czwartek, 15 grudnia 2011

Starozytni astronauci

Każda starożytna kultura, jaka rozwijała się w przeszłości na naszej planecie, pozostawiła po sobie historię o tym jak powstał świat i zamieszkujący go ludzie. Kiedy przyjrzeć się tym historiom bliżej, ze zdumieniem dostrzegamy, że tak naprawdę, niezależnie od czasu i geograficznego miejsca w jakim powstały, wszystkie są praktycznie rzecz biorąc identyczne. Początek każdej z nich to ciemność lub chaos z którego wyłania się kosmiczne jajko, lub perła, kosmiczny żółw albo wąż. Czasem jest to latający wąż. Czasem jest to latająca tarcza lub nawet płonąca tarcza, która w snopach jaskrawego światła ląduje na Ziemi. To z niej lub z błyszczącego, często złotego jajka, wyłania się Nauczyciel, który przynosi ludzkości dar wiedzy.
Tak widzieli to zjawisko nasi przodkowie bardzo dawno temu. Z pewnością nie byli oni wcale głupsi od nas. Technologia, którą używali na co dzień wciąż raczkowała, ale intelektualnie byli oni rozwinięci nie gorzej od nas. Widząc lądujący pozaziemski pojazd opisywali go tak jak to zjawisko widzieli, nie rozumiejąc rozmaitych problemów technologicznych tak samo jak widzimy je teraz. Dlatego często nadawali oni tego typu zdarzeniom znaczenie nadprzyrodzone, boskie lub magiczne. Jednak większość współczesnych nam historyków analizując te antyczne opisy widzi w nich jedynie fantazje i zmyślenia.
Czytając Stary Testament możemy znaleźć fragmenty, które mówią o magicznym, lśniącym kamieniu, przez który można było oglądać świat. Brzmi to jak czysta fantazja? Wyobraźmy sobie nas samych, gdy z laptopem pod pachą i dzięki maszynie do podróży w czasie, cofamy się kilka tysięcy lat do krainy brodatych proroków, gdzieś nad rzeką Jordan. Na miejscu otwieramy laptopa i pokazujemy oniemiałym z wrażenia tubylcom kilka filmików z YouTube. Kątem oka z pewnością zauważymy też, że kilku tubylców skrzętnie zapisuje wszystko to czego stali się świadkami i można się tylko domyślić, że piszą oni o lśniącym kamieniu, przez który można oglądać świat. W takim świetle, w lśniącym kamieniu, nie ma już żadnej fantazji.
W Księdze Rodzaju w Starym Testamencie można przeczytać, o tym jak powstał świat. Jedno ze zdań mówi, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. W języku polskim zdanie to nie wzbudza żadnych wątpliwości, ale jeśli staramy się je zrozumieć w sposób, w jaki zapisano je po hebrajsku – wygląda ono zupełnie inaczej. Hebrajskie słowo Elohim przetłumaczono jako Bóg – gdy tymczasem słowo to wg. ekspertów od tego języka, jest tu użyte w liczbie mnogiej i należałoby je przetłumaczyć jako Bogowie. Tak więc to nie Bóg a Bogowie stworzyli człowieka na swój obraz i podobieństwo.
Na tej podstawie można uznać, że gdzieś u zarania ludzkości przybysze z obcej planety wylądowali na Ziemi i dostrzegli na niej życie mające w sobie intelektualny potencjał – czyli człowieka. Człowiekowi jednak nadal bliżej było do zwierząt i przybysze postanowili udoskonalić go jakościowo, dokonując szeregu genetycznych mutacji i w rezultacie kreując homo sapiens sapiens.
Taką radykalną przemianę – mimo że brzmi ona fantastyczne – potwierdzają wykopaliska archeologiczne. Na ich podstawie możemy obserwować ewolucyjny rozwój człowieka na przestrzeni milionów lat, kiedy to czynił on znikome postępy monotonnie łupiąc kamienie.
Nagle jednak, w którymś momencie coś się wydarzyło i nieoczekiwanie człowiek dokonał gigantycznego skoku cywilizacyjnego nie tylko porzucając jaskinie ale budując takie cuda architektoniczne jak piramidy. Skok cywilizacyjny jest tu bezdyskusyjny i o ewolucji nawet nie może być mowy. Dostrzegał to sam Darwin, gdy mówił o tajemniczym, zaginionym ogniwie ewolucji. Prawdopodobne jednak jest to, że takie ogniwo nigdy nie istniało – co wyjaśnia teoria obcej ingerencji zwana Teorią Starożytnych Astronautów. Nieoczekiwanie teoria ta mieści się dokładnie pomiędzy tymi, którzy wierzą, że Bóg stworzył człowieka a tymi którzy także wierzą, że pochodzi on od małpy.

W starożytnych tekstach znajdziemy znacznie więcej śladów odwiedzin naszej planety przez Starożytnych Astronautów. Czytając indyjską Mahabharatę nie trzeba zbyt dużej wyobraźni aby dostrzec nie tylko ślady wizytacji E.T. na Ziemi, ale także ślady wojen pomiędzy pozaziemskimi. Wojny te prowadzono niekiedy z użyciem… broni masowego rażenia. W Mahabharacie czytamy o wielkich słupach ognia i dymu, wywołanych przez eksplozje jaśniejsze od tysiąca słońc i głośniejsze od tysięcy piorunów. Eksplozje zamieniały wszystko w popiół, zwęglając ludzi i zwierzęta. Żołnierze myli swój rynsztunek w strumieniach, by pozbyć się toksycznego pyłu. Toksyczne było również jedzenie, jeśli znalazło się ono zbyt blisko takiego pola bitwy. Opis ten wręcz idealnie odpowiada temu, co można było obserwować w Hiroszimie po wybuchu bomby atomowej.

400 km od Bombaju niedaleko miejscowości Lonar znajduje się wielki (2 km średnicy), niemalże perfekcyjnie okrągły krater wypełniony wodą. Ocenia się, że powstał on 50 tys. lat temu a jego przyczyną jest meteor, który akurat tutaj przywalił w Ziemię. Niestety, do tej pory nie odnaleziono najmniejszych śladów tego meteorytu, za to w centrum krateru, pod wodą, znaleziono wiele bazaltowo-szklanych kul, które mogły powstać jedynie pod wpływem bardzo wysokiej temperatury. Taką temperaturę można wytłumaczyć działalnością wulkaniczną ale w pobliżu nigdy nie było żadnych wulkanów. Tak więc jedynym źródłem ciepła o tak ogromnej temperaturze mogła być jedna z atomówek jakimi obrzucano się w Mahabharacie na polach bitewnych Kurukszetry.

Philip Coppens wydał właśnie książkę pt. „Ancient Alien Question: A New Inquiry Into Existence, Evidence and Influence of Ancient Visitors” (Kwestia Starożytnych Astronautów: nowe pytania dotyczące ewidencji, egzystencji i wpływu starożytnych gości). Jest on także jednym z ekspertów w serialu dokumentalnym „Starożytni Astronauci” a także edytorem książki Ericha von Dänikena „Odyssey of the Gods” (Odyseja bogów)
Coppens interesuje się antyczną historią od dziecka. Kiedy miał 10 lat napisał swoją pierwszą pracę na temat piramid egipskich. W późniejszym swoim życiu interesował się bardziej tematyką polityczną by później powrócić znów do rozmaitych aspektów antycznych cywilizacji. Coppens zauważył, że historia ignoruje wiele istotnych pytań i postanowił sam znaleźć na nie odpowiedź. Szybko stał się ekspertem w tej tematyce i w 1995 roku, został zaproszony na konferencje poświęconą problemom starożytnych cywilizacji, zorganizowaną w Bernie przez Ericha von Dänikena. Został on także zaproszony do produkcji superpopularnego serialu dokumentalnego pt. „Starożytni Astronauci”. Jego ostatnia książka, po raz kolejny rewiduje kwestie dotyczące wizytacji Ziemi w zamierzchłej przeszłości przez istoty spoza naszej planety. Coppens uznaje, że prawdopodobieństwo takie było bardzo wysokie. W swojej książce prezentuje on dowody wskazujące na takie odwiedziny a także omawia popularne teorie, które wskazują na ingerencję pozaziemskich. Co zaskakujące, wiele z nich Coppens uznaje za nieprawdziwe a nawet mylące. Rozważa on także powody, dla których nauka unika wyjaśniania stawianych w ten sposób pytań i nie chce w ogóle brać udziału w dyskusji na temat kontaktów starożytnych z istotami pozaziemskimi. Nauka, która w swoim założeniu ma przełamywać wszelkie tabu, ale sama je tworzy. Nauka w swoim podejściu do tematu na podstawie fizycznych dowodów na istnienie bądź nieistnienie czegoś stawia poprzeczkę tak wysoko, że właściwie nie istnieje sposób aby sprostać wyznaczonym przez nią kryteriom, co sprowadza się do uniemożliwienia dyskusji na ten temat. Np. jeden z uniwersyteckich historyków uznał, że kwestia wizytacji pozaziemskich w przeszłości będzie miała naukowe podstawy wyłącznie w przypadku odnalezienia pojazdu kosmitów, odtworzenia go i wyjaśnienia rodzaju napędu jaki on używał – wówczas historia jako nauka uzna taką kwestię za wartą rozważenia. W przeciwnym przypadku są to fantazje i nienaukowe spekulacje. To pokazuje jak wysoko naukowcy stawiają poprzeczkę tym, którzy ośmielają się włączać w naszą ziemską historię istoty z innej planety. Naukowcy zazwyczaj w obliczu tak postawionej kwestii oświadczają, że wiedzą, iż taki kontakt był niemożliwy, a zapytani skąd to wiedzą? odpowiadają z całą stanowczością, że… po prostu wiedzą… Uznając takie oświadczenie za „naukowy” argument.
Przykładem takiego zachowania mogą być uniwersyteccy naukowcy, którzy w 2008 roku, na naukowej konferencji poświęconej piramidom w Bośni, starali się uzasadnić że najstarszymi piramidami na świecie są te w Egipcie, przez co nie może być mowy o piramidach w Bośni. Tymczasem ci naukowcy, będąc wybitnymi ekspertami w dziedzinie egipskich piramid, nie mieli świadomości tego, że np. w Peru istnieją piramidy starsze od tych egipskich. Pokazuje to, jak odizolowani są naukowcy od wszystkiego, co może zmienić informacje zawarte w oficjalnych uniwersyteckich podręcznikach i jak kompromitujące jest ich zamknięcie się na inne odkrycia. Nauka w dzisiejszych czasach wg. Coppensa opiera się na dogmatach. Wg nauki hipotetycznie zakładając, że jakieś istoty pozaziemskie odwiedzały Ziemie, to z pewnością nie były w stanie krzyżować się z człowiekiem. Powodem miało być to, że ET „musiało” różnić się w sposób ogromny od człowieka, przez co taka krzyżówka była niemożliwa. Uznawali, że już łatwiej byłoby człowiekowi rozmnożyć się z dinozaurem niż z poczciwym ET. Tymczasem wydaje się być absolutnie możliwe, że my sami pochodzimy z innej planety. Tak przynajmniej twierdził noblista, Francis Crick, odkrywca struktury DNA, który uznał kod genetyczny za zbyt skomplikowany, aby był on wyłącznie tylko dla Ziemi. Potwierdziło to pół wieku później Lawrance Livermore National Laboratory, gdzie wykazano, że pierwsze aminokwasy mogły zostać przywleczone na Ziemię przez kometę. Astrofizyk – sir Fred Hoyle – uznał za fakt niezwykle wiarygodny to, że nawet prosty wirus grypy może pochodzić z kosmosu. Jego badania potwierdziła Chandra Wickramasinghe.
Wielu naukowców uważa, że stało się ofiarami tej niezwykłej naukowej konspiracji, gdzie samo stawianie niewygodnych dla niej pytań sprawia, że prac jego autora nie były publikowane w naukowych magazynach. Ofiarą takiego podejścia np. astrobiolodzy z NASA, którzy wszystkie swoje ostatnie osiągnięcia publikują na.. konferencjach prasowych a nie w fachowej literaturze. Astrobiologia z samej swojej natury zajmuje się poszukiwaniem życia na innych niż Ziemia planetach. Coppens uważa że to co robi obecnie nauka – za wszelką cenę blokując badania dotyczące życia pozaziemskiego – można porównać do działań inkwizycji w XVI w. Podobnie rzecz się ma z tzw. życiem po życiu, którego istnienie potwierdza setki lekarzy. Nauka ignoruje ten fakt i w doznaniach tego typu widzi działanie substancji chemicznych na mózg człowieka. Dlatego nieoczekiwanie doszedł on do wniosku, że nauka przestała służyć ludzkości.
W książce „Odyssey of the Gods” Erich von Däniken opowiada o istotach pozaziemskich, które człowiek uznał za bogów. Książka dotyczy bogów opisanych w greckiej mitologii lecz nie zamyka się w kulturze greckiej. Kultura grecka w tym sensie nie jest wcale wyjątkowa, ale ponieważ leży u źródeł naszej kultury europejskiej – jest nam przez to najbliższa i najbardziej zrozumiała. Tak nam się przynajmniej wydaje. Po lekturze książki każdy musi uświadomić sobie, że miał wypaczony obraz antycznej Grecji. Te wypaczenia mają często swój początek w tłumaczeniu mitów greckich na inne języki. Widać to choćby w polskich tłumaczeniach greckiej mitologii. Mamy przygodowe i pogodne mity Parandowskiego i ponure i mroczne Kubiaka. Teoretycznie obie książki opisują ten sam system religijny – Däniken szukając w mitach Antycznych Astronautów starał się dotrzeć do oryginalnych historii i przekazów (Däniken zna grekę). Jego książka zaczyna się od opisu przygód Argonautów w wyprawie po Złote Runo, przechowywane w Kolchidzie. Runo – nawet złote jest tylko futrem, dlatego należy zadać sobie pytanie, dlaczego to futro wzbudzało w Argonautach tak wielkie pożądanie, że gotowi byli dla jego zdobycia zmierzyć się z wielkimi niebezpieczeństwami i stanąć oko w oko ze śmiercią. Däniken sam wybrał się na poszukiwanie Złotego Runa, które znalazł w oryginalnych antycznych tekstach i szybko okazało się, że nazywanie tego obiektu runem było uproszczeniem tłumaczy. Runo wśród swoich licznych walorów, potrafiło unosić się w powietrzu. Jeden z towarzyszy Jazona, wyruszył na wyprawę, ponieważ posiadał on umiejętność latania tym runem. Argonauci natrafiali w swojej drodze na potwory ziejące ogniem, bo tak zostały one nazwane przez niefrasobliwych tłumaczy. Tymczasem z oryginalnego tekstu wynika, że był to skomplikowany mechanizm obronny. I znów, w swojej załodze Jazon miał człowieka, który potrafił unieszkodliwić taki mechanizm. Jest to jeden z przykładów na to, że starożytni Grecy i nie tylko oni, mieli do czynienia z istotami na znacznie wyższym poziomie technologicznym, których w konsekwencji nazwano bogami. Z mitu o Argonautach wynika także, że istnieli wówczas ludzie, którzy doskonale zdawali sobie z tego sprawę i próbowali nawet pozyskać tą technologię do własnych celów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz