnego skarbca tajemnic, ponieważ udostępnił mu to jego przewodnik i zarazem odkrywca tego przejścia, Juan Morich. Przewodnik jest zaprzyjaźniony z tymi Indianami i uznany przez ich wodza za przyjaciela. Indianie są strażnikami tego miejsca i wchodzą do tunelu zaledwie dwa razy do roku, aby ofiarować duchom podziemi rytualne modlitwy. Także, są przekazy dotyczące podziemnych miejsc zamieszkania, przez ludy nieznane w historii, na terenach największego obszaru Ameryki Południowej, czyli Brazylii. Podczas wieloletniego pobytu w Mato Grosso, amerykański przyrodnik Carl Huni, przeprowadził badania pewnego plemienia, wśród którego członków krążyły zadziwiające opowieści i legendy o podziemnych tunelach. Oto cytat z jego książki zatytułowanej „The Mysterious Tunnels and Suterranean Cities of South America”, czyli „Tajemnicze tunele i podziemne miasta Ameryki Południowej, 1960”: „Wejście do jaskiń znajduje się pod strażą Indian Nietoperzy, ciemnoskórego, karłowatego plemienia obdarzonego wielką siłą fizyczną. Ich zmysł węchu jest bardziej rozwinięty niż u najlepszych psów-tropicieli. Nawet, gdy ocenią kogoś pozytywnie i pozwolą mu wejść do jaskiń, osoba ta będzie stracona dla świata, strzegą bowiem tego sekretu nadzwyczaj skrupulatnie i mogą nie pozwolić na wyjście komuś, kogo raz wpuścili pod ziemię. Indianie Nietoperze żyją w grotach, noce zaś spędzają w pobliskiej dżungli; nie kontaktują się jednak wcale z ludźmi mieszkającymi w podziemnych jaskiniach, którzy tworzą własną liczną wspólnotę. Wierzą oni, że podziemne miasta, które zamieszkują zostały zbudowane przez Atlantyjczyków; nikt jednak nie jest tego zupełnie pewien. Pasmo górskie, wewnątrz którego leżą te miasta, zwie się Roncador i leży w północno-wschodnim Mato Grosso. Ten, kto chce udać się na poszukiwania tych jaskiń, niech lepiej ureguluje swoje sprawy, może bowiem, jak Fawcett [zaginiony badacz tajemnic], nigdy nie powrócić z wyprawy. Podczas mego pobytu w Brazylii słyszałem wiele opowieści o podziemnych jaskiniach i miastach. Są one jednak daleko od Cutaby. Znajdują się w pobliżu rzeki Araguaya, która uchodzi do Amazonki na północny wschód od Cutaby

i w zboczach niezwykle długiego pasma górskiego Roncador. Ja sam zrezygnowałem z dalszych poszukiwań usłyszawszy, że wejścia do tuneli są zazdrośnie strzeżone przed ludźmi. Wiem także, że bardzo wielu imigrantów, którzy wspomagali powstanie generała Isadoro Lopeza w roku 1928, zniknęło w tych górach; nigdy więcej ich nie widziano. Wydarzyło się to za rządów doktora Benavidesa, który przez cztery tygodnie prowadził ostrzał Sao Paulo. Wreszcie doszło do rozejmu, podczas którego pozwolono czterem tysiącom żołnierzy, głównie Niemców i Węgrów, na opuszczenie miasta. Mniej więcej trzy tysiące z nich udało się do Acre, w północno-zachodniej części Brazylii, a około tysiąca pozostałych znikło w jaskiniach. Historia ta bez przerwy obijała mi się o uszy. Pamiętam, że było to na południowym końcu wyspy Bananal (w pobliżu gór Roncador). Jaskinie istnieją także w Azji; wspomina o nich wielu podróżników po Tybecie. O ile jednak wiem, największe z nich występują w Brazylii, i to na trzech różnych poziomach. Jestem pewien, że ich mieszkańcy pozwoliliby mi dołączyć do nich i że zaakceptowaliby mnie oni w swojej wspólnocie. Wiem, że nie używają pieniędzy, a ich społeczeństwo opiera się na absolutnie demokratycznych zasadach. Ludzie ci nie starzeją się [albo bardzo powoli!] i żyją w stanie wiecznej harmonii”. O tym, że Brazylia była kiedyś kolonią Atlantydy, twierdzi doktor Raymond Bernard mieszkający w Brazylii, amerykański filozof i archeolog. Badając skrupulatnie legendy o podziemnym świecie natknął się na pewien niedawny raport, o którym także donosiły brazylijskie radio i prasa, że atlantyckie miasto wraz z jego skomplikowanymi budowlami, ulicami, zostało odnalezione w centrum dżungli Amazonii. Było to podziemne miasto odkryte przez grupę naukowców, którzy udali się do tunelu przez wejście na szczycie góry na granicy stanów Parana i Santa Catarina. Tunel schodził ukośnie w dół i prowadził do podziemnego miasta. Wtem, wbrew logice wszyscy uczestnicy przerażeni rozpoczęli ucieczkę zamiast zacząć badać miasto. Podobnież, zgodnie z relacją niektórych ich uczestników zanim zbliżyli się do oświetlonego miasta, ujrzeli mężczyzn, kobiety i dzieci. Ktoś z nich tak się wystraszył, że zawrócili natychmiast i pospiesznie się wycofali. A więc jak widzimy, na obszarach Ameryki Południowej, może, zgodnie z przekazami i legendami, rzeczywiście występować olbrzymie podziemne połączenie o długości wynoszącej około czterech tysięcy kilometrów, od Meksyku na północy po Peru i Boliwię na południu, dawniej nazywane „Drogą Inków”. Podobnież istnieje od tego tunelu odgałęzienie, biegnące w kierunku wschodnim, pod Brazylią, dochodząc aż do oceanu Atlantyckiego, a jeszcze dawniej do Imperium Poseidii. Są różne przekazy, które sugerują, że ten podziemny ciąg komunikacyjny z Ameryki Południowej jest połączony z podobną siecią wewnętrznych tuneli rozwidlających się pod dzisiejszymi Stanami Zjednoczonymi, aż do Nowego Jorku. Ale i tak stanowi to tylko część olbrzymiego systemu podziemnych przejść pod oceanami oraz pod Europą i Azją., a jej celem ostatecznym jest Agharti. Według tych przekazów sieć tuneli najliczniej występuje w Ameryce Południowej, których nitki prowadzą do podziemnych miast leżących wewnątrz olbrzymich wydrą●

żeń w ziemi. Jak już wspomniałem, najsłynniejszym podziemnym ciągiem komunikacyjnym jest tzw. „Droga Inków’, ciągnąca się przez setki kilometrów na południe od Limy, stolicy Peru. Przechodzi ona także przez Cusco, oraz przez prastare miasto Tiahuanaco i Trzy Szczyty, następnie biegnie w stronę pustyni Atacama, i tu giną jej wszelkie ślady. Główne odgałęzienie tego olbrzymiego tunelu jest skierowane ku Brazylii, aby połączyć się z podziemnymi przejściami biegnącymi do wybrzeża. Tutaj wchodzą pod dno Atlantyku, aż do miejsca zatopionej Atlantydy. W ten sposób Atlantyda miała dawniej połączenie z Brazylią, a dalej przez stany Parana i Santa Clarina ku miastu Mato Grosso i w końcu z Peru. Było to jakby prastarożytne atlantyckie metro, zapewniające bezpośrednie połączenia ze swymi koloniami w Ameryce Południowej. Z Peru tunele rozciągają się pod Andami w kierunku Chile. Według doktora Raymonda Bernarda, wśród niektórych bardzo starych mieszkańców rejonu Santa Catarina, podobnie jak w opowiadaniach Ferdynanda Ossendowskiego, krążą pogłoski o istnieniu podziemnej rasy ludzi, a także „podziemnych pojazdów” podróżujących tunelami. Mają to być pojazdy w kształcie latających talerzy, które potrafią wylatywać na powierzchnię Ziemi oraz do jej atmosfery i dalej... Doktor Bernard także twierdzi, że natknął się na grupę adeptów teozofii w Sao Lourenco, gdzie usłyszał od ich członków niezwykłą historię. Jeden z nich przeżył fascynującą przygodę, bo odnalazł wejście do tunelu i przeszedł nim pod ziemią z Peru do Brazylii. Nie jest to jedyny przypadek opowiadający o istnieniu takich podziemnych przejść... Gdy w Brazylii istniało jeszcze niewolnictwo, podobnież zbiegowie często uciekali i chowali się do tunelu w pobliżu Ponte Grosse, w stanie Parana, i przemierzali pod ziemią całą odległość do Mato Grosso, dopiero powracając tą samą drogą po zniesieniu niewolnictwa. Ciekawe, że te wydające się bzdurą opowieści z całego świata, dotyczące podziemnych tuneli i podziemnych miast, są identyczne, mające wspólne założenia: Wszystkie podziemne miasta są oświetlone! W wielu opowieściach jest mowa o oświetleniu jaskiń i przejść, zielonkawą poświatą! Poświata ta ma niezwykle właściwości, przyczyniające się do niezwykłej wegetacji roślin i do wydłużania ludzkiego życia! Wszystkie te miejsca są zamieszkane przez wyżej rozwinięte rasy ludzi! Populacje podziemne uciekły przed kataklizmami Ziemi! Wszystkie są połączone ze sobą siecią tuneli! Tunele łączą się ze wszystkimi kontynentami, nawet z tymi zatopionymi!

Podziemne tunele w Ameryce Północnej
W książce Roberta Ernsta Dickhoffa, „Agharta”, autor twierdzi, że lamowie tybetańscy zdradzili mu tajemnicę o istniejących tunelach także w Ameryce Północnej. Mają się one łączyć z tunelami Ameryki Południowej, aby ostatecznie osiągnąć Agharti, tworząc olbrzymią sieć na całym świecie.

Jeśli chodzi o tereny dzisiejszych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, to i tu można znaleźć sporo przekazów oraz opowiadań ludzi, którzy zetknęli się z tym samym zjawiskiem, jakim są podziemne wejścia do tunelów i jaskiń. A oto bardzo ciekawa historia starego poszukiwacza złota, przytoczona w książce Aleca Maclellana „Zaginiony świat Agharti”: „Frank White był starym, krzepkim poszukiwaczem złota, który spędził wiele lat życia przemierzając mało znane rejony Kalifornii. Frank, wnuk jednego ze słynnych ‘ludzi z czterdziestego dziewiątego’, którzy zdobyli bogactwo w czasie wielkiej gorączki złota w 1848 roku (trwoniąc je później na wino, kobiety i złe inwestycje), był samotnikiem niezdolnym ostatecznie zaprzestać poszukiwań legendarnej wielkiej złotej żyły. Jednak był przekonany, że czeka na niego gdzieś w tych okolicach. Wiosną 1935 roku Frank w końcu natrafił na coś, choć nie był to drogocenny metal, którego tak pożądał. Odkrył natomiast podziemny tunel. Znajdowały się tam najniezwyklejsze, wykonane ręką ludzką przedmioty. O odkryciu dowiedziano się po przybyciu White’a do miasteczka Brawley, położonego niedaleko rzeki Kolorado i granicy meksykańskiej. Z jego relacji wynikało, że wędrował po górach i pustyniach Kalifornii, zapuszczając się na północ aż po Dolinę Śmierci i po Gila Mountains. W czasie wędrówki natknął się na małą szczelinę w skale, a zbadawszy ją stwierdził, że stanowi wejście do podziemnego przejścia. Uzbrojony tylko w niewielką lampę, jaką nosił ze sobą każdy poszukiwacz złota, Frank wszedł do tunelu, który miał około dwóch i pół metra wysokości i starannie wygładzone ściany. Spędził tam około pół godziny; pod koniec pobytu w tunelu zauważył daleko przed sobą dziwne światło. ‘Był to zielony, złowieszczy blask – opowiadał. – Stawał się coraz jaśniejszy w miarę jak szedłem, aż wreszcie tunel zamienił się w wielką jaskinię’. W jaskini tej White ujrzał niezwykły widok: wiele zmumifikowanych ciał leżących na ziemi lub opartych o skały. Padające na to fluoryzujące światło czyniło widok zwłok jeszcze straszniejszym; dziwne pozycje, w jakich znajdowali się umarli, sprawiły na nim wrażenie, że śmierć musiała ich zaskoczyć znienacka. Starym poszukiwaczem wstrząsnął dreszcz; rozejrzał się pośpiesznie po odnalezionej przez siebie komnacie śmierci. Wzdłuż jednej ze ścian stało kilka posążków, błyszczących w zielonkawej poświacie i sprawiających wrażenie, jakby były ze złota. Twarze posążków wydawały mu się podobne do twarzy widzianych kiedyś przez niego starożytnych bóstw Inków. White zauważył też, że zwłoki były odziane w dziwne stroje, wyglądające na skórzane. Rzeczy takich, jak stwierdził, nie widział nigdy przedtem. Pomyślał tylko, że pomieszczenie, w którym się znalazł, mogło kiedyś być rodzajem skarbca. ‘Czułem, że mam do czynienia z czymś bardzo starym – oświadczył później Frank – że ludzie ci leżą tak, zupełnie nie zmienieni, od bardzo dawnych czasów. Nie byłem nawet w stanie zgadnąć, od jak dawnych’”.

„Pomimo drażniącej go obsesyjnej chęci odnalezienia złota White bał się pozostać zbyt długo w oświetlonym zielonym promieniowaniem pomieszczeniu. Nie potrafił odkryć źródła dziwnego światła; zauważył też, że wiele ciał znajdowało się w pobliżu otworu w przeciwległej ścianie jaskini, który wydawał się przedłużeniem tunelu. Choć brakowało mu pewności, miał jednak uczucie, że ci ludzie mogli być kiedyś strażnikami tunelu i złotych posążków”. O odkryciu podziemnego przejścia doniosło kilka gazet kalifornijskich, szczególnie w miejscowościach położonych w pobliżu San Diego, po czym zapomniano o nim. Sam White spróbował jeszcze raz z grupą poszukiwaczy złota odszukać tą tajemniczą jaskinię, ale czy nie mógł odnaleźć tego miejsca, czy też chciał zachować, z jakiś sobie znanych przyczyn, to w tajemnicy, bo faktem jest, że już nigdy nie było słychać o tym tunelu. A co na temat rzekomych ras żyjących w podziemnych miastach twierdzą pierwotni mieszkańcy Ameryki Północnej? Najlepiej zobrazuje nam to bardzo ciekawy fragment książki Harolda Wilkinsona „Secret Cities of Old South America (Tajemnicze miasta starożytnej Ameryki Południowej, 1950)”: „Indianie z plemienia Apaczów opowiadają, że ich dawni przodkowie przybyli z wielkiej ognistej wyspy leżącej na wschodnim oceanie, na której był wielki port z murowanym wejściem, przez które statki musieli wyprowadzać piloci. Nadszedł ognisty Smok, zmuszający przodków Apaczów do ucieczki z wyspy, która nie może być niczym innym jak tylko starożytną Atlantydą Platona, wymienianą także przez zapomnianego dziś historyka kartagińskiego Proklosa. Apacze dotarli w końcu do gór Tiahuanaco, gdzie zostali zmuszeni do szukania schronienia w olbrzymich tunelach, którymi wędrowali przez całe lata, nosząc ze sobą nasiona i rośliny wydające owoce”. A oto relacja indiańskiego przewodnika z Kalifornii z plemienia Cahroc, Toma Wilsona, który aż do swojej śmierci w 1968 roku, uparcie powtarzał tą ciekawą historię, w której znajdujemy znane nam już elementy ze wcześniejszych innych przekazów. Relacja ta, opisująca ludzi z podziemnego miasta, do którego wiódł kilkukilometrowy tunel, przez który dotarł dziadek Toma, jest zaczerpnięta z książki Aleca MacLellana „Zaginiony świat Agharti”: „Mój dziadek powiedział mi, że ludzie ci przyjęli go gościnnie, chociaż więc nie rozumiał ich języka, mieszkał z nimi przez jakiś czas. Nosili oni ubrania, których materiał zdawał się przypominać skórę, ale jednak, zgodnie ze słowami dziadka, skórą nie był [jak dzisiejsza derma!]. Ich jaskinia była oświetlona bladym, żółtozielonym światłem niewiadomego pochodzenia”. Pojedyncza relacja czy legenda może nas nie przekonywać o istnieniu podziemnych cywilizacji i łączących je korytarzach. Jednak, studiując większą ilość tych przekazów, zebranych z różnych krańców świata, można się bardzo zdziwić, gdy zauważymy

powtarzające się elementy opisujące te same zjawiska. Nawet Eskimosi zamieszkujący północne tereny kontynentu, opowiadają o ludziach zamieszkujących pod powierzchnią ziemi, którzy wykorzystują system tuneli do podróżowania. W swej książce „Paradise Fund, or the Cradle of the Human Race (Raj odnaleziony, lub kolebka rasy ludzkiej, 1911)”, William F. Warren opisuje opowiadania Eskimosów, którzy uparcie twierdzili, że ich przodkowie przybyli z podziemnego świata oświetlonego wiecznym światłem.

Czarny Ląd i ciąg dalszy podziemnych cywilizacji
Pozostał nam jeszcze kontynent afrykański, na którym przecież także rozwijały się kolonie przedpotopowych imperiów, szczególnie w jego północnej części, bo reszta afrykańskiego kontynentu nie zawsze wystawała z powierzchni oceanów. A oto, co pisze na temat podziemnych tuneli Harold Bayley, którego cytuje Alec Maclellan w swojej książce „Zaginiony świat Agharti”: „Występowanie podziemnych dróg wydaje się dość częste w Afryce. Kapitan Grant, towarzyszący kapitanowi Spece podczas poszukiwań źródeł Nilu, opowiada o ogromnym tunelu czy też przejściu podziemnym, wydrążonym pod korytem rzeki Kaoma. Gdy Grant spytał swego przewodnika, czy widział coś podobnego gdzie indziej, krajowiec odpowiedział; ‘Przypomina mi to rzeczy widziane w kraju leżącym na południe od jeziora Tanganika’. Następnie opisał tunel biegnący pod korytem innej rzeki noszącej tę samą nazwę, Kaoma – tunel tak długi, że przejście go zabiera karawanie czas od świtu do południa jednego dnia. Był on podobno tak wysoki, że nawet stojąc na grzbiecie wielbłąda nie udało się dosięgnąć jego sufitu. ‘Wewnątrz rosły wysokie trawy grubości laski do chodzenia; droga wysypana była białymi kamykami i tak szeroka – ponad czterysta metrów – że ci, co przemierzali tunel, mogli wszystko dobrze widzieć. Skały dookoła wyglądały tak, jakby zostały ociosane ręką ludzką’.” Można sądzić, że przedpotopowe cywilizacje przezornie stworzyły zabezpieczenia przed kataklizmami, w postaci podziemnych schronów, prawie na całym świecie. Pod piramidami w Egipcie i ich strażnikiem Sfinksem ma się znajdować ogromne podziemne miasto, w którym przez długi czas urzędowali przedstawiciele cywilizacji zwanej „Giza”, nie mającej przyjaznych zamiarów wobec Ziemian. Przez tysiąclecia, nawet po potopie, mieścił się pod piramidami w niezliczonych tunelach, tajemniczych komnatach w Sfinksie oraz w wielkich sztucznych grotach, sztab zbiegów z systemu Centaura, który nie tylko sprowokował światową wojnę, ale doprowadził także do ogólnoświatowego kataklizmu. Była to grupa plejadiańskich renegatów mająca na celu odzyskanie władzy nad całą Ziemią. Podobnież, tutaj w El Gizeh, jest tunel zaczynający się od jednej z piramid, który prowadzi aż do Tybetu. Dr Raymond Bernard, badacz tajemnic i znawca niezliczonych przekazów na temat podziemnych cywilizacji twierdzi:

„Tunel otwierający się u podstaw jednej z piramid egipskich ciągnie się jakoby dziewięćset kilometrów w kierunku Ameryki Południowej. Inny tunel, mający swój początek u zachodniego wybrzeża Afryki, biegnie ponoć pod wodą do miejsca, gdzie znajdowała się zaginiona Atlantyda. Ten sam tunel prowadzi także w odwrotnym kierunku, docierając do innego miasta, które leży podobno w samym centrum systemu podziemnych przejść. Według powszechnej opinii, niektóre gigantyczne posągi przedstawiające starożytnych faraonów egipskich personifikują w rzeczywistości atlantyckich bogów lub nadludzkie istoty zamieszkujące Podziemny Świat, z którymi kontaktowali się faraonowie. Tunel łączący się z podziemną kolonią, dzięki temu właśnie tunelowi, bogowie-władcy Atlantydy pojawiali się wśród Egipcjan w ich olbrzymich świątyniach..

Jaskinie w Himalajach i uśpione istoty
Omawiając tajemnice podziemnych tuneli i podziemnych jaskiń, nie sposób pominąć tematu niezwykłych istot, które ponoć przebywają od wieków, a nawet tysiącleci, w stanie uśpienia w jaskiniach Himalajów. Relacje te udostępnił nam Jan van Helsing w swojej książce „Ręce precz od mojej książki”, w której ujawnia także inne mocno niewygodne fakty dla niektórych wpływowych grup ziemskiego zarządzania. Poniższa relacja na temat Muldaszewa opiera się na przekazach zawartych w tej książce… Według sensacyjnych sprawozdań rosyjskiego lekarza Ernesta Muldaszewa istoty te celowo wprowadziły się w stan zwany samadhi, pozwalający im przetrwać tysiąclecia. Istoty te są jakby wzorcami genetycznymi dawniejszych ras ludzkich i stanowią zabezpieczenie ich całkowitego wyginięcia. Gdyby, więc kiedykolwiek – tak jak w przypadku Hyperbornei, Mu czy Atlantydy, doszło do całkowitego zniszczenia powierzchni zamieszkania i wyginięcia rodzaju ludzkiego, istoty te mogą przebudzić się w dowolnym momencie, dysponując nie tylko pełnią wiedzy zebranej przez tysiąclecia, ale także nie zmutowanym zapisem genetycznym oraz przypisywanymi im zdolnościami nadprzyrodzonymi: telepatią, teleportacją itd. Co to jest Samadhi?

Dokładnie, Jada-Samadhi, to stan osiągalny dzięki Hatha-Yoga-Kriya, poprzez ćwiczenia takie jak Kheczari Mudra, Kumbhaka-Pranayama bądź zawieszenie oddechu. Pobrana za pomocą głębokiej medytacji wszech-otaczająca boska energia, czyli prana, zostaje zawieszona w którymś z czakramów. W tym stanie człowiek, dla otoczenia, jest praktycznie jakby nieżywy, zupełnie niewrażliwy na bodźce zewnętrzne do tego stopnia, że można przebić jego ciało nożem i pozostałoby to bez reakcji. Jest to coś w rodzaju długiego, głębokiego snu. Z takiego stanu Samadhi człowiek powraca jako ten sam, z tą samą wiązką starych Sanskar i Asan. Według pewnego hinduskiego swamina umożliwia to medytacja tak efektywna, że doprowadza do połączenia biopola człowieka z wodą w organizmie, co powoduje z kolei, że woda zaczyna oddziaływać na organizm. Tyle „fachowych” wyjaśnień dla tych, którzy są mistrzami w medytacjach wschodnich… Najważniejszym z tych skomplikowanych wyjaśnień jest fakt, że gdy ciało przejdzie w ten stan, może pozostać bez zmian, niejako zakonserwowane i nie zagrożone śmiercią, nie tylko przez lata, ale nawet przez tysiąclecia, jak twierdzą mędrcy z Himalajów. Można to osiągnąć w temperaturze +4°C, panującej zwykle w jaskiniach i pod powierzchnią wody. Gdy dusza powraca do ciała, medytujący budzi się z samadhi i powraca do „normalnego” życia. Lekarz badający osobę przebywającą w samadhi, stwierdzi fizyczną śmierć: brak pulsu, brak wskazań EKG i EEG. Temperatura spada, a ciało nieruchomieje i kamienieje, jest niezwykle twarde i zimne. „Stan skamieniało-nieruchomy” – to pojęcie powszechnie stosowane przez uczonych studiujących samadhi. W tym stanie dusza znajduje się poza ciałem, jest z nim jednak połączona tzw. srebrnym sznurem. Ten sznur, mieniący się srebrzyście wstęgą energii, porównać można do pępowiny albo do kabla elektrycznego łączącego dwa wymiary. Gdy człowiek umiera, jego srebrny sznur odłącza się od doczesnej powłoki, przerywając dopływ energii życiowej. O ile przecięcie pępowiny oznacza przyjście na świat, tak odłączenie srebrnego sznura równoznaczne jest z narodzinami na tamtym świecie. Samadhi oznacza medytacyjne pochłonięcie, stan osiągany dzięki wytrwałej praktyce medytacji (np. zen lub innej), polegający na głębokiej koncentracji niezakłóconej zewnętrznymi bodźcami. Samadhi nie polega na izolacji od świata, tylko na takim zjednoczeniu z nim, które wolne jest od lgnięcia do zjawisk. Definicja Samadhi według Szóstego Patriarchy Zen: „Oddzielenie siebie od wszystkich zewnętrznych bodźców i niezmącony stan wewnątrz” Inne sformułowanie autorstwa Hakuina Zenji: „W żadnym wypadku nie bądźcie przywiązani do zewnętrznego świata, a w waszych umysłach nie myślcie o tym czy o tamtym. Umysł dokładnie skupiony tylko na tym, co robimy, to jest to, co nazywamy głębokim samadhi.” Samadhi dzielimy na: Jada-Samadhi i Chaitanya-Samadhi, nas w odniesieniu do Lamy będzie interesować to pierwsze. Jak zaznaczyłem, osobą, która badała tajemnice Himalajów i tamtejszych jaskiń rozsianych w całym paśmie gór to Ernest Muldaszew. Prof. Muldaszew był praktykującym lekarzem, jednym z największych rosyjskich

autorytetów w swojej dziedzinie. Odwiedził ponad 40 krajów, wykonywał co roku 300-400 skomplikowanych operacji oczu. Można, więc powiedzieć, że był człowiekiem wykształconym i twardo stąpającym po ziemi. Bardzo niewielu ludzi, ewentualnie rodzin, ma dostęp do tych jaskiń i od pokoleń opiekuje się ich mieszkańcami, zyskując dzięki temu rzadką okazję do zadania im pytań. Do jaskiń można, bowiem wejść tylko za przyzwoleniem tych istot. Bardzo trudno znaleźć nawet wejścia do tych podziemnych grot, tak dobrze ukryte są przed ludzkimi spojrzeniami. Pod ziemią działają zaś niezwykłe, niezbadane, a dla człowieka śmiertelne siły, które chronią medytujących przed intruzami. Kto odnalazłby mimo wszystko wejście i dostał się do środka, poczuje się coraz gorzej, aż w końcu dozna zapaści. Jeśli śmiałek nie zawróci, postrada życie... Kroniki wspominają o rzadkich przypadkach, kiedy ludziom w pilnej potrzebie zezwalano na wstęp do jaskiń. Jedna z legend głosi: „Gdy w XI wieku w Indiach zapanowała długotrwała susza, pewien hinduski książę zdecydował się odwiedzić świętą jaskinię, w której zamieszkiwał starożytny mędrzec, aby poprosić go o pomoc. W grocie czyhało wiele niebezpieczeństw, jak choćby węże, zarówno prawdziwe, jak i mistyczne. Trudno było oddychać, na ciało i ducha śmiałka oddziaływały nieznane moce. W stanie medytacji książę zdołał porozumieć się z duchem mędrca. Gdy ten przekonał się, że książę działa w dobrych zamiarach, chce pomóc ludziom, pozwolił mu wejść. Jaskinia była bardzo duża, składała się z dwunastu komnat. W jednej z komnat książę odnalazł mędrca znajdującego się w stanie samadhi. Jego dusza unosiła się obok. Ciało miał wysuszone, ale żył. Człowiek ten przebywał pod ziemią już od 1600000 lat! Uchylił nieco powieki. Hinduski książę zaczął mówić do niego w sanskrycie, prosząc o pomoc. Mędrzec dał znać oczami, że go rozumie i wskazał na przedmiot wiszący na ścianie – mistyczny pierścień. Władca wziął pierścień i ruszył ku wyjściu. Po drodze widział jeszcze jednego człowieka w stanie samadhi, księcia Sikhów, który rozpoczął medytację w V wieku, a w XVII wieku – jak donoszą kroniki – powrócił do normalnego życia. Przy wyjściu z groty na księcia czekało osiem węży. Jeden z nich skropił swoją krwią mistyczny pierścień. Krople krwi uniosły się ku niebu i wkrótce zaczęło padać. Do tej samej jaskini udał się w 1637 roku niejaki Devendra Lowndel, który do dziś przebywa tam w stanie samadhi. Potem nikt już nie wchodził do jaskini.” Doktor Ernest Muldaszew, który rozmawiał z pewnym Lamą o tych sprawach dowiedział się ponadto, że w północnej części Tybetu jest jaskinia, w której od wielu stuleci zamieszkuje w stanie samadhi – człowiek o imieniu Moze Sal Dzyang. Okoliczni duchowni regularnie go widują. Nie są to żadni niezwykli ludzie, po prostu normalni mnisi. Aby wejść do groty nie potrzeba niczyjego pozwolenia, wejście nie jest niebezpieczne. Trzeba tylko mieć uczciwe zamiary, nie wolno też fotografować ani rozmawiać – to byłoby świętokradztwo. Na końcu swej opowieści lama dodał, że ze względu na chińską okupację Tybetu podróżowanie w te rejony byłoby bardzo niebezpieczne. Kiedy armia chińska zajęła Tybet, wielu tamtejszych duchownych zmuszo69

no torturami do zeznań i wyjawienia lokalizacji świętych jaskiń. Najeźdźcy odnaleźli i przeszukali, zatem wiele z nich, tropiąc zarówno ludzi medytujących w samadhi, jak i lamów, szukających tam schronienia.

Rekonstrukcja wyglądu istot – przedstawicieli różnych cywilizacji, którzy przebywają w jaskiniach na obszarze Himalajów i trwają w stanie Samadhi.

Wspomniany już wcześniej lama, rozmówca doktora Muldaszewa, opowiedział mu o następującym zdarzeniu. Pewien mnich przeniósł się w 1960 roku w stan samadhi i pozostawał w nim – przebywając w jednej z jaskiń – do 1964 roku. Siostrzeniec lamy wraz z przyjaciółmi kilkakrotnie odwiedzał medytującego i donosił, że mężczyzna ów siedzi w pozycji Buddy, nieruchomy i skamieniały. Odnaleźli go tam chińscy komuniści i umieścili w więzieniu. Tam stężenie ciała mnicha stopniowo ustąpiło, powrócił do życia. Od 1964 do 1987 roku przebywał w więzieniu o zaostrzonym rygorze, a następnie został zwolniony. Niestety, nie wiadomo nic o jego dalszych losach… Wiadomo również, że wielu Chińczyków zginęło podczas prób wtargnięcia do jaskiń samadhi. Podobno z tego względu zrezygnowali z podziemnych obław. Lama opowiadał o historii, jaka wydarzyła się w okolicach innej jaskini w południowym Tybecie. Przy wylocie znaleziono wielu martwych chińskich żołnierzy, leżących z wykrzywionymi grymasem bólu twarzami, ale bez jakichkolwiek fizycznych obrażeń. Najwyraźniej zabiła ich siła mentalnej bariery. W innym miejscu z kolei mieszkańcy okolicznych wiosek na własne oczy widzieli, jak kilkudziesięciu żołnierzy wybiegło z jaskini, wrzeszcząc jak opętani trzymali się za brzuchy i głowy. Biegali bez celu dookoła, a potem jeden po drugim padali na ziemię bez życia. Doktor Muldaszew zdołał osobiście dotrzeć do dwóch „opiekunów” jaskini kryjącej, co najmniej jednego Atlanta i zaprzyjaźnić się z nimi. Starszy z dwóch mężczyzn ma 95 lat i nie odwiedza już jaskini, młodszy zaś chodzi tam zawsze raz w miesiącu – przy pełni Księżyca albo 11 lub 12 dnia po pełni. Młodszy „opiekun” opowiedział, że już na tydzień wcześniej rozpoczyna medytację, a gdy wejdzie do

pierwszej komnaty w grocie, modli się ze wzmożoną siłą i medytuje coraz głębiej. Ernest Muldaszew i towarzyszący mu Walerij Łobankow nie dowiedzieli się zbyt wiele od tego mężczyzny. Więcej wyjawił im 95-latek, nazwany przez Muldaszewa „starszym, niezwykłym człowiekiem”.

Doktor Ernst Muldaszew.

Profesor nagrał na taśmę tę niezwykle interesującą rozmowę i opublikował ją w swojej książce. Z początku „starszy” odpowiadał na pytania nieufnie i monosylabami, lecz po jakimś czasie, nabrał zaufania. Ich rozmówca początkowo powtarzał uparcie, że temat jaskiń samadhi to tajemnica i nie wolno mu o tym mówić. Padło wiele pytań, zanim powoli zaczął się otwierać. Rosyjscy badacze dowiedzieli się o wyglądzie istot, które w różnych jaskiniach i pieczarach są w stanie samadhi. Profesor Muldaszew, tak jak się spodziewał, usłyszał, że uśpieni różnili się wzrostem, od rozmiarów tytanicznych do rozmiarów karłowatych, oraz wielkością oczu i kształtem czaszek. Wynikałby z tego wniosek, że rzeczywiście istoty te reprezentują najróżniejsze, prastarożytne rasy, które wyginęły w odległych czasach. Czy to przypadek? Zanim na Ziemi wydarzył się kataklizm, znany chociażby z Biblii jako potop (dokładnie dwa potopy, biorąc pod uwagę zniszczenie firmamentu wodnego), istniały już wysoko rozwinięte kultury Atlantów a przed nimi cywilizacje Lamaryjczyków…no i wcześniej jeszcze inne. Atlanci, Lamarianie, a także nieliczni ludzie posiadają, względnie posiadali, zdolność przechodzenia w stan świadomości zwany samadhi, który polega na wyhamowaniu do zera procesów życiowych w organizmie i konserwowaniu w ten sposób ciała. Starszy opiekun jaskini samadhi wyjawił także, że w jaskini znajdują się istoty z wydłużoną ku tyłowi czaszką. Takie fenomeny odnotowywano nie tylko w Tybecie.

Nefretete i czaszka z Boliwii.

Czaszki z Ameryki Południowej.

Głowa na zdjęciu po lewej, to egipska królowa Nefretete, czaszkę po prawej stronie znaleziono w Boliwii, następną w Peru, a więc w Ameryce Południowej. Doktor Muldaszew zebrał podczas swoich podróży sporo informacji na temat poprzednich cywilizacji (podobno były aż 22 – zresztą zgodnie z przekazami Colliera). Cywilizacje te osiągnęły bardzo wysoki poziom techniczny, zostały jednak zniszczone albo przez kosmiczne katastrofy albo wskutek autodestrukcji. Te same katastrofy (uderzenie meteorytu, zlodowacenie itp.) zmieniły również klimat na naszej planecie, zatem wygląd kolejnych generacji humanoidów zmieniał się, gdyż musieli się dopasować do zmodyfikowanych warunków.

„Ziemia jest pusta. Bieguny są wejściami do podziemnego świata. Wewnątrz znajdują się kontynenty, oceany, góry i rzeki. Roślinne i zwierzęce życie występuje w tym nowym świecie, który jest prawdopodobnie zamieszkany przez rasy nieznane nam tu na powierzchni Ziemi”.

Pusta Ziemia
Wewnętrzny kontynent
Ziemia jest pusta! Dlaczego ten fakt jest ukrywany? Ponieważ prawda o tym ma swoisty efekt domina, który może zakłócić inne podstawowe błędne wyobrażenia wykorzystywane do manipulowania ludzkością. Ta prawda może być niezdrowym wstrząsem dla grup, którym zależy na utrzymaniu wszystkiego w starych ustalonych regułach. Kryje ona niebezpieczeństwo dla „ciemnych mocy”, gdyż mądrze wykorzystana, może ujawnić nowe widoki wiedzy oraz zachęcić do wykorzystywania wewnętrznej mądrości i aktualnej sytuacji. A to w dzisiejszych czasach Internet może zapewnić każdemu posiadającemu otwarty umysł…

Model pustej Ziemi wg. Raymonda Bernarda.

Nas zastanawia jednak fakt, iż nad biegunem się .... po prostu nie lata. Zdjęcie zamieszczone poniżej, a zrobione przez Apollo 11 w 1969 roku, wyraźnie pokazuje dziurę na biegunie. Późniejsze zdjęcia takiej dziury nie pokazują, ale znane są fakty retuszowania zdjęć przez NASA, więc niczego to nie dowodzi. Bieguny na mapach Google są zamazane – czemu? Wszystkie trasy lotnicze omijają biegun, choć jest to najkrótsza trasa dla wielu rejsów międzykontynentalnych.

Według oficjalnej wiedzy, na biegunach nic oprócz wody i lodu nie ma. Dlaczego więc, mimo prostej logiki, żadne linie lotnicze nie latają nad biegunami? Mówi się nawet o zakazie lotów nad biegunami. Czy alternatywne teorie o pustym wnętrzu Ziemi, mające swój rodowód już w czasach starożytnych, jak i swoich współczesnych zwolenników, mogą okazać się prawdziwe ? Temat pustej Ziemi i zamieszkałych w jej wnętrzu krain był już poruszany w mej poprzedniej książce „Galaktyczna Rodzina czyli bardzo starożytna historia ludzkości”. Nasza planeta składa się z dwóch światów, zewnętrznego i wewnętrznego, z krain rozpościerających się po obu stronach skorupy ziemskiej. Oba światy o bardzo podobnej topografii mają dwa główne naturalne wspólne połączenia na biegunach. Świat wewnętrzny także posiada oceany, kontynenty, pasma górskie, jeziora i rzeki a nad tymi terenami wisi georeaktor jądrowy, pełniący rolę wewnętrznego słońca. Oprócz krain leżących po drugiej stronie skorupy ziemskiej istnieją „Ukryte Światy” wewnątrz jego płaszcza, w rozległych naturalnych i sztucznych dziurach. Sztuczne jaskinie i miasta, są stworzone za pomocą zaawansowanej technologii, jaką posiadały dawniejsze powierzchniowe kosmiczne kolonie ziemskie. Miasta te i podziemne tunele są oświetlone światłem o zielonożółtej poświacie. Podobnież istnieje około 100 podziemnych miast połączonych w sieć Agharty a jej metropolią jest Shamballa the Lesser. Tam właśnie mieści się rząd podziemnego świata, natomiast zamknięte ekosystemy znajdujące się pod skorupą ziemską stanowią mniejsze satelitarne kolonie tego wewnętrznego kontynentu.

Dlaczego pod Ziemią?
Ziemia w bardzo odległej przeszłości doznawała poważnych geologicznych zmian, szczególnie na swojej powierzchni. Poczynając od zagłady cywilizacji Hyperbornei, poprzez zniszczenia kontynentów Lamar, Mu oraz Atlantydy, a na koniec rozerwanie firmamentu, którego następstwem była czterdziestodniowa ogólnoświatowa powódź. Szczególnie dała się we znaki Ziemi długa nuklearna wojna pomiędzy Atlantami a stronnictwem Mu oraz niszcząca siła broni w postaci użytych asteroidów, co ostatecznie przyczyniło się do zatopienia i zniszczenia tych dwóch bardzo zaawansowanych cywilizacji. Sahara, Gobi, australijskie odludzia i pustynie Stanów Zjednoczonych, to tylko kilka przykładów realizacji technologicznego barbarzyństwa i zagłady. Podziemne miasta zostały stworzone jako schrony dla ludności oraz jako bezpieczne archiwa dla świętych zapisów, nauki i technologii pielęgnowanych przez te starożytne kultury. Radiacja po wybuchach termonuklearnych oraz silne promieniowanie słoneczne po zniszczeniu wodnej ochronnej powłoki zmusiły różne populacje i rasy do ucieczki do wnętrza Ziemi i adaptacji do podziemnego ekosystemu. Po pierwszej wojnie piramidowej, napromieniowaniu terenów walk oraz zniszczeniu wodnego firmamentu, powódź zniszczyła prawie całą powierzchnię Ziemi i jej mieszkańców, póki jej wodny żywioł nie spłynął częściowo, przez wejścia na biegunach do jej wnętrza. Wewnątrz płaszcza Ziemi oraz po jego drugiej stronie doszło do porozumienia wszystkich ludzkich cywilizacji i stworzono podziemną federację państw ze wspólnym rządem, który reprezentuje, mimo niewiedzy powierzchniowych rządów, naszą planetę w Federacji Galaktycznej. Podobnież, głównymi miastami – stolicami podziemnych cywilizacji są: POSID: główny ośrodek dawnych Atlantów, zlokalizowany pod Mato Grosso – regionem Brazylii. Populacja około 1,3 miliona SHONSHE: schronienie dla kultury Ujgurskiej, dawnej koloni Mu, która zdecydowała się na zejście pod ziemię, już 50 000 lat temu, jeszcze przed powstaniem Agharty. Powodem tego była przezorność przywódców tej populacji, którzy przewidzieli uboczne skutki zastosowania broni wymierzonej przeciw olbrzymim zwierzętom, przez pewną grupę Atlantów. Wejście jest chronione przez Lamów. Populacja 750 000. RAMA: pozostałość po naziemnym mieście Rama, zlokalizowanym w Indiach blisko Jaipuru. Ewakuacja po upadku Imperium Ramy, po zakończeniu I Piramidowej Wojny. Mieszkańcy są znani jako posiadający hinduskie cechy. Populacja około 1 miliona. SHINGWA: resztka północnej migracji Ujgurów. Zlokalizowane na granicy między Mongolią a Chinami, wraz z miastem mieszczącym się pod górą Shasta w Kalifornii, Telos. TELOS: w wolnym tłumaczeniu znaczy „Kontakt z Duchem”. Legendarne miasto z okresu imperium Mu, które zostało założone pod górą Shasta na pograniczu Kalifornii i Oregonu. Telos jest także nazywane „Kryształowym Miastem”. Populacja około 1,5 miliona. Telos jest zbudowane z pięciu poziomów. Najważniejszym jest pierwszy poziom, w którym znajdują się ośrodki edukacyjne, administracyjne i gospodarcze.

W centrum wybudowano świątynię na 50 000 ludzi. Poza tym są budynki rządowe, pałac króla i królowej, lotnisko międzyplanetarne i szkoły. Na innych poziomach są rozmieszczone ośrodki przemysłowe, nawadniane ogrody i prywatne domy. Sławny badacz UFO, William Hamilton twierdzi, że spotkał się z reprezentantami Telos, którzy opisali mu znajdujące się tam zaawansowane technologie, strukturę Telos oraz ich związki z dawną cywilizacją Mu. Hamilton tak opisuje Telosian, Bonnie i jej rodzinę: „Bonnie, jej matka (Rana Mu), jej ojciec (Ra Mu), jej siostra Judy i kuzyni/ki Lorae i Matrox żyją i poruszają się w naszym społeczeństwie, regularnie powracając do Telos na odpoczynek i regenerację sił. Bonnie stwierdza, że ludzie tam używają maszyn wiertniczych żeby wiercić tunele w Ziemi. Te maszyny rozgrzewają skały do momentu żarzenia, a następnie doprowadzają do zeszklenia się, co eliminuje różnego rodzaju szalunki czy podstawy. Tubowe tunele tranzytowe używane są do komunikacji pomiędzy miastami, które istnieją w wielu podziemnych regionach naszej planety. Pociągi Tubowe są napędzane przez impulsy elektromagnetyczne i doprowadzane do prędkości do 4000km/h. Jedna z tub łączy się z miastem w dżungli Matto Grosso w Brazylii. Uprawiają hydroponiczną żywność w świetle pełno-widmowym w obsługiwanych automatycznie ogrodach. Żywność jest rozprowadzana dużymi ilościami dla półtora milionowego społeczeństwa, które rozwija się na ekonomii bezpieniężnej”. Według Dianne Robbins, która telepatycznie komunikowała się z Telosianami, są oni pozostałością po starożytnej cywilizacji Mu, którzy obrali sobie Mt Shasta za dom wkrótce po destrukcji ich kontynentu. Było ich wtedy 15 000 a ich potomkowie rozkwitli w podziemnych jaskiniach Mt Shasta do populacji liczącej dzisiaj półtora miliona, gdzie technologie psychotroniczne, włączając w to kryształy i wysoce rozwinięte zdolności mentalne Telosian są używane do podtrzymywania niezwykle zaawansowanego społeczeństwa, utrzymujące kontakty z pozaziemcami z wielu systemów gwiezdnych. Według raportów, Telosianie specjalizują się w ludzkiej długowieczności, żyjąc po 1000 lat i dłużej, oraz w uzupełnianiu harmonijnych technologii i systemów wierzeń dla ludzkości na Ziemi. Telosianie i inni ludzie mieszkający pod ziemią, starają się jak tylko mogą, ograniczyć najbardziej niszczące aspekty ludzko-pozaziemskich układów technologicznych, podczas asystowania nam w ewolucyjnym wzroście ludzkiej świadomości. Za główne aktywności Telosian, także i te na skalę globalną, można uważać pomaganie ludzkości na powierzchni w nauce naszej starożytnej ziemskiej historii, dążenie do odbudowy ludzkiej długowieczności oraz zdrowia, do zmiany niezdrowych systemów wierzeń, troszczenie się o ochronę środowiska i promowanie różnorodności biologicznej. Międzynarodowym językiem, jakim porozumiewają się podziemne cywilizacje, jest język zwany „Solara Maru”, czyli „Język Słońca”. Jest on pochodzenia pozaziemskiego i był popularny w całym naszym Układzie Słonecznym. Używa się go w sanskrytach, podobnież z niego narodził się język staro-hebrajski oraz staro-egipski. Poszczególne podziemne miasta mają własne dialekty. Jednakże, język werbalny nie ma tam takiego znaczenia jak na powierzchni Ziemi, ze względu na rozwiniętą zdolność telepatyczną podziemnych ludzkich ras. Spełnia on raczej rolę symboliczną, ze względu na przyszły

kontakt z rasami naziemnymi, na które muszą czekać wewnętrzne cywilizacje, gdyż Ziemia nie będzie mogła się dalej rozwijać bez drugiej połowy ludzkości. Oprócz nowoczesnej komunikacji, jaką jest teleportacja, mieszkańcy podziemnych miast podróżują za pomocą wind i elektromagnetycznych sani w elektronicznych kolejkach z prędkością około 5000 km na godzinę. W obliczu zbliżającej się wojny nuklearnej, kapłani intensywnie rozpoczęli budowę podziemnego miasta pod górą Shasta w celu przechowania najważniejszych informacji i ocalenia swojej cywilizacji. Wewnątrz Ziemi żyją różne rasy różniące się nie tylko kolorem skóry, ale i wzrostem. Z uwagi na kulturowe, środowiskowe i genetyczne różnice, średni wzrost mieszkańca wewnętrznego świata waha się, np. w Telos, między 2-2,2 m, a w Shamballi do prawie 3,5 m. Ale nie tylko gatunek ludzki żyje w naszych wewnętrznych miastach… Jak wiemy, po rozbiciu planety Tiamat i utworzeniu z jednej jej części, Ziemi, zachowała się pod jej powierzchnią pewna populacja Gadoidów i jakimś cudem przetrwała katastrofę. Prawdopodobnie, została im ofiarowana jakaś technologiczna pomoc ze strony Nibiruanów, aby całkowicie gatunek ten nie wyginął. Te istoty zamieszkują podziemne krainy pod powierzchnią planety, ale nie na terenach wewnętrznego świata pod promieniami nuklearnego słońca. Między innymi, tam, gdzie jest pod ziemią miasto Telos, wyżej we wnętrzu Góry Shasta, mieszkają gadoidalne Istoty. Według Andromedan, oprócz tych istot, wewnątrz naszej planety pod płaszczem skorupy ziemskiej na głębokości 100 do 200 mil [160 do 320 km] istnieją cywilizacje: 1 837 Reptilian – od bardzo dawna, przebywa także 17 ludzi z Syriusza B oraz 18.000 sklonowanych Szaraków zamieszkujących oprócz wnętrza Ziemi także część wnętrza Księżyca. Około 2 000 Szaraków mieszka we wnętrzu Phobosa, który jest jednym ze sztucznych księżyców Marsa. Wewnątrz skorupy ziemskiej urzęduje również około 141 istot z 9 różnych innych ras. Wszystkie te rasy unikają promieni słonecznych, które im szkodzą i swoją działalność na Ziemi realizują przeważnie w nocy. Według Alexa Colliera, istnieje sporo tzw. „Złych Chłopców”, którzy wyprzedzają nas technologicznie o tysiące lat. Szacuje się, że technologia Szarych wyprzedza naszą powierzchniową o 2 500 lat. Natomiast grupy Oriona, które kontrolują Szarych aż o około 3700 lat. Grupy z Syriusza B wyprzedzają nas o około 932 lat. Ale tak naprawdę nikt nie wie, jak daleko w technologicznym rozwoju są Draconianie, wiadomo tylko, że ten gatunek jest bardzo zaawansowany technologicznie… Według Andromedan, w 1950 roku powstała koncepcja zmiany roli Galaktycznej Federacji w naszym Układzie Słonecznym. Galaktyczna Federacja, nie mogąc znaleźć odpowiedniego na powierzchni Ziemi przedstawiciela – reprezentanta całej cywilizacji, ukierunkowała swoje ścisłe kontakty na grupę kulturową wywodzącą się z podziemnej ludzkiej cywilizacji, zorganizowanej pod auspicjami Agarthy czy Shamballi. Ta wyjątkowa, kontaktowa, kulturalna grupa istniejąca pod powierzchnią naszej planety, otrzymała od Galaktycznej Federacji zadanie uprawomocnienia pierwszego, wielkiego w skali, ziemskiego kontaktu zapoczątkowującego szereg dalszych. Te kontakty pierwotnie były organizowane na podłożu naukowym, a także na nadziei zrealizowania komunikacyjnych punktów umożliwiających medialnym środkom kontaktowym rozpowszechnianie wiadomości po całej Galaktyce. A więc, powierzchniowe imperia i różne państwa nieświadomie są reprezentowane przez władze Agharty, która jest jakby naszą opiekunką w drodze ewentualnego wyniesienia całej Ziemi do wyższych

poziomów wibracyjnych. Sami Aghartianie już nie mogą się dalej rozwijać bez drugiej połówki Ziemian i w ich interesie jest doprowadzenie do szczęśliwego zakończenia tego rozdziału. Mimo, że większość Ziemian żyjących na powierzchni naszego świata nie jest tego świadoma, Ziemię chroni podziemna cywilizacja Agharty, ponieważ stoi ona na znacznie wyższym poziomie niż mocarstwa zewnętrzne. Ma ona nawet prawo wyjść z podziemi i opanować zewnętrzną część globu, jeśli całej planecie zagrozi totalne zniszczenie ze strony kontynentalnych państw. To jedyna inwazja, której Galaktyczna Federacja nie może się sprzeciwić i wtrącić. Na mocy decyzji jej Rady, wszystkie cywilizacje, które samodzielnie nie potrafią odeprzeć ataku inwazyjnego, są chronione przez członków Federacji, ale tylko przed zewnętrznymi obcymi cywilizacjami. Jak wiemy, Agharta funkcjonuje od wiele dziesiątków tysięcy lat, ale jako zwarta struktura organizacyjna i państwowa dopiero od czasów końca Mu, czyli od około 25 000 lat temu. Stanowi nie tylko ośrodki wewnętrznych miast, ale także zajmuje ogromną podziemną sieć łączącą wszystkie najważniejsze kontynenty z Kapitolem, który istnieje pod czymś, co dziś nazywamy narodem Tybetu. Ta cywilizacja pozostała pod powierzchnią, w różnych enklawach wokół całej planety, współpracując wraz z Duchową Hierarchią w celu podniesienia ludzkości do wyższej świadomości. Ich celem jest powtórne połączenie się z ludźmi na powierzchni w celu zakończenia misji przynoszącej naszej planecie pełną świadomość. Teoretycznie, do królestwa Agharty można się dostać kilkoma wejściami. Znajdują się one w Mommoth Cave w Kentucky w USA, górach Kalifornii, w Brazylii, Włoszech, Himalajach, Mongolii, Indiach, także pod piramidami w Gizie, w kopalniach króla Salomona oraz na północnym i południowym biegunie. Jednak jak już wspominałem, nie wszyscy Ziemianie mogą się dostać do tego podziemnego azylu. Jak głoszą legendy, tajemnice rozwoju technologicznego dawniejszych imperiów zostały ukryte w zagadkowej Szambali, których mieszkańców nazwano Mahatmami, Białymi lub Gwiezdnymi Braćmi. Działalność tych grup w postaci przesłań czy listów do uduchowionych przedstawicieli zewnętrznego świata rozpoczęła się od października 1880 roku. Przesłania i przekazy pojawiają się nie wiadomo skąd, często za pomocą telepatycznych podpowiedzi a czasami za pomocą kontaktów fizycznych. Słynna okultystka rosyjska Helena Bławatzka, właśnie pod wpływem Białego Bractwa z podziemi napisała słynne ezoteryczne dzieła jak „Doktryna Tajemna” i inne teksty. W Wyższy Rozum tajemniczo ukrywający się na Ziemi i obdarzony mocami uwierzył nawet Hitler, który wysyłał do Tybetu a latach 1928-1945 ekspedycje. Według ezoterycznego przesłania, Białe Bractwo próbuje z różnymi skutkami kierować zrównoważonym naukowym rozwojem na Ziemi, bacząc, aby technologia nie wyprzedzała nadmiernie rozwój duchowy Ziemian. Bractwo zachowało i przeniosło z Atlantydy nieznane obecnej cywilizacji kroniki dziejów oraz technologie. Twierdzą oni, że starożytna wiedza i liczne zbiory biblioteczne przechowywane są głęboko pod ziemią w niedostępnych grotach, które chronią skarby kultury nie tylko przed kradzieżą, ale i przed naturalnymi kataklizmami. W czasie ekspedycji do Azji Środkowej jeden z uczonych Lamów powiedział, że w Lhasie pod Potalą ukryte są galerie, a pod główną świątynią siedziby mędrców tybetańskich nad podziemnym jeziorem znajduje się grota specjalnie przeznaczona dla wielkich poświęconych Lamów. Wszystkie te tajemne miejsca związane są z Szambalą. Jeżeli powstałaby jakaś możliwość zebrania wszystkich porozrzucanych informacji

dotyczących tego królestwa, wyłoniłby się z nich zadziwiający obraz, przedstawiający realnie istniejącą ostoję Wyższych Istot, dla których czas i przestrzeń nie stanowią żadnych przeszkód. Potrafią oni nawet zatrzymać chorobę i starzenie się, wykorzystując unikalną wiedzę kierując się formułą: „Miłość do wszystkiego we Wszechświecie”.

Richard Byrd – człowiek, który odwiedzał wewnętrzne światy Ziemi
Kontradmirał Richard Evelyn Byrd prawdopodobnie dwukrotnie lub trzykrotnie wleciał przez bieguny do „świata wewnętrznego” i pozostawił opis swoich przeżyć, równie zadziwiający jak relacje Olafa Jansena, które przedstawiłem w książce „Galaktyczna Rodzina, czyli bardzo starożytna historia ludzkości”. Przygoda Byrda z odkryciem wewnętrznego świata rozpoczęła się 9 maja 1926 roku, kiedy to wraz z Floydem Bennettem, na trzysilnikowym monoplanie Fokker F.VII/3m o nazwie „Josephine Ford’ z Kings Bay, przelatując nad Spitsbergenem w kierunku bieguna, ujrzał: „Nieznane znajdowało się przed nami, przez godzinę przelatywaliśmy przez niezbadane obszary o powierzchni prawie 16 tysięcy kilometrów kwadratowych i doświadczaliśmy nie dającego się z niczym porównać zadowolenia z poszukiwań nowego lądu. Czas i przestrzeń znalazły się w stanie kompletnego rozgardiaszu, gdy zbliżyliśmy się do bieguna…i tu, i tam, zamiast napierających na siebie pól lodowych, ujrzeliśmy wąski ‘kanał’ z zielonkawoniebieską wodą na tle bieli śniegu. Raz, na chwilę, pomyliłem daleką, niewyraźną, nisko wiszącą nad ziemią chmurę z górskimi szczytami odległego lądu” Co Byrd wbrew oczekiwaniom zgodnym z aktualna nauką ujrzał w okolicach bieguna, oprócz wolnej od lodu wody? Czas i przestrzeń w pełnym rozgardiaszu, czyli kompas i żyroskop wariowały, co jest zawsze oznaką, kiedy wlatuje się do wewnętrznych obszarów. Musiał zaobserwować coś niezwykłego wewnątrz podziemnego świata, bo nie wierzę, aby tak wybitny badacz i podróżnik polarny nie skorzystał z okazji by nie spenetrować nowoodkrytą krainę. W każdym bądź razie, to odkrycie zapewne przyczyniło się do nowej wyprawy, tym razem w okolice bieguna południowego. Zastanawiającym jest fakt, że nasz bohater postanowił od tej chwili, jak zobaczymy w dalszych opisach, zawzięcie badać oba biegunowe obszary jakby rzeczywiście był pewien o istnieniu w tych miejscach Ziemi wejść do jej wnętrza.

Samolot, którym Byrd rzekomo wleciał przez biegun północny.

Richard Evelen Byrd (1888-1957).

Richard Evelen Byrd, zachęcony odkryciem północnego wejścia do pustej Ziemi, wraz z Lloydem K. Grenie przynajmniej dwukrotnie przeleciał w 1929 roku nad Antarktydą, odkrywając łańcuch wysokich gór i prawdopodobnie przy okazji wlatując przez otwór bieguna południowego do wnętrza naszej planety. Fakt ten, potwierdzają dość wiarygodne relacje niektórych autentycznych świadków oglądających kroniki filmowe, których zresztą bezpośrednim narratorem był sam admirał. Kroniki te, oczywiście w tajemniczy sposób zaginęły w „niebycie”, pozostawiając po sobie jedynie ślady w postaci relacji ludzi, którzy je oglądali. Informacje o tym są zawarte w książce F. A. Gianniniego Worlds Beyond the Poles (Światy za biegunami, 1959), w których właśnie ten autor, między innymi, przytacza opis starej kroniki filmowej: „Tego roku [1929] w kinach Ameryki oglądano kronikę filmową, w której omówiono oba loty. Ukazywała ona również fotografie ‘ziemi poza biegunem południowym z jej górami, drzewami, rzekami i wielkim zwierzęciem, które zidentyfikowano jako mamuta’. Dzisiaj ta kronika zapewne już nie istnieje, choć setki osób pamięta, że ją widziało. Na własne oczy ujrzeli oni utrwalone na taśmie filmowej obrazy dowodzące, że ów nieznany, nie zaznaczony na mapach ląd, którego istnieniu obecnie się zaprzecza, naprawdę tam jest.”

Istnienie owej kroniki filmowej potwierdziła spora liczba listów od ludzi, którzy ją widzieli. Jeden z listów napisany przez panią Doroty E. Grafion z Nowego Yorku poświadcza te fakty, twierdząc, że razem ze swoją siostrą oglądała nakręcone przez Byrda kadry tego fascynującego filmu. „W sprawie: lotów admirała Byrda na biegun południowy i co zobaczył we wnętrzu Ziemi na biegunie południowym. Nikt nie wspomina filmu dokumentalnego, który Byrd nakręcił podczas tego lotu i który wyświetlano w kinach w całych Stanach Zjednoczonych wkrótce po jego powrocie do kraju. Moja siostra i ja widziałyśmy ten film w White Plains w Nowym Jorku. Sam Byrd był narratorem w tej kronice filmowej i wykrzyknął ze zdumienia, gdy zbliżył się do ciepłego jeziora otoczonego drzewami iglastymi; wśród tych drzew poruszało się jakieś duże zwierzę. Na filmie pokazano też coś, co Byrd opisał jako ‘górę węgla iskrzącą się od diamentów’.” Jeśli rzeczywiście jest to prawdziwa historia, to logicznym jej następstwem powinna być zorganizowana naukowa wyprawa. W świetle tych relacji i dokumentacji filmowej nie powinniśmy się dziwić, że hitlerowskie Niemcy w latach 1938-1939 zorganizowały taką ekspedycję na Antarktydę, nad którą protektorat objął Hermann Goering. W jej skład wchodziło 82 osoby. Większość stanowili naukowcy i specjaliści. Wyprawą kierował doświadczony polarnik kapitan Alfred Ritscher a głównym celem ekspedycji było zajęcie południowych terenów zwanej „Ziemią Królowej Maud”. Przebudowany i przystosowany do polarnego rejsu statek w hamburskiej stoczni, za kwotę ponad miliona marek niemieckich, „Schwabenland” odpłynął z Niemiec 17 grudnia 1938 roku. Po miesiącu podróży dotarł do wybrzeży Ziemi Królowej Maud na Antarktydzie. Tereny te zostały przemianowane na Nową Szwabię (Neuschwabenland) a niemieckie samoloty zrzuciły olbrzymią ilość tablic i flag hitlerowskich informujących o zajęciu tego obszaru przez III Rzeszę. Zastanawiające jest to, że do dzisiaj naukowcy w swoich opracowaniach zawężają obszar poznany przez Niemców do niewiele ponad 300 tysięcy kilometrów. Co chcą w ten sposób ukryć? A jak zareagowały na tą kolonizację Stany Zjednoczone Ameryki? Przygotowania do wielkiej operacji wojskowej na Antarktydzie przeciwko Niemcom o kryptonimie High Jumping, Stany Zjednoczone rozpoczęły tuż po zakończeniu wojny, w rok po „poddaniu” się niemieckiej łodzi podwodnej U-977 i przesłuchaniach jego załogi. Prawdopodobnie brutalne śledztwo wycisnęło z marynarzy dodatkowe informacje o bazie w Nowej Szwabii, ale zespół uderzeniowy Task Force opuścił bazy w USA dopiero 2 grudnia 1946 roku, o czym będzie mowa w dalszych rozdziałach. Dotarł do terenów Antarktydy 27 stycznia 1947 roku. Najdziwniejszym faktem w tej wyprawie jest to, że wyprawą współdowodził znany i doświadczony polarnik Richard E. Byrd. Co ciekawe, w listopadzie 1938 roku przybył on na zaproszenie Niemców do Hamburga i pomagał rekrutować personel niemieckiej wyprawy! W Operacji High Jumping miał on już stopień admirała US Navy. Dowódcą Task Force był admirał Richard H. Cruzen. Jakie miał zadanie admirał Byrd, oprócz współdowodzenia?

Pewnie pełnił funkcję jako ekspert i naoczny świadek od wewnętrznych światów na obu biegunach. Niestety, tym razem nie dane mu było wlecieć do wnętrza Ziemi… Wiadomo na pewno, że Amerykanie musieli nagle opuścić Antarktydę po kilkunastu dniach pobytu, mimo że wyprawa miała zapasy na 8 miesięcy działań. Mówiono i pisano o 4 straconych samolotach i wielu zabitych ludziach. Ich los pozostał nieznany. Oficjalnie bębniono też o wielkim „sukcesie” wyprawy. Ponieważ udaremniono zadanie dla Richarda Byrda, władze USA tuż po klęsce na Antarktydzie, szybko wydały mu potajemne zezwolenie na wyprawę o tym samym charakterze, lecz na biegun północny! Admirał Byrd powiedział w lutym 1947 roku przed swym lotem na Biegun Północny: „Chciałbym zobaczyć ten ląd poza biegunem. Ten obszar poza biegunem to centrum wielkiego nieznanego”.

Będąc już na północnych terenach Ziemi, 19 lutego 1947 roku, Admirał Richard E. Byrd opuścił główny obóz arktyczny i poleciał w kierunku bieguna. Tajemnicę tą może nam częściowo wyjaśnić jego tajemny dziennik. Ten rzekomy dziennik pokładowy, uzyskany przez Hollow Earth Society z Australii, właśnie opisuje niesamowite przeżycia dotyczące okolic bieguna północnego w 21 lat później, kiedy to wtedy wraz z Floydem Bennettem, wleciał prawdopodobnie do wnętrza Ziemi przez biegun w Arktyce. Mimo, że oryginalny dziennik pokładowy Byrda oraz jego luźne zapiski zostały zarekwirowane przez US Naval Intalligence Bureau w Waszyngtonie i utajnione przed opinią publiczną, ukazały się po jego śmierci wyjątki z tego rzekomego pamiętnika. Zdobył je Alec MacLellan, autor książki „Tajemnica pustej Ziemi”, aby po prawie półwiecznej przerwie udostępnić ich zawartość. A oto wybrane fragmenty tego dziennika: Dziennik lotu – Camp Arctic, 19 lutego 1947 W dole olbrzymia przestrzeń śniegu i lodu. Zauważyłem żółtawe zabarwienie. Tworzy ono linearne wzory. Zmieniam kurs dla lepszego zbadania tych kolorowych wzorów. Jest też czerwonopurpurowy kolor. Dwukrotnie okrążam ten obszar i wracam do poprzedniej pozycji wskazanej przez kompas. Znowu spraw-

dzam pozycję komunikując się z bazą. Przekazuję informacje o dziwnym zabarwieniu w lodzie i śniegu w dole (…) Kompas magnetyczny i żyrokompas zaczynają wirować i kołysać się jak oszalałe. Nie możemy kierować się wskazaniami instrumentów. Ustalam pozycję według kompasu słonecznego, ale wszystko wydaje się w porządku. Stery zdają się reagować powoli, jakby niemrawo. Nic jednak nie wskazuje na oblodzenie (…) W oddali widzę coś, co wygląda na góry. Minęło dwadzieścia dziewięć minut lotu odkąd po raz pierwszy je zobaczyłem; nie, to nie złudzenie. To niewielki łańcuch górski, którego nigdy dotąd nie widziałem. Zniżam lot do 983 metrów (…) Znowu napotykamy silną turbulencję. Przelatujemy nad nieznanymi górami nadal kierując się ku północy, o ile można to potwierdzić. Za górami dostrzegam coś podobnego do małej rzeki. To dolina, przez którą przepływa mała rzeka. Tutaj nie powinno być zielonej doliny. Tak, naprawdę jest tu coś nienaturalnego i nie w porządku (…) Powinniśmy lecieć nad śniegiem i lodem. Z lewej burty widać wielkie lasy porastające zbocze góry. Instrumenty nadal wariują. Żyroskop oscyluje tam i z powrotem (…) Zmieniam wysokość na 466 metrów i wykonuję ostry skręt w lewo, żeby lepiej się przyjrzeć dolinie w dole. Jest zielona albo od mchów, albo od niskiej, gęsto rosnącej trawy. Światło w tym miejscu wydaje się inne niż zwykle. Już nie widzę słońca (…) Jeszcze raz skręcamy w lewo i dostrzegamy w dole jakieś duże zwierzę. Wygląda jak słoń. Nie, bardziej przypomina mamuta. To niewiarygodne, ale ono tam jest. Zniżam samolot do 333 metrów i biorę lornetkę, by lepiej przyjrzeć się zwierzęciu – rzeczywiście podobne jest do mamuta. Melduję o tym do obozu-bazy (…) Napotykamy więcej falistych zielonych wzgórz. Zewnątrz termometr wskazuje 41 stopni Celsjusza. Kontynuujemy lot w tym samym kierunku. Instrumenty nawigacyjne wydają się teraz działać normalnie. Zaintrygowało mnie ich dziwne zachowanie. Próbuję skontaktować się z obozem-bazą. Radiostacja nie funkcjonuje. Okolica jest bardziej równa niż normalnie, jeśli mogę tu użyć tego słowa. Z przodu widzimy coś, co wygląda jak domy. To niemożliwe! Samolot wydaje się lekki i dziwnie elastyczny. Stery nie działają (…) Znowu szarpnąłem stery. Nie zareagowały. Silniki naszego samolotu wyłączyły się i rozpoczyna się podchodzenie do lądowania. Zniżamy się powoli i lądujemy tylko z lekkim podskokiem. Pospiesznie dokonuję ostatniego zapisu w dzienniku lotu. Nie wiem, co się teraz stanie (…) I tu wystąpiła ciekawa reakcja zwolenników teorii pustej Ziemi! Relacja Byrda opisująca mamuta i zielone łąki została przez nich zaakceptowana bez oporu. Natomiast następne części jego dziennika opisujące dalszy ciąg tej przygody, zachwiały wiarygodnością autora jako polarnego badacza, ze względu na jeszcze dziwniejsze jego spostrzeżenia. Otóż, kontradmirał spotkał wysokich blondynów typu aryjskiego, mówiących dobrą angielszczyzną z lekkim skandynawskim lub niemieckim akcentem i witających go słowami:

„Admirale, witaj w naszej krainie – jesteś tu bezpieczny… …Pozwoliliśmy ci tu zejść, ponieważ jesteś szlachetnym i dobrze znanym czlowiekiem w Świecie Zewnętrznym, admirale... znajdujesz się w Królestwie Arianni, Wewnętrznym Świecie Ziemi... Admirale, powiem ci, dlaczego zostałeś tutaj wezwany. Nasze zainteresowanie wami rozpoczęło się tuż zaraz po eksplodowaniu pierwszej bomby atomowej nad Hiroszimą i Nagasaki w Japonii. Był to ten alarmujący czas, kiedy wysłaliśmy nasze maszyny latające, Flugelrads na powierzchnię, żeby sprawdzić, czego dokonała wasza rasa... Widzisz, nigdy wcześniej nie interweniowaliśmy w wasze wojny i barbarzyństwo, ale teraz musimy. Nauczyliście się majstrować z pewną mocą, która nie jest dla człowieka, chodzi o energię atomową. Nasi posłańcy dostarczyli już wiadomości do mocarstw w waszym świecie, ale jak dotąd nie odniosły one żadnego skutku. Teraz ty zostałeś wybrany, żeby być świadkiem tego, że nasz świat tutaj istnieje. Widzi pan, admirale, nasza kultura i nauka jest tysiące lat poza waszą rasą.” Niezwykle „humanitarna” troska Królestwa Arianni o bezpieczeństwo Ziemian wydaje się być trochę nieszczera, biorąc pod uwagę podejrzaną współpracę z Niemcami hitlerowskimi no i prawdopodobne zagrożenie ze strony Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Dalsza relacja admirała jest jeszcze bardziej niesamowita… Byrd opisuje podróż w niezwykłym pojeździe w kształcie dysku, ze znakami podobnymi do swastyki, którym oblatywano go po wewnętrznym świecie. Między innymi zwiedził „świecące miasto, które wydawało się zbudowane z kryształu”. Badacze, znający opowieści o „Projekcie Chronos” i o „Nowej Szwabi” w latach 1938-1939, dobrze znali tajemnice o nazistach oraz ich związkach z ukrytymi bazami na biegunie południowym. Natomiast mało jest znany fakt, że Byrd w listopadzie 1938 roku przybył na zaproszenie Niemców do Hamburga i pomagał rekrutować personel niemieckiej wyprawy polarnej! Dlatego też sądzono, że ten niezłomny badacz polarnych biegunów wykorzystuje te powiązania z Niemcami w swoich dziennikach dla rozgłosu. Nie mieli wszakże pojęcia, że Byrd wiedział o tajemniczej podziemnej ludzkiej populacji na północy i brał później udział w akcji wojskowej USA na Antarktydzie. A zapis z 11 marca 1947, który wydaje się być dziełem Byrda, dobrze uwiarygodnia tą relację, ze względu na autentyczną atmosferę tajności, jaką narzucają w takich wypadkach instytucje rządowe w celu ukrycia prawdy przed ogółem. „Właśnie złożyłem sprawozdanie i przekazałem mój dziennik pokładowy. Zatrzymano mnie na kilka godzin i przesłuchuje mnie zespół złożony z wojskowych i lekarzy. To była ciężka próba. Znalazłem się pod ścisłą kontrolą Federalnego Biura Śledczego. Rozkazano mi milczeć o wszystkim, co zobaczyłem. To niewiarygodne! Przypomniano mi, że jestem żołnierzem i że muszę słuchać rozkazów.” Mimo prób FBI uczynienia z Byrda człowieka niepoczytalnego, w 1955 roku admirał za zgodą władz USA, powrócił na biegun południowy, aby kontynuować według oficjalnego komunikatu prasowego, tzw. „opracowanie map tego regionu” [sic!]. Mimo zakazu ujawniania szczegółów tej naukowej wyprawy oświadczył prasie:

„To jest najważniejsza ekspedycja w historii świata”. Ale prawdziwą sensacją, ukrytą w oficjalnym komunikacie czynników rządowych, było wydrukowane 14 stycznia 1956 roku w wielu gazetach amerykańskich i światowych, stwierdzenie: „13 stycznia członkowie ekspedycji amerykańskiej przelecieli 4 344 kilometry z bazy na McMurdo Sound, która oddalona jest od bieguna południowego o 643 kilometry, i dotarli do obszaru rozciągającego się na 3 700 kilometrów poza biegun południowy”. Myślę, że ten, kto wydał takie oświadczenie zarobił za swoją nieostrożność i głupotę, od swoich zwierzchników, na potężnego kopniaka. Antarktyda, jak wiemy, jest potężną lodową wyspą otoczoną zewsząd wodą i nie ma sposobu przebyć 3 700 kilometrów bez przelotu nad oceanem. Nawet mało spostrzegawczy czytelnik w końcu zauważy, że w komunikacie jest podany nadmiar nieznanego lądu, który w kontekście przygód Byrda, może się znajdować tylko we wnętrzu Pustej Ziemi. Tym bardziej, że po powrocie z bieguna południowego wyrwało mu się dla prasy oświadczenie, że ostatnia ekspedycja: „…odkryła nowe, wielkie, terytorium…” Dodając o nim enigmatycznie jako o: „…zaczarowanym kontynencie w niebie, krainie wiecznej tajemnicy”. Pod koniec swego życia, nie mogąc doczekać się ujawnienia rezultatu tej niby wielkiej wyprawy naukowej, rozgoryczony stwierdza: „24 grudnia 1956. Ostatnie kilka lat od 1947 roku nie było dla mnie tak pomyślne. To ostatni zapis w tym szczególnym pamiętniku. Kończąc, muszę stwierdzić, że dotrzymałem słowa i dochowałem tajemnicy przez te wszystkie lata zgodnie z rozkazami. Było to całkowicie sprzeczne z moimi wartościami i zasadami moralnymi. Teraz wydaje mi się, że wyczuwam nadejście długiej nocy i że tajemnica ta nie umrze wraz ze mną, ale zatriumfuje, jak zawsze triumfuje prawda. To jest jedyna nadzieja dla ludzkości. Widziałem to i podniosło mnie na duchu i uczyniło mnie wolnym. Zadośćuczyniłem moim obowiązkom wobec monstrualnego kompleksu militarno-przemysłowego. Teraz długa noc Arktyki dobiega końca, jasne słońce prawdy znów zaświeci i ci, którzy służą ciemności, poniosą klęskę. Albowiem widziałem kraj poza biegunami, centrum Wielkiego Nieznanego.” Czy oprócz Kontradmirała Byrda i żeglarza Olafa Jansena, był jeszcze ktoś, kto przedostał się przez którąś z dwóch biegunowych dziur? Jest relacja z 25 lutego 1992 roku, wydrukowana w artykule „The National Enquirer”, opowiadająca o międzynarodowej wyprawie, którą dowodził duński uczo●

ny i podróżnik, Edmund Bork. Otóż, znalazł on szeroką na 2252,6 kilometra dziurę w okolicach bieguna północnego, którą najpierw przed wyprawą, przeanalizował na podstawie kontrowersyjnego satelitarnego zdjęcia ESSA – 7. A tak Edmund Bork zrelacjonował tę sensację gazecie:

„Na biegunie północnym jest dziura, która prowadzi do tropikalnego raju znajdującego się w środku Ziemi. Ma on własne słońce, płytkie, ciepłe morza i bujną, tropikalną roślinność. Co więcej, tamtejszy kontynent zamieszkuje wysoko zaawansowana i bardzo pokojowo nastawiona ludzka rasa. Normalnie nie widać tej dziury z powietrza z powodu grubej powłoki chmur nad biegunem północnym. Jest niewidoczna również, dlatego, że mieszkańcy Pustej Ziemi zasłaniają ją elektronicznymi ‘kurtynami świetlnymi’. Kurtyny te dają złudzenie wielkich, zaśnieżonych pół lodowych dzięki poddaniu manipulacji holograficznej śniegu i lodu otaczającego dziurę na biegunie. Ponieważ jest ona tak duża, ma bardzo mały spadek i dlatego polarnicy nawet nie zdają sobie sprawy, że wchodzą do innego świata.” I jeszcze dodatkowa uwaga „National Enquire”: „Niektórzy ludzie twierdzą, że weszli do dziury na biegunie północnym. Jest wśród nich William Shavers, amerykański pilot wojskowy, który rozbił się na biegunie północnym podczas II wojny światowej. W roku 1956 pewne wędrowne eskimoskie plemię również powiedziało kanadyjskiemu reporterowi, że znalazło ‘zieloną krainę na szczycie świata’.” Jeszcze parę lat temu, powyższe rewelacje uznałbym za niewiarygodne, opisane przez ludzi poszukujących wrażeń za pomocą zmyślonych historii. Przekonałem się jednak, że nawet najmniej prawdopodobne relacje, ukazywane w prasie lub w książ●

kach, przez badaczy i poszukiwaczy rzeczywistych śladów naszej zafałszowanej historii, mimo akcji wyśmiewania się i drwin, po latach okazywały się prawdziwe. Natomiast oficjalne wyjaśnienia sensacyjnych odkryć czy przekazów najczęściej były ordynarną manipulacją i przekrętem. Biorąc to pod uwagę, mimo pewnych sceptycznych opinii, postanowiłem domniemany dziennik Admirała Byrda przedstawić w całości, aby czytelnik sam sobie wyrobił opinię, czy warto ten zapis potraktować na serio. Zapraszam do przestudiowania tej odtajnionej historii dotyczącej odkrycia podziemnej cywilizacji, która najprawdopodobniej miała powiązania z hitlerowskimi Niemcami i II Wojną Światową.

Tajemny dziennik Admirała Byrda
Czy na Biegunie Północnym istnieją wejścia do tajnych baz? Jeżeli tajemny dziennik Admirała Byrda jest autentyczny, to jedno z wejść do podziemnego świata jest na 141 stopniu długości geograficznej wschodniej i 84,4 stopniu szerokości geograficznej północnej. (luty-marzec 1947 r.) Przelot badawczy nad Biegunem Północnym (Wewnętrzna Ziemia – mój tajemny dziennik). Dziennik ten pisać muszę w tajemnicy i skrytości. Dotyczy on mego przelotu nad Arktyką w dniu dziewiętnastego lutego tysiąc dziewięćset czterdziestego siódmego roku. Przychodzi taki czas, gdy człowieczy racjonalizm przestaje cokolwiek znaczyć i kiedy zaakceptować trzeba nieuniknioną Prawdę! Gdy piszę te słowa, nie wolno mi ujawniać nikomu poniższej dokumentacji… być może nie ujrzy ona nigdy światła dnia i nie pozna go opinia publiczna, muszę jednak spełnić swój obowiązek i wszystko zanotować, aby wszyscy mogli to pewnego dnia przeczytać. W świecie pełnym zachłanności i wyzysku przez niektórych ludzi nie można powstrzymywać tego, co stanowi prawdę. DZIENNIK POKŁADOWY: LOT Z BAZY NAD ARKTYKĘ, 19/02/1947 R. Godzina 06:00 – Zakończono wszystkie przygotowania do naszego lotu na północ i startujemy z pełnymi zbiornikami paliwa o 06:10. Godzina 06:20 – Mieszanka paliwa w prawym silniku zdaje się zbyt bogata, dokonano poprawek i oba silniki Pratt & Whittney pracują równo. Godzina 07:30 – Kontakt radiowy z bazą. Wszystko w porządku, odbiór normalny. Godzina 07:40 – Zauważono niewielki wyciek oleju w prawym silniku, jednakże wskaźnik ciśnienia oleju zdaje się pracować normalnie. Godzina 08:00 – Niewielka turbulencja z kierunku wschodniego na wysokości 2321 stóp [ok. 705 metrów – przyp. tłumacza], skorygowałem do 1700 stóp

[ok. 515 metrów – przyp. tłumacza], turbulencji nie stwierdza się, lecz wzmaga się tylny wiatr, dokonałem więc niewielkich poprawek w ustawieniu dławika i samolot sprawuje się świetnie. Godzina 08:15 – Kontakt radiowy z bazą, sytuacja w normie. Godzina 08:30 – Ponownie pojawiły się turbulencje, zwiększam wysokość do 2900 stóp [ok. 885 metrów – przyp. tłumacza] i znów doskonałe warunki lotu. Godzina 09:10 – Pod nami wielkie połacie lodu i śniegu, zauważam plamy o żółtawym zabarwieniu, które rozciągają się liniowo. Zmieniam kierunek lotu w celu dokładniejszego przyjrzenia się tym kolorowym wzorom, zauważam także barwę czerwonawą czy liliową. Robię dwa pełne okrążenia nad tym rejonem i powracam do kierunku wyznaczonego przez kompas. Ustalam ponownie położenie z bazą i przekazuję informację o zabarwieniu lodu i śniegu poniżej. Godzina 09:10 – Zarówno kompas magnetyczny, jak i żyrokompas zaczynają wirować i drgać, nie jesteśmy w stanie utrzymać kierunku opierając się na wskazaniach przyrządów. Orientujemy się według kompasu słonecznego, ale wszystko zdaje się być w porządku. Przyrządy najwyraźniej reagują powolnie i z opóźnieniem, ale nic nie wskazuje na oblodzenie! Godzina 09:15 – W pewnej odległości dostrzegam coś, co chyba jest górami. Godzina 09:49 – Upłynęło 29 minut lotu od pierwszej obserwacji gór i nie jest to złudzenie. Są to góry, składające się z niewielkiego łańcucha, których nigdy wcześniej nie widziałem! Godzina 09:55 – Zmiana wysokości do 2950 stóp [około 900 metrów – przyp. tłumacza]. Znów doświadczamy silnych turbulencji. Godzina 10:00 – Przecinamy niewielki łańcuch górski i – o ile jesteśmy w stanie stwierdzić – nadal lecimy na północ. Za górami znajduje się najwyraźniej dolina z niewielką rzeką czy też strumieniem, płynącym w jej środkowej części. Pod nami nie powinno być żadnej zielonej doliny! Coś tu jest z pewnością nie tak i dzieje się tu coś bardzo dziwnego! Powinniśmy znajdować się nad lodem i śniegiem! Z lewej burty widać olbrzymie lasy, porastające górskie zbocza. Nasze instrumenty nawigacyjne wciąż wirują, żyroskop waha się w przód i w tył! Godzina 10:05 – Zmniejszam wysokość do 1400 stóp [około 425 metrów – przyp. tłumacza] i wykonuję ostry skręt w lewo, aby lepiej przyjrzeć się dolinie pod nami. Jest zielona i porośnięta mchami lub gęsto zbitą trawą. Światło wydaje się tu inne. Nie widzę już słońca. Jeszcze raz skręcamy w lewo i zauważamy pod nami coś, co chyba jest jakimś zwierzęciem. Zdaje się, że to słoń! NIE!!! Bardziej przypomina mamuta! To niewiarygodne! A jednak, jest tu! Zmniejszam wysokość do 1000 stóp [około 305 metrów – przyp. tłumacza] i biorę lornetkę, aby lepiej przyjrzeć się zwierzęciu. Potwierdzam – to zwierzę z pewnością podobne jest do mamuta! Składam raport do bazy. Godzina 10:30 – Napotykamy coraz więcej wzgórz o zielonych zboczach. Miernik zewnętrznej temperatury wskazuje 74 stopnie Fahrenheita [około 23 stopni Celsjusza – przyp. tłumacza]! Lecimy dalej zgodnie z wyznaczonym kierunkiem. Przyrządy nawigacyjne zdają się teraz pracować normalnie. Zadziwia mnie ich zachowanie. Próbuję połączyć się z bazą. Radio nie działa!

Godzina 11:30 – Krajobraz pod nami jest bardziej płaski i zwyczajny (jeśli wolno mi tak powiedzieć). Przed nami dostrzegamy coś, co wygląda jak miasto!!!! To niemożliwe! Samolot zdaje się lekko płynąć. Przyrządy przestały działać!! Mój BOŻE!!! Po obu stronach samolotu widzimy dziwne pojazdy. Gwałtownie się zbliżają! Mają kształt dysku i błyszczą. Są teraz wystarczająco blisko, by dostrzec znajdujące się na nich znaki. To rodzaj swastyki!!! To fantastyczne. Gdzież jesteśmy?! Co się stało? Znów ciągnę za manetki. Nie reagują!!!! Schwytała nas jakaś niewidzialna siła! Godzina 11:35 – Nasze radio trzeszczy i słyszymy głos, mówiący po angielsku z niewielkim akcentem nordyckim lub germańskim! Wiadomość brzmi: „Witamy, panie Admirale, w naszym królestwie. Sprowadzimy pana na ziemię za dokładnie siedem minut! Proszę się odprężyć, jest pan w dobrych rękach”. Zauważam, że silniki naszego samolotu przestały pracować! Samolot znajduje się pod jakąś przemożną kontrolą i sam skręca. Przyrządy kontrolne są bezużyteczne. Godzina 11:40 – Otrzymujemy kolejną wiadomość radiową. Rozpoczynamy właśnie podchodzenie do lądowania i za chwilę samolot leciutko się chwieje i rozpoczyna zejście, jakby schwytany w jakąś wielką windę! Ruch w dół jest niemal niezauważalny, a dotknięciu ziemi towarzyszy zaledwie maleńki wstrząs! Godzina 11:45 – Dokonuję ostatniego, pospiesznego wpisu do dziennika pokładowego. Ku naszemu samolotowi zbliża się pieszo kilku mężczyzn. Są wysocy i mają blond włosy. W oddali widać wielkie, błyszczące miasto, pulsujące wszystkimi kolorami tęczy. Nie wiem, co się teraz zdarzy, ale nie widzę, by przybysze mieli ze sobą jakąś broń. Słyszę, jak jakiś głos woła mnie po nazwisku i każe otworzyć drzwi do luku bagażowego. Tak też robię.
KONIEC WPISU

Od tego miejsca wszystkie kolejne wydarzenia spisuję z pamięci. Wszystko to wymyka się wyobraźni i zdawać by się mogło szaleństwem, gdyby nie wydarzyło się naprawdę. Zabierają operatora radia i mnie z samolotu i szykują serdeczne powitanie. Stajemy na przypominającym platformę pojeździe bez kół! Z wielką prędkością przenosi nas ku błyszczącemu miastu. Gdy się zbliżamy widzę, że zdaje się być zrobione z krystalicznego materiału. Wkrótce przybywamy do dużej budowli, jakiej nigdy wcześniej nie widziałem. Wyglądało, jakby właśnie zeszło z deski kreślarskiej Franka Lloyda Wrighta [Frank Lloyd Wright – jeden z najwybitniejszych amerykańskich architektów, propagujący idee organicznej (a więc pozostającej w zgodzie z przyrodą) architektury, organicznej edukacji oraz zachowania środowiska naturalnego – przyp. tłum.], albo raczej pochodziło ze sceny w filmie o Bucku Rogersie [Pułkownik Buck Roger – bohater znanego w USA serialu science-fiction, którego akcja toczy się w XXV wieku – przyp. tłum.] !! Podają nam jakiś ciepły napój, którego smaku nie daje się porównać do niczego, co kiedykolwiek w życiu kosztowałem. Jest wyborny. Po mniej więcej dziesięciu minutach dwóch z naszych gospodarzy przyszło do naszych pokojów i powiedziało, że mam im towarzyszyć. Nie mam wyboru i muszę ich słuchać. Zostawiam swego radiooperatora; przechodzimy kawałek i wchodzimy do czegoś, co przypomina windę. Przez jakiś czas zjeżdżamy w dół, maszyna zatrzymuje się, a drzwi cichutko podnoszą się w górę! Idziemy następnie długim korytarzem, rozświetlonym różowej barwy światłem, które zdaje się emanować z samych ścian! Jedna z istot każe się nam

zatrzymać przed wielkimi drzwiami. Nad drzwiami znajduje się inskrypcja, której nie potrafię odczytać. Wielkie drzwi bezgłośnie się otwierają i zostaję poproszony o wejście. Jeden z mych gospodarzy mówi: „Nie bój się, Admirale, będziesz miał audiencję u Mistrza…”. Wchodzę do środka, a moje oczy muszą przywyknąć do przepięknych barw, które wydają się wypełniać cały pokój. Potem zaczynam dostrzegać otoczenie. Me oczy przywitał najpiękniejszy widok w całym mym życiu. W istocie jest on zbyt piękny i cudowny, bym potrafił go opisać. Jest wspaniały i delikatny. Nie sądzę, by w jakimkolwiek ludzkim języku istniało wyrażenie, które potrafiłoby oddać go wiernie ze szczegółami! Moje myśli przerywa serdeczny, ciepły, głęboki i melodyjny głos: „Serdecznie witam w naszym królestwie, Admirale”. Zauważam mężczyznę o delikatnych rysach, na którego twarzy lata odcisnęły już swe piętno. Siedzi przy długim stole. Pokazuje, bym usiadł na jednym z krzeseł. Potem łączy razem koniuszki palców u rąk i uśmiecha się. Znów łagodnie przemawia, mówiąc co następuje. „Admirale, pozwoliliśmy panu wlecieć tu, gdyż ma pan szlachetny charakter i jest pan dobrze znany w Świecie na Powierzchni”. „W Świecie na Powierzchni”, wykrztuszam, niemal się dławiąc. „Tak”, odpowiada Mistrz z uśmiechem, „jest pan w domenie Arian, w Wewnętrznym Świecie. Nie opóźnimy znacznie pańskiej misji i zostanie panu przydzielona eskorta, która odprowadzi pana z powrotem na powierzchnię i jeszcze jakiś odcinek. Teraz jednak, Admirale, powiem panu, czemu został pan tu wezwany. Nasze zainteresowanie wami zaczęło się w dniu, gdy wasza rasa dokonała eksplozji pierwszych bomb atomowych nad Hiroszimą i Nagasaki w Japonii. To właśnie w tym pełnym niepokoju czasie wysłaliśmy do świata powierzchniowego nasze latające maszyny, „Flugelrady”, aby sprawdzić, co zrobiła wasza rasa. Oczywiście to już historia, Admirale, muszę jednak mówić dalej. Widzi pan, nigdy wcześniej nie mieszaliśmy się do wojen toczonych przez waszą rasę, do waszego barbarzyństwa, teraz jednak musimy, albowiem nauczyliście się igrać z pewną energią, która nie jest przeznaczona dla ludzi, a mianowicie z energią atomową. Nasi emisariusze dostarczyli już odpowiednie przekazy waszym władcom, lecz ci ostatni nie słuchają. Teraz został wybrany pan, by świadczyć, że nasz świat istnieje naprawdę. Widzi pan, Admirale, nasza Kultura i Nauka o wiele tysięcy lat wyprzedzają waszą”. Przerwałem: Lecz co to ma wspólnego ze mną, Panie”? Oczy Mistrza zdawały się przenikać do głębi mój umysł, a kiedy już przyjrzał mi się dobrze, po kilku chwilach odparł:

„Wasza rasa osiągnęła już punkt bez wyjścia, albowiem są wśród was tacy, którzy raczej zniszczą cały wasz świat, niż zrzekną się swej władzy, którą, jak sądzą, posiadają…”. Przytaknąłem, a Mistrz kontynuował: „W roku 1945 i później, próbowaliśmy skontaktować się z waszą rasą, lecz nasze wysiłki spotkały się z wrogością, a do naszych Flugelradów strzelano. Tak, ścigały je nawet wściekle i zaciekle wasze myśliwce. Teraz, więc mówię ci, synu, nad wasz świat nadciąga wielka burza, czarny gniew, który nie przeminie przez wiele lat. Nie znajdziecie odpowiedzi w waszej broni, nie da wam bezpieczeństwa wasza nauka. Może szaleć, aż zdeptany zostanie każdy kwiat waszej kultury, aż wszystkie ludzkie rzeczy zostaną zrównane w wielkim chaosie. Wasza ostatnia wojna stanowiła jedynie preludium do tego, co przydarzy się waszej rasie. My, tutaj, widzimy to coraz wyraźniej z każdą godziną… czyżbyś uważał, że się mylę?” „Nie”, odpowiadam, „to już się kiedyś zdarzyło, nadeszła epoka ciemności i trwała przez ponad pięćset lat”. „Tak, mój synu”, odparł Mistrz, „epoka ciemności, która nadejdzie dla waszej rasy spowije Ziemię niczym całun, wierzę jednak, że niektórzy z was przeżyją burzę, nic innego nie jestem w stanie powiedzieć. Widzimy, jak w odległej przyszłości z ruin waszego świata powstaje nowy, szukający swych zagubionych, legendarnych skarbów, a one tu będą, mój synu, bezpieczne pod naszą opieką. Gdy nadejdzie ten czas, znów się zjawimy, by dopomóc wam w odrodzeniu waszej kultury i rasy. Być może do tej chwili nauczycie się już czegoś o bezsensie wojny i jej skutków… a wówczas część z waszej kultury i nauki zostanie wam przywrócona, by wasza rasa mogła zacząć od początku. A ty, mój synu, masz powrócić do Świata na Powierzchni, by przekazać tę wiadomość…”. Tymi słowami nasze spotkanie się najwyraźniej zakończyło. Stałem tam przez chwilę, niczym we śnie… a jednak wiedziałem przecież, że to się dzieje naprawdę i z jakiegoś powodu lekko się skłoniłem, albo z szacunku, albo z poniżenia, nie jestem pewien. Nagle zdałem sobie sprawę, że dwóch wspaniale wyglądających gospodarzy, którzy mnie tu przyprowadzili, znów znajduje się po moich obu bokach. „Tędy, Admirale, tędy”, wskazał kierunek jeden. Odwróciłem się jeszcze zanim wyszedłem i spojrzałem po raz ostatni na Mistrza. Na jego delikatnej, starej twarzy zastygł łagodny uśmiech. „Żegnaj, mój synu”, powiedział, po czym na znak pokoju wzniósł piękną, szczupłą dłoń. Nasze spotkanie naprawdę dobiegło końca.

Wyszliśmy szybko przez olbrzymie drzwi z komnaty Mistrza i raz jeszcze wsiedliśmy do windy. Drzwi bezgłośnie zasunęły się ku dołowi i zaczęliśmy się wznosić. Jeden z mych gospodarzy znów przemówił: „Musimy się pospieszyć, Admirale, albowiem Mistrz nie chce już opóźniać pańskiej misji i musi pan powrócić do swej rasy z jego przekazem”. Nie odezwałem się. Wszystko to ledwie mieściło się w głowie, a gdy się zatrzymaliśmy, moje myśli znów zostały przerwane. Wszedłem do pomieszczenia i znów byłem razem ze swym radiooperatorem. Na jego twarzy malował się grymas niepokoju. Zbliżając się powiedziałem: „Wszystko w porządku, Howie, wszystko w porządku”. Dwie istoty ponagliły nas, byśmy weszli na platformę, co też uczyniliśmy, i wkrótce znaleźliśmy się przy samolocie. Silniki chodziły na jałowym biegu i natychmiast wsiedliśmy. Wydawało się, że wokół panuje teraz atmosfera wielkiego pośpiechu. Po zamknięciu luku bagażowego owa nieznana siła natychmiast uniosła samolot, aż osiągnęliśmy wysokość 2700 stóp [około 820 metrów – przyp. tłumacza]. Przez jakiś czas leciały obok nas dwa z owych pojazdów, eskortujące nas w drodze powrotnej. Muszę tu nadmienić, że wskaźnik prędkości nie dawał żadnego odczytu, a jednak poruszaliśmy się w zawrotnym tempie. Godzina 02:15 – Daje się słyszeć przez radio komunikat: „Zostawiamy tu pana, Admirale, pańska aparatura już działa. Auf Wiedersehen”!!!! Przez chwilę patrzyliśmy, jak flugelrady znikają na tle bladobłękitnego nieba. Nagle zdało się, jakby cały samolot spadł raptownie w dół. Trwało to tylko maleńką chwilę i szybko odzyskaliśmy nad nim kontrolę. Przez jakiś czas nie rozmawiamy, każdy z nas ma swoje myśli… CIĄG DALSZY WPISÓW W DZIENNIKU POKŁADOWYM: Godzina 02:20 – Znów znajdujemy się nad wielkimi połaciami lodu i śniegu, o około 27 minut drogi od bazy. Wysyłamy im wiadomość radiową, odpowiadają. Składamy sprawozdanie, że wszystko jest w normie… w normie. Baza wyraża ulgę, że udało nam się odzyskać kontakt. Godzina 03:00 – Lądujemy gładko w bazie. Mam misję…
KONIEC WPISÓW W DZIENNIKU POKŁADOWYM

11 marca 1947 roku. Właśnie skończyłem spotkanie sztabowe w Pentagonie. W pełni opisałem swe odkrycie oraz przekazałem wiadomość od Mistrza. Wszystko zostało dokładnie spisane. Doradzono Prezydentowi. Zatrzymano mnie

na kilka godzin (dokładnie mówiąc, na sześć godzin i trzydzieści dziewięć minut). Przesłuchanie celowo przeprowadzają przedstawiciele Najwyższych Sił Bezpieczeństwa oraz personel medyczny. Cóż za próba!!!! Podlegam procedurom najwyższego bezpieczeństwa zgodnie z przepisami bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych Ameryki. Otrzymuję ROZKAZ MILCZENIA ODNOŚNIE WSZYSTKIEGO, CZEGO SIĘ DOWIEDZIAŁEM, W IMIENIU LUDZKOŚCI!!!! Niewiarygodne! Zostaję pouczony, że jestem wojskowym i muszę słuchać rozkazów. 30/12/56: OSTATNI WPIS: Lata, które upłynęły od roku 1947 nie były dla mnie łaskawe… Dokonuję właśnie ostatniego wpisu w tym szczególnym dzienniku. Aby zamknąć sprawę stwierdzam, że przez wszystkie te lata wiernie dotrzymywałem swej obietnicy utrzymania wszystkiego w tajemnicy. Stało to w całkowitej sprzeczności z wartościami moralnymi, jakie wyznaję. Teraz jednak czuję, że nadciąga długa noc, a ta tajemnica nie umrze wraz ze mną, lecz, jak każda prawda, zatriumfuje, tak właśnie będzie. Być może jest to jedyna nadzieja dla ludzkości. Widziałem prawdę, a to podniosło mnie na duchu i wyzwoliło mnie! Spełniłem swój obowiązek wobec monstrualnego kompleksu militarno-przemysłowego. Teraz zaczyna nadciągać długa noc, lecz to nie będzie koniec. Tak jak kończy się długa arktyczna noc, znów wzejdzie błyszczące słońce Prawdy… a ci, którzy są z ciemności wejdą w jego Światło… GDYŻ WIDZIAŁEM TĘ KRAINĘ ZA BIEGUNEM, OWO CENTRUM WIELKIEGO NIEZNANEGO. Admirał Richard E. Byrd Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych 24 grudnia 1956 rok Pozdrawiam
Źródło: „OPERACJA ZIEMIA” Sir Brinsley le Poer-Trench

Jak widzimy, sami musimy zająć stanowisko wobec tej relacji i odpowiedzieć sobie na pytanie – czy dziennik admirała Byrda jest autentyczny? Niestety, chcąc pozyskać wiedzę na temat pustej Ziemi i domniemanych wewnętrznych krain, musimy przeanalizować różne źródła, nie zajmując od razu sceptycznej pozycji, która niszczy zdolność bezstronnego rozumowania oraz intuicyjnej oceny… Co może się przydarzyć w przypadku odrzucenia na pierwszy rzut oka niewiarygodnych hipotez, mogą zilustrować nam następujące, autentyczne historyczne wypowiedzi znanych i cenionych ludzi: „Okaże się, iż promienie roentgena są szachrajstwem i że radio nie ma przyszłości”. Lord Kelvin, brytyjski fizyk, koniec XIX wieku „Nie da się znaleźć żadnego pretekstu, który uzasadniałby wykorzystanie wysokiego napięcia i prądu zmiennego, czy to w celach naukowych, czy komercyjnych”. Thomas Alva Edison, amerykański wynalazca, 1889 rok

„Ludzie nie opanują nigdy sztuki poruszania się w powietrzu za pomocą jakiegoś urządzenia czy rakiety”. Simon Newcomb, astronom amerykański, 1903 rok „Nie mogę uznać teorii względności, podobnie jak istnienia atomów i innych podobnych dogmatów”. Ernst Mach, austriacki fizyk, 1913 rok Co prawda nie było to już średniowiecze i nie zagrażały sankcje w postaci stosu, którego zresztą doczekał się Giordano Bruno a Galileusz musiał swoje ostatnie dni spędzić w domowym areszcie, ale jak widzimy, wciąż istnieje atmosfera przesadzonego sceptyzmu, tak jakby ją nadawano w postaci posthipnotycznych zobowiązań! Wygląda na to, że nawet wybitni naukowcy kierowani zarozumiałością oraz pychą, potrafią się nieźle wygłupić, jeśli są zadufani a także zaślepieni w swoich skostniałych poglądach i nie dopuszczają do przeanalizowania innych bardziej rewolucyjnych hipotez…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz