czwartek, 18 sierpnia 2011

Zloto - bialy proszek

W dwumiesięczniku NEXUS nr2(28) z 2003r artykuł: BIAŁY PROSZEK ZŁOTA (cześć 4) David Hudson 1995 - na str.41 jest coś takiego:

„...Otóż, po wysłuchaniu pańskiego wykładu nagranego na magnetofonie, o Mannie i innych rzeczach , zaczęliśmy studiować świętą geometrię, zastanawiając się nad starożytnymi piramidami oraz rzeczywistym przeznaczeniem królewskich komór w Wielkiej Piramidzie, które zapewne pan zna, ponieważ było to miejsce, w którym odbywał się Rytuał Przejścia. Nasi przyjaciele, Marion i Dean Hardy, którzy są członkami Stowarzyszenia Sokratronicznego [Socratronics Assotiation], napisali na ten temat książkę The Pyramid Energy [Energia piramid].
DH: Ta pani była trzy dni temu w Phoenix i widziała się ze mną.
PYTANIE: Otóż, zadzwoniliśmy do Marion i Deana i powiedzieliśmy im, że skoro mają w swoim podwórku tę swoją 24-stopową [7,2m] piramidę, czemu nie wezmą kawałka czystego złota i nie umieszczą go w miejscu, w którym w Wielkiej Piramidzie znajduje się komora królewska, i nie sprawdzą, co się z nim stanie. Na to Dean oświadczył: „No, rzeczywiście nie używamy obecnie tej piramidy do niczego”. Wzięli więc szklankę destylowanej wody i zawiesili nad nią mały kawałek złota. Była to złota moneta, Krugerrand *. Zawiesili ją nad szklanką destylowanej wody i zostawili na trzy dni. Kiedy Dean wrócił tam, znalazł na Krugerrandzie miodową rosę. Zanurzył więc Krugerranda w szklance z destylowaną wodą i wypił ją. Otóż, jak się zapewne państwo domyślają, trochę przedawkował. Zaaplikowałem mu więc generalne przeczyszczenie i Dean obecnie utrzymuje, że czuje się, jakby miał 18 lat. Teraz podają to pewnym ludziom, swoim chorym przyjaciołom, i uzyskują dobre wyniki. Przypuszczam, że opowiedzieli panu o tym.
DH: Powiedziała mi o tym także. I o wynikach, jakie uzyskuje.
PYTANIE: To bardzo interesujące, że dokładne umieszczenie sarkofagu w komorze królewskiej i zawieszenie kawałka złota w piramidzie wytwarza rosę lub nie oczyszczona wersję, jak sądzę, tej...
DH: Nie wiem, czy czytał pan o Wielkiej Piramidzie. Otóż, kiedy otwarto komorę królewską, okazało się, że jest zupełnie pusta, z wyjątkiem białego proszku rozsypanego po całej komorze.
PYTANIE: Tak, tego białego proszku było w sarkofagu tak dużo, że doszli do wniosku, iż kładły się w nim tysiące ludzi, odbywając ten rytuał. Ponieważ.... czy na czole, tutaj, nie powstaje wydzielina, która wydobywa się z czoła i powoduje akumulację białego proszku?
DH: Nie wydaje mi się, aby tak było. Myślę, że to ta rozsypana substancja, była tym materiałem, którego używali.” ....

Natomiast w miesięczniku Nieznany Świat nr.6(54) z 1995r jest na str.4-5 artykuł pt: PIRAMIDY? :

„Poznana dotychczas konstrukcja wewnętrzna Wielkiej Piramidy zawiera w sobie wszystkie elementy (układy) radiestezyjne niezbędne do uzyskania ściśle wyselekcjonowanego wąskiego „subpromieniowania” zieleni ujemnej. W tym miejscu należy zaznaczyć, że francuski radiesteta Enel badał promieniowanie zieleni ujemnej i stwierdził, że nie można mówić o jakimś wąskim paśmie tego promieniowania; że jest to raczej całe widmo, składające się na promieniowanie, które umownie nazywamy „kolorem” zieleni ujemnej. Przeprowadzając doświadczenia terapeutyczne, wydzielił on z widma Z- „subpromieniowanie” odchylone od osi Z- o kąt 6º15' w stronę „koloru” czarnego. Należy pamiętać, Że Chaumery i de Belizal stwierdzili, iż Wielka piramida od strony południowej promieniuje „kolorem” czarnym. „Subpromieniowanie” to Enel nazwał promieniowaniem alfa i stwierdził jego lecznicze właściwości w wielu odmianach raka. (...)
Usytuowanie geometryczne komory królewskiej w stosunku do osi pionowej Wielkiej Piramidy ma kapitalne znaczenie. Jak pamiętamy komora królewska jest przesunięta o około 10 metrów w kierunku południowym. (...)

Można więc powiedzieć, że Wielka Piramida w Gizeh była gigantyczną kamienną „bombą kobaltową” zaginionej cywilizacji Atlantydów, służącą między innymi do leczenia raka, a sarkofag Chufu pełnił w niej rolę „stołu operacyjnego”.”

Warto zwrócić uwagę na to iż gdy mamy kulę to właściwie mamy każdy dostępny „kolor” i tak przykładowo wahadła uniwersalne jakie ręcznie od lat produkuje przykładowo firma „Baj” w warszawie pozwalają na bardzo dokładne określenie dowolnego promieniowania w tym „subpromieniowania alfa” wspomnionego wcześniej.

Oczywiście jest wiele innych sposobów na uzyskanie tego i innych promieniowań lecz biorąc pod uwagę iż zbyt wielu głupców zagląda także do internetu - w związku z tym pominę te informacje milczeniem.

Wspomnę jeszcze o tym co znajduje się w książce którą właśnie wczoraj skończyłem czytać (pierwsze szybkie czytanie – bo jest to tak interesująca pozycja iż z pewnością przeczytam ją ponownie bardzo dokładnie) – jest to: Nic nie zdarza się przypadkiem autor Tiziano Terzani (wydana w 2004r , a w Polsce w 2008)

„Historia tej podróży nie jest dowodem na to, że nie ma lekarstwa na pewne choroby i że wszystko, co uczyniłem, szukając go, niczemu nie posłużyło. Przeciwnie: wszystko, łącznie z samą chorobą, posłużyło bardzo wielu rzeczom. W ten sposób byłem zmuszony zrewidować moje priorytety, zastanowić się, zmienić perspektywę, a przede wszystkim zmienić życie. I to właśnie mogę polecić wszystkim: zmienić życie, żeby się leczyć, zmienić życie, żeby zmienić siebie. Co do reszty, każdy musi przebyć tę drogę sam. Nie ma skrótów, które mógłbym wskazać. Święte księgi, mistrzowie, guru, religie są przydatne, ale tak jak windy, który zawożą nas na górę, pozwalając oszczędzić siły. Ostatni fragment drogi, ta drabinka prowadząca na dach, z którego widać świat, albo na którym można się wyciągnąć i stać się chmurą, ten ostatni fragment – trzeba przejść na piechotę samotnie (...) Żyję teraz tutaj z poczuciem, że wszechświat jest nadzwyczajny, że nic nigdy nie zdarza się nam przypadkiem i że życie to nieustanne odkrywanie.
A ja miałem to szczęście, bo teraz bardziej niż kiedykolwiek każdy dzień jest naprawdę jeszcze jednym obrotem na karuzeli.”

Tyle zamiast wstępu, natomiast jest tu taka ilość rewelacyjnych informacji czy wiedzy iż sam zastanawiam się od czego zacząć (właściwie robię to tylko dlatego iż wiem że ta książka jest już trudna do nabycia i może ta reklama skłoni kogoś do jej przeczytania w całości – a warto zapewniam).

(str.179)
Pomysł podsunęła mi lektura bardzo dziwnej książek, wydanej w Anglii w 1935 roku. Napisał ją niejaki James S. Lee, prawdopodobnie pod pseudonimem. The Underworld of the East jest historia osiemnastu bardzo burzliwych lat spędzonych przez autora na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku w Chinach, Indiach i na Malajach, gdzie jako inżynier pracował dla Anglików w kopalniach węgla. Interesujący jest fakt, że po przeżyciu najbardziej niewiarygodnych doświadczeń z każdym rodzajem narkotyków – od morfiny po kokainę, od opium po haszysz – autor, całkowicie już uzależniony od nałogu i podupadły na zdrowiu, opowiada o tym, że znalazł drogę ocalenia. Pewnego wieczora w małej osadzie położonej u brzegów jednej z rzek w dżungli Sumatry do jego drewnianej werandy podpłynął saman z kilkoma Malajami. Mężczyźni przybyli z głębi wyspy i zaproponowali mu wymianę opium na wiązkę trawy i korzeni. Mężczyzna zgodził się, bo w pęku była roślina, której nigdy wcześniej nie widział: krzewina z małymi pączkami pełnymi nasion.
Nasz bohater zebrał te nasiona, zagotował w wodzie i odparował. W rezultacie otrzymał biały proszek, który wypróbował na białych myszach, dosypując im do jedzenia. Kiedy przeżyły, przeprowadził próbę na samym sobie. Efekt był zadziwiający. Biały proszek uzyskany z nasion wyeliminował działanie wszystkich narkotyków i wyzwolił wielka witalność – zarówno umysłową, jak i fizyczną. Dzięki temu proszkowi mężczyzna wyszedł z nałogu. Później zniszczył strzykawki, maszynki, fajki i wszystko to, bez czego przez całe lata nie mógł się obejść. Odkrył coś cudownego. Nazwał to eliksirem życia.
(...)
Druga książka, którą anonsował James Lee, opisująca inne przygody jego życia, była nieosiągalna, a być może wcale nie wyszła.
(...)
Jeszcze bardziej zaciekawiła mnie reakcja eksperta. Wysłałem kserokopie książki do włoskiego chemika, o którym wiedziałem, że długo zajmował się roślinami, pytając, co myśli o tej sprawie i czy wie o istnieniu takiej rośliny. Odpowiedź była zaskakująca: tak, mogło chodzić o mitragynę. Są to niskie drzewa o niezbyt cenionym drzewie. Wydają one owoce podobne do małych melonów, wypełnione ciemnymi nasionami. Znanych jest dwanaście różnych gatunków tej rośliny. Pewien Amerykanin nazwiskiem Shellard długo je badał w latach siedemdziesiątych i odkrył, że zawierają dziwne alkaloidy, zdolne wywołać dokładnie takie efekty, jakie opisał James Lee. „Dziwi mnie – kończył swoją odpowiedź mój chemik – że żadna firma farmaceutyczna nie wykorzystała rezultatów tych badań. Nie rozumiałem dlaczego”.
(...)


A od str.617 zaczyna się rozdział o wymownym tytule HIMALAJE Pył rtęciowy
(...)
Wyjątkowość jego terapii polegała na tym, że Vaidya Balendu Prakaś nie stosował ziół i roślin, a wyłącznie metale.
(...)
Co innego jednak stosować metale do wyroby naczyń kuchennych, co innego zaś je spożywać. I to, co medycyna zachodnia uważa za ewidentną formę otrucia, kazał robić właśnie Vaidya Balendu. Za pomocą bardzo skomplikowanego systemu, opisanego w kilku tekstach ajurwedycznych, sprowadzał metale do konsystencji proszku i dawał je do picia swoim pacjentom. Przeczytałem, że ze wszystkich metali najczęściej sięgał po rtęć, i to był kolejny powód, dla którego chciałem go spotkać. Rtęć, według mitologii indyjskiej, to sperma Śiwy, „nasienie czystej świadomości”. Czyżby w medycynie praktykowanej przez Vaidyę Balendu Prakaśa było coś, co przekraczało pozory? Jak w alchemii?
(...)
-Witamy w najmniejszym i najbiedniejszym na świecie ośrodku badań nad rakiem – powiedział lekarz, wychodzać mi naprzeciw z uśmiechem.
(...)
Powiedział, że nie był już zainteresowany leczeniem pojedynczych przypadków. Jego priorytetem są teraz badania.
(...)
Wyjął z biurka plik papierów. Było to ponad pięćdziesiąt kart pacjentów, których ostatnio z powodzeniem leczył. Paradoksalnie, powiedział pewną rzecz, która mnie uderzyła:
-Wiem, że kuracja działa, ale nie wiem dokładnie, jak i dlaczego. Nie jestem pewien dawek ani czasu jej trwania.
(...)
Nadeszła chwila, żeby zobaczyć słynne „lekarstwa”. Zadaszenie, które wcześniej widziałem, osłaniało piec, w którym metale „oczyszczane były tysiąc razy”. Otwory w ziemi miały różną wielkość: niektóre były głębokie na dłoń, inne na dwie dłonie, w jeszcze innych dałoby się zagłębić rękę do łokcia. Były to jednostki miary opisane w starych tekstach. Nad każdym otworem ustawiano pod wieczór zamknięty pojemnik z ogniotrwałej gliny. W środku znajdowała się właściwa ilość metalu., która pod wpływem ognia się roztapiała, eliminując stopniowo wszelkie zanieczyszczenia. Rano metal wlewano do kamiennych moździerzy i przez cały dzień ręcznie rozdrabniano. Wieczorem miksturę znów stawiano nad ogniem w otworach, a rano na powrót wracała do moździerzy. Po miesiącach tej procedury metal uzyskiwał konsystencję bardzo drobnego pyły, rodzaju proszku, zwanego bhasma.
Vaidya zaprowadził mnie do „apteki”. Rzędy mężczyzn siedzących na ziemi popychały do przodu i z powrotem stalowe koła w czarnej brei na dnie moździerzy. Na półkach stało pełno słoików, każdy z etykietą, na której umieszczono nazwę zawartości i datę produkcji. Vaidya powiedział, że po zakończeniu procesu wytwarzania proszki powinny stać przynajmniej przez dwa lata, zanim zostaną podane. Każde lekarstwo wymagało zatem co najmniej trzech lat przygotowań.
(...)
Wszystko zaczęło się od ojca i historii, która – jak mi powiedział zdawała się indyjską bajką.
(...)
Pewien sadhu imieniem Maharaj, jeden z tych, którzy żywili się tylko bananami i mlekiem, wziął go na ucznia i zachęcił do studiowania świętych tekstów ajurwedy. Przekazał mu też sekret dziwnego, czarnego proszku, który nosił zawsze z sobą w woreczku i którym leczył u ludzi choroby kości.
Kiedy Vaidya dorósł, jego ojciec został uzdrowicielem. Dzięki skomplikowanemu procesowi oczyszczania niektórych metali, którego nauczył się od Maharaja, utrzymywał swój zapas czarnego proszku i leczył nim różnych pacjentów.
(...)
Po latach dobrych rezultatów uzyskiwanych dzięki proszkowi Maharaya nagle nikt nie zdrowiał. Dopiero po pewnym czasie odkrył, iż to kwestia jakości miedzi. Ta uzyskiwana z nowych monet nie była już tak czysta jak ze starych. Dopiero kiedy ojciec zaczął używać miedzi pozyskanej z drutów elektrycznych, lekarstwo odzyskało skuteczność.”

Przytoczyłem kilka interesujących moim zdaniem cytatów dla uzmysłowienia iż to wszystko jest bardziej skomplikowane niż się może komuś wydawać.
Dodam jeszcze iż miedź stosowana w przewodach elektrycznych ma zupełnie inny skład niż ta choćby z przed II wojny światowej (warto o tym wiedzieć).

Moim skromnym zdaniem robiąc jakiekolwiek zakupy, czy analizy warto sprawdzać kilkakrotnie wahadełkiem lub przy pomocy innej metody czy to co mamy jest odpowiednie do naszych celów.
W ten sam sposób można sprawdzać przydatność, miejsce występowania surowca, czy rośliny etc.
Są to zbyt poważne sprawy aby pozwolić by przypadek decydował o wyniku.

Wracając do piramidy, a właściwie szklanki z wodą destylowaną – kto ma trochę więcej wiedzy wie iż każda woda zawiera metale (destylowana także) i że te metale można odparowywać etc.

Ze sposobów które są znane wydawać się powinno iż otrzymanie ORME z wody jest najłatwiejsze. I tak to robili esseńczycy z nad Morza Martwego z Qumran.
Natomiast pod świątynią króla Salomona w Jerozolimie (także bardzo blisko Morza Martwego) znajdują: „...odkryli zdumiewający labirynt krętych korytarzy i przejść. Prowadziły one do dużych pomieszczeń magazynowych oraz baśniowej krainy przemyślnie zaprojektowanych cystern i jaskiń*.” (cytat pochodzi z książki pt: Zapomniane Sekrety Świętej Arki Laurence Gardner).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz