sobota, 15 października 2011

Gdzie jest zloto z Fort Knox

Rosyjskie służby specjalne odkryły podobno, że Dominique Strauss-Kahn dotarł do raportu CIA, z którego wynikało, że złoto znajdujące się w Forcie Knox jest bezwartościową podróbką. Czy aresztowano go, by świat nie dowiedział się, że „król jest nagi”?

Kiedy hiszpańscy konkwistadorzy wyruszali za Atlantyk w poszukiwaniu legendarnych miast ze złota, wiedzieli doskonale, że jeśli im się uda, staną się nie tylko tylko sławni z powodu swojego odkrycia, ale również czeka ich ogromne bogactwo. Dziś złote miasta również istnieją. Głęboko pod ziemią w bunkrach o ścianach grubości jednego metra znajdują się hale o powierzchni większej niż kilka połączonych ze sobą boisk do piłki nożnej. Wewnątrz, na grubych szpaltach aż po sam sufit ułożone są jedna na drugiej sztaby złota. Te złote miasta znaleźć można w kilku miejscach na Ziemi. Położenie niektórych z nich jest jawne, o istnieniu innych wie jedynie grupa wybranych osób.

Gdy dociekliwy badacz przyjrzy się bliżej tematyce złota, zauważy, że chociaż upłynęło blisko pół milenium od czasów, gdy konkwistadorzy przemierzali amazońską dżunglę, o ten cenny kruszec wciąż prowadzi się wojny, kłamie, oskarża i zabija. Walka ta jest poważną grą, w której udział biorą rządy najpotężniejszych państw świata, ich służby specjalne, media, banki i korporacje. A także ukryte przed światem grupy wpływu.

Wojna w Libii trwa. Media obwieściły, że jej główną przyczyną była zbrojna interwencja Muammara Kaddafiego przeciwko rebeliantom. To wersja oficjalna. A jak było naprawdę? Teorii jest wiele. Mówi się o chęci uzyskania dostępu do libijskich zasobów ropy, o obronie interesów zachodnich firm, które w Libii zainwestowały potężne pieniądze. W końcu o pozbyciu się niewygodnego dla wielu osób Muammara Kaddafiego, który był zdolny zaszantażować nawet Nicolasa Sarkozy’ego utrzymując, że wsparł on jego kampanię wyborczą. Być może jednak przyczyna jest jeszcze inna. Zaskakująca. Jak podała 22 marca 2011 roku niemiecka stacja telewizyjna Deutsche Welle, Libia posiadała jedne z największych rezerw złota na świecie. Libijskiemu przywódcy Muammarowi Kaddafiemu udało się zgromadzić ponad 150 ton tego cennego kruszcu. Czy nadal je posiada?

Wojnę w Libii skrytykowali Rosjanie, Niemcy i Chińczycy. Wszystkie te kraje posiadają spore rezerwy złota, a ich gospodarki bardzo silnie opierają się na eksporcie. Wszystkim im zależy na tym by waluta, w której otrzymują zapłatę była warta jak najwięcej, a co za tym idzie sytuacja, gdy okaże się, że dolar jest wart niewiele może dla nich mieć katastrofalne skutki. Dlaczego jednak dolar miałby nagle stracić na wartości? To ryzyko istnieje już od lat, w związku z ciągłym emitowaniem przez amerykańską Rezerwę Federalną (Fed) pieniędzy, których wartość budzi wątpliwości. Nie chodzi jednak tylko o samo ich drukowanie. Trop wydaje się prowadzić o wiele głębiej. W październiku 2009 roku do Hongkongu dotarły sztaby zakupione na londyńskiej giełdzie. Po przeprowadzeniu badania okazało się, że zostały one wykonane z wolframu, który został pokryty cienką warstwą złota. Co najciekawsze, łatwo było wyśledzić, skąd pochodziły sztabki. Według wyrytych na nich numerów seryjnych, zostały one przewiezione ze słynnego Fortu Knox.

Oficjalnie publikowane raporty pokazują, że do rządu Stanów Zjednoczonych należy ponad 8 tysięcy ton złota. Nie są to oczywiście jedyne zapasy, gdyż pod ich zarządem znajduje się jeszcze wielkie ilości rezerw banków prywatnych oraz instytucji międzynarodowych, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Zasadniczo złoto zgromadzone jest w dwóch obiektach. W skarbcu znajdującym się w podziemiach Banku Rezerwy Federalnej Nowego Jorku oraz w Forcie Knox, w stanie Kentucky. Miejsca te to przysłowiowe twierdze nie do zdobycia, na które niejeden złodziej ostrzył sobie zęby. Sforsować je to karkołomne zdanie.

Od lat istnieją podejrzenia, że pozbawiony możliwości audytu system Rezerwy Federalnej (Fed) wyprzedał rezerwy amerykańskiego złota i tym samym skarbce w Nowym Jorku i w Fort Knox są puste. Czy tak jest w rzeczywistości? Ostatni audyt został przeprowadzony niedługo po drugiej wojnie światowej, jeszcze za prezydentury Dwighta Eisenhowera, stąd też hipoteza o zniknięciu złota jest ciężka do zweryfikowania. Według jednych doniesień sztabki złota opuściły bezpieczne skarbce jeszcze w latach 60. XX wieku, za prezydentury Lyndona Johnsona, który zastąpił zabitego w zamachu Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Johnson rozkazał rzekomo przewieźć od 7 do 8 tysięcy ton złota do Anglii. Tezę tą może potwierdzać fakt, iż jego następca, republikanin Richard Nixon zrezygnował z istniejącego od zakończenia drugiej wojny światowej systemu Bretton Woods, który opierał się na rezerwach tego cennego kruszcu. Inna hipoteza głosi, że dopiero w latach 90., za prezydentury Billa Clintona dokonano podmienienia sztab złota na wolframowe.

Amerykański Kongres regularnie odmawia możliwości audytu zasobów złota będących pod zarządem Rezerwy Federalnej. Robi to wbrew rosnącym naciskom ze strony opinii publicznej i ustawie forsowanej przez znanego senatora i kandydata na urząd Prezydenta USA w 2012, Rona Paula. Jeśli złoto znajduje się na swoim miejscu, to czego”strażnicy złota” mają się obawiać? Wszak pomyślny audyt raz na zawsze wytrąciłby argumenty z ręki Paula i ludzi go popierających.

Najwyraźniej zwolennicy audytu muszą mieć swoje powody zważywszy, że sam system Rezerwy Federalnej jest nieustannie krytykowany. Od roku 1913, kiedy system powstał, dolar stracił 95% swojej pierwotnej wartości. Nie bez znaczenia pozostają również oskarżenia ostatnich szefów Fed, Alana Greenspana i Bena S. Bernankego o wywołanie ostatniego kryzysu finansowego. Smaku całej sprawie dodaje fakt ich obecności na posiedzeniach grupy Bilderberg. Czy może to tłumaczyć milczącą zgodę, jaka panuje wśród amerykańskiego establishmentu?

Na pewno ujawnienie podobnych informacji przez wpływową i znaną osobę mogłoby je uwiarygodnić i doprowadzić do globalnego skandalu. Co by się stało gdyby podobne informacje ujawnił na przykład szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego? Zapewne rynki zareagowałyby paniką, gdyż nagle okazałoby się, że król jest nagi. Czy właśnie stąd wynikało jego nagłe aresztowanie, a następnie postawienie zarzutów, np. o gwałt?

Jak ujawniają „przecieki” pochodzące od rosyjskich służb specjalnych (FSB), w posiadaniu szefa MFW, Dominique’a Strauss-Kahna znalazł się raport CIA, z którego wynikało, że rezerwy znajdujące się w Forcie Knox są bez wartości. Po otrzymaniu tych sensacyjnych informacji Strauss-Kahn próbował wyjechać do Francji, jednak został aresztowany, zanim opuścił Stany Zjednoczone. Wiele wskazuje na to, że ów „przeciek” może być wiarygodny. To m.in. Rosja zainteresowana jest tym, by ujawnić faktyczny stan amerykańskich rezerw. Na dodatek władze tego kraju wykonały w tamtym czasie szereg ruchów mających na celu zabezpieczenie rosyjskiej gospodarki przed ewentualnym gwałtownym spadkiem wartości dolara. By dodać pikanterii całej sprawie, sam premier Putin stwierdził, że „Dominique Strauss-Kahn padł ofiarą amerykańskiego spisku, który miał go pozbawić stanowiska”.

Bez wątpienia jednak zaginięcie złota z Fortu Knox jest tajemnicą, której rozwiązanie może być zaskakujące dla wszystkich.

5 Klamstw o kryzysie:
Dziennikarze, komentatorzy, politycy i bankierzy od początku ostatniej fali kryzysu mniej lub bardziej świadomie operują kilkoma sloganami, które w nieprawdziwy sposób oddają istotę wydarzeń na styku finansów i polityki. Poniżej prezentujemy subiektywny przegląd co bardziej absurdalnych i mylących wypowiedzi.

1. „Jeśli upadnie euro, upadnie też Europa” - ta wypowiedź niemieckiej kanclerz Angeli Merkel jest zdecydowanie przesadzona i nie opiera się na żadnej racjonalnej przesłance. To tylko słowa zdesperowanego polityka, który widząc walący się projekt polityczny - jakim jest strefa euro - boi się przyznać do porażki i wziąć odpowiedzialności za krótkoterminowe perturbacje towarzyszące rozpadowi bloku monetarnego.

Co się dzieje
ze strefą euro?
Podział eurolandu na dwie lub trzy strefy walutowe lub nawet powrót do starych walut narodowych miałby więcej pozytywnych niż negatywnych konsekwencji. Dzięki dewaluacji krajowej waluty gospodarki Grecji, Portugalii czy Włoch mogłyby szybko odzyskać konkurencyjność, którą utraciły na skutek zbyt mocnego euro. Niemieccy eksporterzy jakoś znieśliby spadek sprzedaży nawet na kilku dużych rynkach europejskich. Może wypracowaliby mniejsze zyski, ale to w końcu nie powód, aby obwoływać „upadek Europy”, która zresztą i tak od 20 lat chyli się ku powolnemu upadkowi.

2. Europa ratuje Grecję. To nie Europa, lecz podatnicy niemieccy, francuscy, hiszpańscy czy austriaccy bez pytania o zgodę i wbrew traktatowi z Maastricht zostali zmuszeni do faktycznej spłaty greckich długów. Pożyczone w ich imieniu pieniądze trafiły na konto Aten, które oddały pieniądze bankom, w których przez 20 lat zaciągnęły dług 1,6-krotnie przekraczający wielkość greckiego produktu krajowego brutto. Pieniądze na „ratowanie Grecji” europejskim rządom pożyczyły te same banki, które trzymają w swoich portfelach feralne greckie obligacje. Tajemnicą nie jest fakt, że największymi wierzycielami Grecji są banki francuskie i niemieckie. Te ostatnio podobno wykupiły polisę od bankructwa Aten (kontrakty CDS) od banków amerykańskich, co wyjaśnia powód wizyty amerykańskiego sekretarza skarbu we Wrocławiu. „Ratowanie Grecji” jest więc faktycznie ratowaniem prywatnych banków za pieniądze pożyczone od przyszłych pokoleń podatników.

3. Kryzys we Włoszech wywołali spekulanci. Politycy winą za swoje niepowodzenia zawsze muszą kogoś obarczyć, a anonimowi i nielubiani przez lud „spekulanci” świetnie się do tej roli nadają. Tyle że nie jest winą spekulantów, że gospodarka Włoch przez ostatnie 10 lat rozwijała się średnim tempie 0,1% rocznie. Że dług publiczny sięga 120% PKB, a kraj nie przestrzega kryteriów z Maastrich (zresztą jak prawie cała unia walutowa). Że społeczeństwo Italii starzeje się w ekspresowym tempie, a wielu młodym Włochom przyzwyczajonym do hojnej opieki socjalnej zwyczajnie nie chce się pracować na emerytury swoich dziadków. Spekulanci nie lubią porywać się z motyką na Słońce - ich łupem padają tylko państwa w naprawdę złej kondycji.

Państwa nad przepaścią
4. Grecja realizuje reformy. Mimo obniżki emerytur, podwyżkom podatków (VAT, akcyza) i nadzwyczajnym opodatkowaniu nieruchomości Grecy tak naprawdę nie chcą zreformować gospodarki ani zrównoważyć budżetu. Państwowe przedsiębiorstwa pozostają nieefektywną i nietykalną „świętą krową”, a ich pracownicy ani myślą zrzec się przywilejów. Dostęp do wielu zawodów pozostaje reglamentowany, co skazuje konsumentów na wyższe ceny, a młodych przedsiębiorcom uniemożliwia otwarcie własnego biznesu. Każda próba likwidacji lub redukcji branżowego przywileju (jak na przykład licencji taksówkarskich) kończy się niezbyt pokojowymi protestami lub dotkliwymi dla gospodarki strajkami.

Grecki rząd cynicznie oszukuje i okłamuje europejskich donatorów, konsekwentnie nie realizując celów fiskalnych postawionych przez KE i MFW. Grecy wiedzą, że są bezkarni, ponieważ nieprzyznanie im kolejnej transzy kredytu spowoduje wielomiliardowe straty w niemieckich i francuskich bankach. A władze Niemiec i Francji nie chcą ryzykować kłopotów w „swoich” bankach, bo mogłoby się to nie spodobać sponsorom ich kampanii wyborczych.

5. Europa mocno zaciska pasa. Z gazet i telewizji można się dowiedzieć, że Grecy, Hiszpanie czy Portugalczycy w końcu zaczęli oszczędzać. Tyle że to nie jest prawdą. Rządy Portugalii i Hiszpanii wciąż utrzymują ogromne deficyty budżetowe, a szeroko rozgłaszane cięcia wydatków były tylko powierzchowne. Czym bowiem jest 54 miliard euro, jakie Włosi chcą oszczędzić w ciągu dwóch lat, w porównaniu do ponad 100 miliardów euro rocznego deficytu i długu przekraczającego 1,9 biliona euro?

Cięcia budżetowe w Europie wciąż są kosmetyczne i nie dotyczą najistotniejszych wydatków: emerytur, zasiłków, wydatków na sektor medyczny, dotacji dla państwowych przedsiębiorstw i biurokracji. Tyle że w warunkach demokracji - gdzie większość wyborców już w jakimś sensie żyje na koszt państwa (tj. innych podatników) - dokonanie istotnych redukcji wydatków socjalnych byłoby politycznym samobójstwem. I dlatego ten kryzys nie zostanie rozwiązany przez polityków. A już na pewno nie przez tych, którzy teraz nas okłamują.

3,8 bln DŁUGU PUBLICZNEGO

POLSKA BANKRUTEM?

Dług jak bomba zegarowa tyka coraz szybciej, obecny nierząd ukrywa rzeczywistą wysokość długu, a naród ma przekonanie że nas to nie dotyczy – srogo się zawiedziemyFilmik krótki zrobiony parę dni temu. Szperając po necie znalazłem artykuł z przed roku w którym też powoływano się też na prof. Janusza Jabłonowskiego iż wówczas dług wynosił 3 bln zł. Przez rok przybyło 800 mld zł?? Tempo naprawdę nieprawdopodobne . Tuski , Rostowskie, Belki i im podobne oszukują nas ile wejdzie?? Jesteśmy najbardziej zadłużonym krajem na świecie??

Oto artykuł z przed roku
Dług Polski wynosi już 3 BILIONY zł !!!

Zdaniem prof. Janusza Jabłonowskiego z departamentu statystyki NBP polski dług wynosi 3 BIOLIONY złotych. Tak tak 3 BILIONY !! . Daje to więcej niż 220 % PKB. Informację można nazwać szokiem. Nikt oficjalnie jej ani nie zanegował ani nikt nie podważa wyliczeń.

Jeżeli te dane są rzeczywiście prawdziwe to Polska jest faktycznie bankrutem. Wynikałoby z tego, że nasze najwyższe władze takie jak rząd, NBP, MF czy GUS stosowały do czasów wyborów kreatywną księgowość gdyż taki był nadrzędny interes ludzi władzy. Oznacza to także, że te same instytucje dokonują licznych manipulacji w oficjalnych statystykach.

Ta informacja oznacza, że nasz dług publiczny zwiększył się oficjalnie w 2010 roku aż trzykrotnie. Do tej pory oficjalne dane na temat długu zostały podane w kwietniu bieżącego roku i mówiły zaledwie o 644 mld zł. Zdaniem prof. Jabłonowskiego do jawnego długu powinniśmy doliczyć dług ukryty, który według jego obliczeń sięga aż 180 proc. PKB. Wynika z tego, że całkowity dług Polski przekracza 220 procent PKB. Zadłużenie takie w relacji do PKB jest 2 razy większe niż zadłużenie Grecji !!. Polskie finanse publiczne łatwo można więc zdestabilizować. Eskalacja informacji potwierdzających informacje o długu może skutkować niekontrolowanymi ruchami na rynkach finansowych, w tym zwłaszcza na rynku walutowym.

Gdybyśmy przyjęli za wiarygodną i potwierdzoną informację, że całkowity dług publiczny oscyluje wokół 3 bln zł, to wynika z tego, że statystyczny Polak jest zadłużony na około 80 tys. zł.

Rząd przyjął projekt nowej ustawy budżetowej. Zakłada on deficyt budżetowy na poziomie 52,2 mld zł . Rynki finansowe jak na razie przyjęły tę informację bardzo spokojnie. Najlepszym wskaźnikiem określającym wielkość tzw. dziury budżetowej jest jej relacja do Produktu Krajowego Brutto. Gdyby deficyt rzeczywiście wyniósł planowane 52,2 mld zł, to przy szacowanym wzroście PKB na poziomie 1,2% deficyt oscylowałby w okolicy 3.8 % co nie jest jeszcze wersją bardzo tragiczną. Bywało już gorzej.

Dla porównania deficyt budżetowy w USA na przyszły rok planowany jest w okolicy 14% PKB, a w Wielkiej Brytanii 12% PKB. Na tle najgorszych krajów nie wyglądamy więc jeszcze tak katastroficznie. Do destabilizacji złotego nie potrzeba jednak dużo gotówki gdyż nasza waluta do najpłynniejszych nie należy a poza tym my nie możemy realizować swoich interesów tak jak to robią amerykanie.

Żaden z dotychczasowych rządów w ostatnich 20 latach nie miał tak komfortowej sytuacji do przeprowadzenia niezbędnych reform.
Po pierwsze Polacy oddali wszystkie najważniejsze władze jednej partii. Świadczyć to może albo o niesamowitej wnikliwości, intuicji Polaków – albo o totalnej głupocie i braku elementarnej wiedzy na temat tego na czym polega władza i demokracja. Istotą systemu władzy jest wzajemna kontrola różnych organów władzy. W tym przypadku z tej samej partii jest rząd, większościowy sejm, senat, prezydent, rzecznik, służby specjalne, KRRiT itd. O kontroli nie może być więc jakiejkolwiek mowy.
Po drugie rząd uzyskał bardzo duży wyraz społecznego zaufania. Wydawało się, że po zwycięskich wyborach nic już nie stoi na przeszkodzie aby rozpocząć tak konieczną i niezbędną wręcz dla trwałości struktur państwa reformę. Tymczasem państwo jest w stanie krytycznym, służby dyplomatyczne za rządów p. Sikorskiego uległy wręcz samounicestwieniu, wojsko jest w stanie agonalnym (za wyjątkiem Formozy i Grom), służby specjalne nie wiadomo dla kogo pracują. Kropkę nad i postawiła powódź która pokazała brak właściwych reakcji najwyższych władz. Sprawne były jedynie instytucje lokalne, nierzadko społeczne czy samorządowe którym władze centralne nie dają jednak ani kompetencji prawnych ani finansowych do odpowiednich działań.

Zamiast koniecznych i oczekiwanych wręcz reform rząd wypiął się na społeczeństwo a zwłaszcza na swoich wyborców pokazując centralnie i dosadnie miejsce gdzie ich ma. Także i tym razem ważniejsze okazało się koryto.

Moim zdaniem już dzisiaj możemy uznać za pewnik, że przez najbliższą dekadę jedyną pewną rzeczą w polskich finansach będą kolejne podwyżki podatków. Przykre jest to, że z powodu świadomego zaniechania reform strukturalnych przez rząd coraz to większe obciążenia fiskalne przyczynią się jedynie do utrwalenia status quo obecnego systemu. A potencjał rozwoju Polski jest przeogromny i przez kolejne lata jest systematycznie niewykorzystywany.

Apokalispa w 2011 roku

APOKALIPSA 2011 już nieunikniona!

Gerald Celente - prognostyk światowych trendów i zdarzeń Apokalipsa 2011 jest nieunikniona!
(Wolny przekład z niemieckiego. W nawiasach komentarze tłumacza.)

Czytelnicy stron internetowych niemieckiego wydawnictwa Kopp Verlag przyzwyczali się już zapewne do niepokojących wiadomości, które wydawnictwo to rozpowszechnia. Jednak w porównaniu z tym co serwuje nam Gerald Celente - jeden z renomowanych prognostyków światowego rozwoju zdarzeń - w swoim najnowszym Newsletter "The Trends Journal", wiadomości prezentowane przez wspomniane wyżej wydawnictwo mogą wydawać się jeszcze bardzo dobre. Najnowsza prognoza Celente nosi w tłumaczeniu na język polski tytuł "Pierwsza Wielka Wojna XXI wieku - przygotujcie się na walkę o przetrwanie". Przy tym Celente nie pisze w niej o Kongo albo jakimś innym odległym państwie w którym mają miejsce militarne konflikty. On prognozuje ogólnoświatową (globalną) wojnę o przetrwanie - i to tuż przed drzwiami naszych mieszkań - jeszcze na rok 2011! Przy tym z całą pewnością jest on jedynym prognostykiem, który swoich czytelników zupełnie otwarcie nawołuje do zaopatrzenia się w broń.

Celente już od ponad 20. miesięcy prognozuje upadek USA i Europy - jednak do tej pory przewidywał go na rok 2012. Ostatnio skorygował swoje prognozy i ostrzega w nich przed wybuchem wspomnianej wyżej wojny jeszcze w roku 2011 - tak w USA jak i w Europie. Za podstawę swoich przewidywań przyjmuje: powrót kryzysu gospodarczego, który spowoduje wręcz nieopisanie wielkie imigracyjne ruchy olbrzymich rzesz ludzi, którzy za chlebem napłyną do nas z biednych państw.

Przy czytaniu kolejnych fragmentów prognozy Celente należy mieć stale przed oczyma fakt, że ich autor straciłby raz na zawsze opinię wiarygodnego prognostyka, gdyby nawet tylko mała część z tego co przepowiada się nie spełniła. Należy w tym miejscu również zauważyć, że Celente jest częstym gościem w najbardziej popularnych, cyklicznych audycjach amerykańskich stacji TV. Prowadzi on także instytut, który zajmuje się przewidywaniem i prognozowaniem światowych trendów gospodarczych i społecznych. Przyznasz drogi czytelniku, że jego dobrze prosperujący instytut zbankrutował by, gdyby Celente rozpowszechniał niedorzeczności. Jednak to o czym zaraz przeczytasz zdaje się w pierwszym momencie być tak wielkim absurdem, że radzę Ci - zanim to uczynisz - wykonać głęboki oddech.

Wydarzenia, które stoją przed ludzkością rozpoczęły się wg Celente już dawno. Niepokoje w Azji czy w krajach islamskich aż po Amerykę Łacińską, "demokratyczne demonstracje" w Afryce Północnej i krajach arabskich - wszystko to zdaje się być zapowiedzią jakiegoś wielkiego, globalnego poruszenia, które nie zatrzyma się na naszych granicach. Celente ostrzega i nawołuje wszystkich obywateli rozwiniętych państw do przygotowania się do prawdziwej wojny (na śmierć i życie) - poprzez zaopatrzenie się w broń i zapasy żywności. Zaleca również opracowanie planów na wypadek konieczności ucieczki. Jest on - jak sam pisze - całkiem świadom tego, że będzie poczytywany za "szerzyciela niepokoju", "pomyleńca" czy "pesymistę". Jednak jednocześnie w pełni zdaje sobie sprawę z tego, że jako jeden z niewielu jeszcze na miesiące przed wybuchem kryzysu gospodarczego w 2008 roku przewidział go w szczegółach. Urodzony w 1946 roku Celente, syn włoskiego emigranta, przepowiedział w minionych dziesięcioleciach wiele światowych zdarzeń. Spełniały się one być może parę miesięcy wcześniej czy później jak zapowiadał, jednak zawsze stawały się rzeczywistością. Dlatego właśnie słucha się go dziś na całym świecie z wielką uwagą.

Celente nazywa obietnice zachodnich rządów, które zapowiadają dziś tzw. "ożywienie gospodarcze" czystą propagandą. Jest dogłębnie przekonany, że wojny w których biorą udział państwa NATO, jak np. ta w Libii, służą tylko jednemu celowi: odwróceniu uwagi społeczeństw od panujących realiów życia. Wg jego opinii młodzież świata nie ma żadnych perspektyw i to co np. dzieje się w takich krajach jak Tunezja, Egipt czy Libia może przenieść się (jak zaraza) na inne kraje. Celente jest przekonany, że brak perspektyw dla młodych ludzi zjednoczy i połączy ich na całym świecie, i wystąpią oni przeciwko tym wszystkim, którym wiedzie się (jeszcze) dobrze (patrz najnowsze wydarzenia w Anglii i Czile).

Przy tym rząd amerykańskiego prezydenta Obamy nie jest znowu taki szlachetny jak by się mogło wydawać. Waszyngton wykorzysta wojnę w Libii, która będzie eskalować, do zminimalizowania chińskich wpływów w Afryce i sprowokuje do wojny w Syrii albo o Syrię, aby zmniejszyć tym samym wpływy Rosji na Bliskim Wschodzie. Wszystkie te wojny, poprzez które prezydent Obama chce odciągnąć uwagę amerykańskiego społeczeństwa od (niezwykle trudnej) sytuacji gospodarczej USA (niebotyczne zadłużenie państwa, obniżenie ratingu wiarygodności kredytowej, turbulencje na Wall Street) były już wcześniej zaplanowane i każda z nich bardzo szybko pociągnie za sobą kolejną. Równolegle do tego zostaną w zglobalizowanym świecie zerwane łańcuchy zaopatrzenia w żywność. Ludzie, którzy np. w krajach eurpejskich uważają za rzecz normalną spożywanie hiszpańskiej sałaty czy tureckich ogórków przekonają się wkrótce, że polegali na imporcie warzyw, którego już więcej nie będzie. Wtedy właśnie rozpocznie się walka o pozostałe jeszcze zapasy żywności. Także imigranci, którzy napłyną za chlebem do USA czy Europy przywleką ze sobą społeczne niepokoje ze swoich krajów. Obok wiekiego kryzysu żywnościowego wybuchnie nienawiść do obcokrajowców i nacjonalizm, i to w stopniu jakiego sobie nie można nawet wyobrazić. Ogarną one sobą wszystkie warstwy społeczne, gdyż każdy w jednej chwili będzie chciał ratować siebie i swoją rodzinę (i dla realizacji tego celu będzie gotów na wszystko - prawo dżungli).

Najgorzej będzie w Unii Europejskiej. Bardzo szybko obywatele EU zorientują się jak bardzo byli okłamywani i oszukiwani. Ich pieniądze, oszczędności, ich zabezpieczenie finansowe na przyszłość - wszystko to jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki nagle zniknie (przestanie mieć jakąkolwiek wartość). Polisy ubezpieczeniowe, długoterminowe książeczki oszczędnościowe - wszystko to w jednym momencie stanie się jedynie kolorowym, bezwartościowym papierem. Bogatymi pozostaną jedynie niektórzy politycy Unii Europejskiej i ci, którzy innych okradli z pieniędzy (kapitaliści, spekulanci i złodzieje). Przetrwają także ci, którym udało się w czas wymienić pieniądze na metale szlachetne (złoto, srebro).

Wybuch gniewu społeczeństw europejskich wymknie się spod kontroli. Unia Europejska się rozpadnie. Wybuchną konflikty pomiędzy krajami europejskimi, z których każdy będzie czuł się wykorzystany przez drugi. Wybuchnie wiele lokalnych konfliktów w samym sercu Europy. Historyczne i tradycyjne już niechęci do innych narodowości (dotyczy to przede wszystkim krajów graniczących ze sobą /np. Polacy-Niemcy/) w ciągu jednej nocy wybuchną na nowo i przerodzą się w gwałt, i przemoc. Ponieważ Europa swoje armie (z braku środków finansowych) drastycznie zredukowała lub zaangażowała w działania z dala od kraju ich pochodzenia, nikt ani nic nie będzie już w stanie powstrzymać wybuchu wewnętrznych europejskich konfliktów. Do tego dojdą - wg Celente - rozruchy i konflikty z udziałem europejczyków, którzy znaleźli się za chlebem w innych europejskich krajach.

Gdy czyta się to co renomowany prognostyk przewiduje dla świata na nadchodzące miesiące (a nie lata), przeciera się z niedowierzaniem oczy.
Przyznasz drogi czytelniku, że gdyby prognozy te miały się nie nie spełnić, Celente wystawiłby się na pośmiewisko . A jeśli on ma rzeczywiście rację to co wtedy?

W swoim najnowszym Newsletter Celente nawołuje do wymiany posiadanych pieniędzy na metale szlachetne, do zaopatrzenia się w broń i w zapasy żywności. Przy tym rzeczą jeszcze ważniejszą jest psychiczne przygotowanie się na nadchodzące wydarzenia. Wg Celente, kto tego nie uczyni i z niniejszych prognoz się naśmiewa, ten dozna psychicznego załamania i nadchodzących wydarzeń z całą pewnością nie przeżyje.

Grozą napawa przede wszystkim to, że Celente nie przepowiada jednego czy dwóch konfliktów (wojen), ale wiele różnych, których już żaden człowiek nie jest w stanie powstrzymać, ponieważ przyczyny ich wybuchu będą bardzo zróżnicowane. A więc będą to konflikty pomiędzy różnymi warstwami społecznymi - wewnątrz tego samego kraju - biedni przeciwko bogatym, wystąpienia przeciwko rządom, które wciąż podnoszą podatki, gdyż same są już bankrutami, konflikty etniczne - wewnątrz tego samego kraju lub pomiędzy krajami sąsiadującymi ze sobą, wojny domowe, konflikty na tle religijnym, wojny terytorialne np. o rolnicze obszary użytkowe (słowem wojna globalna - wszystkich ze wszystkimi) - lista jest nieskończona. Celente prognozuje, że chodzi tu o totalny konflikt w którym cała posiadana broń zostanie przez każdą ze stron bez skrupułów użyta (globalizm gospodarczy i finansowy zrodzi globalną wojnę).

Celente jest przekonany, że za rozwojem przewidywanych zdarzeń kryje się (jak zawsze) czyjaś ręka, która wszystkim steruje. Przy tym nie chodzi tu o jakąś religijną władzę ale o finansową oligarchię, spekulującą (jak zawsze) na wojnie (tym razem globalnej), która uczyni wszystko, aby wypadki potoczyły się tak a nie inaczej. Oligarchia ta będzie czerpać korzyści z (galopujących) cen ropy, wysokich cen żywności, handlu bronią a przede wszystkim z pęknięcia finansowej bańki (finansowego kryzysu). Koniec końcem tak czy inaczej zapłacą za to wszystko zwyczajni obywatele. Wielcy finansowi magnaci świata skasują tylko (jak zawsze) swoje i staną się jeszcze bogatsi.

Można mieć jedynie nadzieję, że tym razem te jakże gorzkie prognozy Celente na drugą połowę 2011 r. będą nietrafne.

Izrael sprzedał 46 procent amerykańskich bonów skarbowych, Rosja 95 procent.

Terence P. Jeffrey, CNS News
USA
2011-09-20

Według danych z raportu Departamentu Skarbu USA wydanego w piątek, zagraniczne inwestycje w rządowe papiery dłużne spadły w lipcu po raz drugi z rzędu.

Ogólnie rzecz biorąc, zagraniczne inwestycje w dług USA spadły z najwyższego poziomu w historii 4.5115 bilionów dolarów w maju, do 4.4956 bilionów w czerwcu, a następnie do 4,478 bilionów dolarów w lipcu.

W czerwcu i lipcu, prezydent Barack Obama i przywódcy Kongresu negocjowali legislacje mające na celu zwiększenie prawnego limitu zadłużenia rządu USA. W sierpniu Obama podpisał przepisy, które pozwolą Skarbowi państwa pożyczyć kolejne 2,4 biliony dolarów.

Wśród największych zagranicznych wierzycieli amerykańskiego rządu, jest Rosja, która zaczęła jako pierwsza zbywać amerykańskie papiery skarbowe, obniżając rosyjskie inwestycje w dług USA o 9,6 miliardów dolarów od czerwca do lipca.

W rzeczywistości rosyjscy właściciele długu USA obniżyli swoje inwestycje o 43 procent w ciągu ostatniego roku. Według danych Departamentu Skarbu te aktywa osiągnęły wartość 176,3 miliardów dolarów w październiku 2010 roku i spadły do 100,2 miliard dolarów w lipcu.

Bardziej dramatycznie wydaje się być to, że od marca 2009 roku, według historycznych danych Departamentu Skarbu, Rosjanie po cenach dumpingowych sprzedali około 95 procent (94,94 procent) swoich aktywów w bonach skarbowych USA, będącymi krótkoterminowymi amerykańskimi papierami skarbowymi, które są normalnie wykupywane w okresie jednego roku lub mniej.

[...] Podobnie jak Rosja, tak też i Izrael dramatycznie zmniejszył ilość posiadanych krótko terminowych papierów dłużnych. Wartość posiadanych aktywów była najwyższa w marcu 2009 i wynosiła 15.638 miliardów dolarów, spadając w lipcu 2011 do 8.375 miliardów. Jest to spadek o 46%.
Rynek kredytów hipotecznych w Stanach Zjednoczonych zaczął pękać dokładnie cztery lata temu. Mała z początku rysa szybko doprowadziła do załamania na giełdach i do globalnej recesji.

W 2010 roku niektórym krajom udało się odrobić straty, a nawet osiągnąć wzrost. Nie na długo. Kolejna recesja już wydaje się być tuż za drzwiami, a jej skutki gospodarcze i społeczne mogą być znacznie bardziej poważne.

Tym razem powodem jej nadejścia nie są kredyty o podwyższonym ryzyku, a dług publiczny. O gospodarczych konsekwencjach spowodowanych szalejącym długiem publicznych pierwsza przekonała się chyba Grecja. W ciągu całego ubiegłego roku jej gospodarka skurczyła się o prawie 7,5 proc., a opublikowane do tej pory tegoroczne dane nie wskazują na znaczącą poprawę.

Kryzys w Grecji i trudna sytuacja gospodarcza w pozostałych krajach nieelegancko nazwanych „świniami“ (z ang. PIGS), czyli Hiszpanii, Portugalii i Włoch, z pewnością nie pomaga w wzroście gospodarkom strefy euro i całej Unii Europejskiej. Jeszcze w pierwszym kwartale zarówno wzrost PKB 27 krajów Wspólnoty wyniósł 0,8 proc. W drugim kwartale skurczył się do maleńkich 0,2 proc.

Najbardziej zaskakują Niemcy, które są motorem europejskiej gospodarki. Jeszcze w pierwszym kwartale tego roku PKB Niemiec urósł o prawie 1,5 proc., a w drugim kwartale już tylko o 0,1 proc. – nieco gorzej od brytyjskiej (0,2 proc.), ale za to lepiej od francuskiej, która od kwietnia stoi w miejscu.

Stany Zjednoczone też nie mają powodu do zadowolenia. Co prawda, w drugim kwartale amerykański PKB wzrósł o 0,3 proc. – o 0,2 pkt proc. więcej niż w pierwszym kwartale, to jednak prawie nic w porównaniu z całym ubiegłym rokiem, kiedy produkt krajowy brutto USA powiększył się o ponad 3 proc.

Powód do rozpaczy mają Japończycy. U nich, na trwające od kilku miesięcy zawirowania na światowych giełdach nałożyły się konsekwencje trzęsienia ziemi i tsunami z marca tego roku. W rezultacie, w drugim kwartale japońska gospodarka straciła 0,3 proc., a w ciągu ostatnich 12 miesięcy prawie 1 proc.

Spowolnienie gospodarcze czeka też pędzące od dawna Chiny. Ekonomiści szacują, że po ponad 10-proc. wzroście gospodarczym w 2010 roku, w tym roku PKB Państwa Środka zwiększy się o 8,9 proc., a w przyszłym roku o 8,3 proc.

Skutki poprzedniej globalnej recesji odczuliśmy wszyscy, choćby przez gwałtowny wzrost bezrobocia. Na razie Światowa Organizacja Pracy szacuje, że zatrudnienie w krajach rozwiniętych wzrośnie do poziomu sprzed kryzysu nie wcześniej niż za trzy lata, w krajach rozwijających powrót nastąpi już w tym roku, ale z powodu rosnącej siły roboczej nadal zabraknie tu ponad 8 mln miejsc pracy.

Tymczasem Bank Światowy twierdzi, że z powodu poprzedniej globalnej recesji w skrajnym ubóstwie nadal żyć będzie – przynajmniej do 2015 roku – około 53 mln osób, których jakość życia poprawiłaby się gdyby nie kryzys.

Ekonomiści są już więcej niż pewni, że świat wchodzi w drugą recesję. Rzeczywistość pokazuje, że strat społecznych nie udało się jeszcze odrobić po poprzednim kryzysie, dlatego ta recesja może nas kosztować znacznie więcej.
Roubini: ryzyko depresji jest wielkie.
Oszczędności fiskalne mogą doprowadzić do katastrofy ekonomicznej, której następstwem będzie wojna - ostrzegł Nouriel Roubini, ekonomista, który przewidział światowy kryzys.

W wywiadzie dla magazynu "Emerging Markets" Roubini stwierdził, że poważne błędy popełnione w latach 30. doprowadziły m.in. do niestabilności finansowej, dewaluacji, dodrukowywania pieniędzy, wojen handlowych, populizmu i umożliwiły dojście do władzy agresywnych reżimów od Niemiec po Włochy, Hiszpanię i Japonię, co zakończyło się drugą wojną światową.

- Nie przewiduję trzeciej wojny światowej, ale poważnie, jeżeli po pierwszym globalnym kryzysie finansowym, dojdzie do następnego, to wpadniemy w depresję, a niestabilność polityczna i społeczna w Europie i w innych krajach wysokorozwiniętych stanie się niezwykle niebezpieczna. I to jest coś, czego powinniśmy się obawiać - stwierdził Roubini.

Jego zdaniem jeśli wszyscy zaczną wprowadzać oszczędności fiskalne, w czasach, gdy prywatny popyt znów spada, to doprowadzą do ponownej globalnej depresji. - Popełnimy dokładnie takie same błędy jak w czasie Wielkiej Depresji, gdy zbyt szybko wycofano stymulację fiskalną - powiedział Roubini. - To ryzyko jest teraz wielkie - dodał.

W połowie września w Parlamencie Europejskim przed widmem wojny ostrzegał też polski minister finansów. - Za wszelką cenę musimy ratować Europę. Nie łudźmy się, gdyby euro miało się rozpaść, to Europa długo tego szoku nie przetrwa - mówił Jacek Rostowski. Przytoczył też słowa prezesa "wielkiego polskiego banku", który miał mu powiedzieć, że "po takich wstrząsach gospodarczych, politycznych rzadko się zdarza, żeby po dziesięciu latach nie było także katastrofy wojennej".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz